Moja jest wola Shurimy

 


Zerknąłem na oddalające się postaci. Za’ i jej towarzysze zmierzali ku Icathii, chociaż tak naprawdę nie wiedziałem, dlaczego znów tam podążają. Wiele wyjaśniła mi rozmowa z Uzdrowicielką, ale wiele pytań pozostało też bez odpowiedzi – kobieta swoją wiedzą dzieliła się ostrożnie, zbyt ostrożnie jak na mój gust.

- Czy wszystko w porządku, mój panie?

Odwróciłem się i spojrzałem z uśmiechem na Isis. Śpiewaczka wyglądała pięknie tak, jak zawsze. Ciemne, pofalowane włosy opadały na jej ramiona i plecy, a lekkie, shurimskie stroje były kolorowe i doskonale podkreślały jej piękno. Wyciągnąłem swoją dłoń, a Isis ujęła ją bez strachu.

- Tak, słowiczku – odpowiedziałem.

Wiedziona moim gestem Isis zbliżyła się do mnie. Staliśmy oboje na pałacowym tarasie, skąd widać było doskonale Wielką Sai. Pod osłoną płóciennych żagli nie czuć było tutaj palącego słońca, ale suche powietrze wciąż nawiewało gorący piasek.

- Jak się czujesz, mój panie? – zapytała cicho.

- Coraz lepiej – wyznałem. – Chociaż, jeśli to będzie oznaczało rezygnację z twojej opieki nade mną, to nadal czuję się fatalnie, Isis.

- Mój panie… - jęknęła cicho.

Zaśmiałem się tylko i ścisnąłem mocniej jej dłoń.

- Możesz zostać ze mną też tak po prostu, Isis – zaproponowałem. – Niezależnie od mojego stanu zdrowia.

Kobieta odetchnęła i ułożyła rękę na moim torsie. Za’ zajmowała się moimi ranami i nie bez przyczyny nazywali ją teraz Uzdrowicielką – leczyła szybko i sprawnie, zatem bez problemu stanąłem na nogi w ciągu zaledwie kilku dni. Szybko też przywdziałem swoją zbroję. Na złotym pancerzu swoje dłonie ułożyła teraz Isis. Gest był czuły i mimo że nie miałem prawa go poczuć przez pancerz, przez mój kręgosłup przebiegł przyjemny dreszcz.

- Czy zostaniesz ze mną, Isis? – zapytałem.

- Tak, mój panie – potwierdziła, unosząc swoje spojrzenie.

- Na zawsze? – dopytywałem.

- Na zawsze – odparła, uśmiechając się lekko.

 

~ * ~

 

- Dom jest paskudnie daleko – wyznał Zed.

- I jest paskudnie gorąco – dodał Talon. – Chcę do domu… tam jest chłodniej.

Za’ zaśmiała się tylko.

- Wiem, kochanie – westchnęła. – Jednak jeszcze nie wrócimy do domu.

Talon zmarszczył jedynie brwi.

- Potrzebuję jeszcze kogoś – zauważyła Za’, odwracając się do ogromnej, szarej pustyni przed sobą.

- Kogoś? – zdziwił się Zed.

- Tak – potwierdziła. – Zostańcie tutaj.

 

~ * ~

 

Powietrze rozdarło się i ze szczeliny wyskoczył Shen. Ninja opadł miękko i cicho na pustynny piach i wyprostował się, uważnie rozglądając wokoło. Przed nim rozciągała się piękna, złota pustynia, ale to za nim coś czule wołało ku niemu. Gdy się tam odwrócił, zobaczył szare skały, piach, proch i spaczenie.

Icathia. Oczywiście, że słyszał o tej krainie, pełnej przeklętych stworzeń i istot nie z tego świata. Czasami duchy wzywały go tu, by usunął potwory, gdy robiło się ich za dużo. Shen rozejrzał się wokoło, a gdy jego oczy rozświetliły się fioletowym blaskiem, zdołał zauważyć kilka istot natury. Uśmiechały się do niego i znikały mu z widoku, ale ani jedna nie zabroniła mu iść dalej, tak samo, jak nie nakazywała pozbyć się tego, co rozdzierało światy.

Shen zmrużył oczy i ruszył przed siebie, ku szarym skałom. Im dalej szedł, tym lepiej czuł, jak rozdzierająca światy anomalia jest silna, jak woła go, jak ten czuły szept ogarnia go całego. Robiło mu się gorąco i wiedział, że nie może winić tu pustynnego klimatu. To wołanie sprawiało, że coś w środku niego wybuchało gorącym żarem, coś innego ściskało się mocno, a coś jeszcze mroziło się zazdrośnie. To było tak czułe, tak słodkie… a jednocześnie tak nienaturalne.

W końcu między skałami zdołał zauważyć jakiś ruch. Z początku myślał, że to jedna z istot Pustki wydostała się ze swego domu, by szukać szczęści w tym świecie, ale szybko zorientował się, że nie, nie jest to nic z tych rzeczy. W oddali, daleko wśród skał stała kobieta. Nie byłoby nawet w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że na ten odległy widok serce Shena zabiło mocniej, o wiele mocniej, niż właściwie powinno.

To była dość duża odległość, ale zdołał zauważyć poszarpany, powiewający płaszcz, jasne włosy i tę dziwną aurę, która czasami towarzyszyła martwym duchom. Kobieta stała pomiędzy skałami, wpatrując się w rozdzierającą się ziemię, skąd, Shen wiedział to doskonale, wyłaziły potwory Pustki. Czekała, a ninja nie wiedział właściwie, na co.

Gdy odwróciła się, jego serce zamarło. Widzieli się właściwie ledwo co, z tej odległości Shen nie był w stanie wyróżnić żadnych szczegółów jej twarzy, ani ubioru. Wiedział jednak, że jej oczy wpatrują się w niego z czułością, tą samą czułością, która wzywała go od tylu dni do siebie.

To nie rozdzierające się światy go wzywały, to nie anomalie tkliwie szeptały ku niemu, to nawet nie potwory, duchy i upiory dawały znać, że na niego czekają… Shen zdał sobie sprawę, że woła go dokładnie ta sama kobieta, która stała spokojnie w oddali, wśród skał i spaczenia.

Kim była? Shen tego nie wiedział. Nie miał pojęcia nawet, czy chce iść do niej, szukając wyjaśnienia i odpowiadając na jej słodki zew.

Nie teraz, przestrzegły go cicho duchy. Wasz czas nadejdzie.

Shen odetchnął tylko. Tak bardzo chciał iść ku kobiecie, ale tym razem duchy stanowczo mu tego zabroniły. Nieznajoma z kolei odwróciła się od niego, po czym bez żadnych obaw wkroczyła w Pustkę.

- Nasz czas? – mruknął niechętnie Shen.

Duchy jednak nie wyjaśniły nic więcej – zaśmiały się i zniknęły, a Shen pozostał wśród pustynnych wydm sam. Spokojny i… stęskniony.

 

~ * ~

 

Bolało go wszystko, od każdego fragmentu ciała, poprzez każdą myśl w jego mózgu, aż po coś, co możliwe, że z większą dawką wiary nazwałby duszą. Pustka, szalona, świszcząca i tłocząca się wokół niego, wżynała się w jego umysł, ogarniając go całego, ukazując mu rzeczy piękne, okrutne i nieprawdopodobne. Chciał, żeby przestała.

Krzyczał głośno, błagając o litość, przeklinając swój los i wyjękując wszelkie żale i prośby świata. Nic nie pomagało. Okrutna Pustka pochłaniała go coraz bardziej, wczepiając się w jego ciało ostrymi szponami, drąc go całego w stronę ziejącej niczym otchłani. Ile lat to już trwało? Ile wieków przeżywał ten ból?

Nagle jednak wszystko uspokoiło się. Pustka porzuciła go, pozwalając by jego umęczone ciało osunęło się na pustynny piach. Nie upadł jednak – przytrzymały go czyjeś ręce, tak niewymownie czułe i ciepłe, że bez wahania oparł się o nie całym sobą.

- Już dobrze, magu – usłyszał czuły głos.

Malzahar uniósł spojrzenie i zaskoczony rozszerzył oczy. Przed sobą widział kobietę, uroczą, uśmiechniętą, umazaną we krwi. Jasne włosy zaplecione były w luźny warkocz, ale ich koloru nie dało się jednoznacznie stwierdzić, tak bardzo pokryte były krwią, prochem i pyłem bitwy, walki, która rozgrywała się za jej plecami, gdzie zakuci w zbroje żołnierze ścierali się z pocharkującymi ponuro nieumarłymi. Malzahar jęknął i zamknął oczy, a gdy otworzył je po raz kolejny, bitwa i krew zniknęły, pozostawiając tylko obraz uczynnej, promienistej dziewczyny.

- Al’Zahar?

- Skąd mnie znasz? – wszeptał.

- Przedstawiłeś mi się – odpowiedziała. – Wołałeś.

Nie przypominał sobie tego, ale też właściwie nie chciał sobie niczego przypominać.

- Spokojnie – wyszeptała. – Zabiorę cię do domu.

Skinął tylko głową, osuwając się w jej ręce. A potem nadeszła ciemność. Nie Pustka, ale zwykła ciemność nieprzytomności.

 

KONIEC