1. Uwolnienie


 

Matka opowiadała mi tę historię w pięknej, bajecznej oprawie. Niezwykłą historię miłości, króla, który zrobiłby wszystko dla swojej ukochanej, który swą umierającą żonę trzymał do końca w swych ramionach. Wtedy uważałam, że takie zakończenie jest smutne i złe. Prawda była jednak o wiele mroczniejsza. Gdyby królowa jedynie umarła na rękach króla, wszystko byłoby całkiem inne.

Uniosłam latarnię wyżej, ponad poziom swojego wzroku. Ciemna ścieżka otoczona była po prawej i lewej stronie poskręcanymi, czarnymi drzewami. Wszystko tu było mroczne i przerażające. Przełknęłam ślinę, mocniej zacisnęłam dłoń na latarni i ruszyłam przed siebie.

Pierwsze duchy zobaczyłam, nim jeszcze opuściłam port. Przemykały się powoli pomiędzy drzewami i zniszczonymi murami. Były małe i strachliwe. Im głębiej jednak wschodziłam w mrok Wysp, tym więc się ich pojawiało i tym groźniej wyglądały. Gdy wkroczyłam na rozległy rynek, duże upiory wyszły  z domów, cicho sunąc za mną.

Przycisnęłam latarnię bliżej siebie. Te potworne upiory były już niezwykle odważne, trzymały się niemal na granicy rzucanego przez latarnię światła. Jako pierwsze zaczęły też szeptać. Mruczały swoje prośby, żale i słowa, których nie byłam w stanie pojąć, których właściwie nie chciałam pojmować.

Bardzo nie chciałam przyśpieszać kroku, ale moje przerażone serce kazało mi biec. Chciałam zamknąć oczy i uciec. Bardzo, bardzo się bałam. Przełknęłam ślinę i ruszyłam dalej, krok za krokiem, ku ogromnemu pałacowi na wzgórzu. Miałam do wykonania zadanie, misję, która mogła sprawić, że coś zmieniłoby się w moim małym, szarym życiu.

Duchy towarzyszyły mi jeszcze przez długi czas. Zatrzymały się dopiero przed bramą ogromnego kompleksu wysokich, strzelistych budynków. Byłam już na dziedzińcu, gdy zauważyłam, że nie wkroczyły dalej za mną. Obejrzałam się. Tłumek upiorów trwał przy bramie, niespokojny i głodny. Przerażony, prawie tak samo mocno, jak ja.

Latarnia zamigotała. Przycisnęłam ją bliżej siebie, skuliłam się i zaszeptałam krótką rymowankę, którą nauczył mnie starzec w porcie w Bilgewater. Latarnia rozświetliła się na nowo, ale zauważalnie słabiej niż wcześniej. Nie zostało mi zatem dużo czasu.

Przekroczyłam dziedziniec i głównym wejściem wkroczyłam na teren głównego budynku. Szeroki korytarz prowadził do dużej sali i to tam w końcu znalazłam to, czego szukałam już od ponad trzech lat.

Zrujnowany król trwał uwięziony tuż przed swoim tronem. Na kolanach, wyrywający się z łańcuchów, zastygły w rozpaczy i strachu. Zbliżyłam się aż do granicy schodów. Tutaj, w sali tronowej, nie było ani jednego upiora, pomieszczenie było smutne, puste i wyjątkowo przerażające.

Ostawiłam latarnię na kawałek dużego, wyrwanego z sufitu muru. Z tej wysokości światło oświetlało dużą przestrzeń, czułam się zatem bezpieczniejsza. Sama podeszłam do króla, krok za krokiem, powoli, ze ściśniętym sercem i ogromną nadzieją w duszy.

Był piękny. Wysoki, smukły i taki niespokojny. Otaczała go niebieskawa poświata jego więzienia. Powoli zanurzyłam palce w tej barierze – światło przepuściło mnie delikatnie, nie czyniąc mi żadnej krzywdy.

Do jego rąk i nóg uczepione były błyszczące jasnoniebieskim światłem nici. Sznurki zaciskały się i rozluźniały niczym żyjące węże. Drugie końce nici przyczepione były do czterech szpil, głęboko wciśniętych w kamienne podium tronu. Ich niebieska poświata rozprzestrzeniała się dokładnie na całego króla, pokrywając jego ciało cienką warstwą magicznego światła.

Trwał nieruchomo, władca umarłego świata. Uklękłam przy nim i uniosłam dłoń. Wyglądał tak cicho. Był taki zrozpaczony i tak beznadziejnie zakochany. Dotknęłam powoli jego policzka. Zimne ciało wydawało się twarde niczym marmur.

Byłam tu. Dotarłam. A teraz... nie wiedziałam, co powinnam z tym zrobić. Zrujnowany król trwał tu zaklęty, ja nie miałam pojęcia, jak go obudzić.

Spojrzałam na nici. Nie parzyły i nie odrzucały, gdy ich dotykałam. Owijały się lekko wokół moich palców, a gdy cofałam dłoń, wracały do zrujnowanego króla. Równie przyjazne były szpile. Magia, która więziła smutnego władcę, była silna, ale bezpieczna i neutralna wobec mnie.

Mocniej chwyciłam jedną ze szpil i wydarłam ją z kamienia. Wysunęła się wolno, a nici podążyły za nią, uwalniając jedną z nóg króla. Odrzuciłam je na bok. Z dala od swojej ofiary pociemniały i opadły, martwe i pozbawione magii. Ściągnęłam drugą i trzecią szpilę. Martwy król wciąż trwał nieruchomo, więziony przez ostatnie okowy. Sięgnęłam do czwartej szpili, jednak nie wyciągnęłam jej od razu.

Mówiono mi tyle o tym przekleństwie i upiorach. Opowiadano o Czarnej Mgle, która wylewała się z równie mrocznego serca zrujnowanego władcy. Czy uwalnianie go było mądre? Zapewne nie. Czy miałam inny wybór? Może. Jednak teraz, gdy umierał mój kraj, a ogromne bestie sięgały po mój lud, to przekleństwo nie wydawało się niczym wielkim.

Naiwne, głupie dziewczę – wiatr szeptał mi to do ucha co dzień, odkąd tylko opuściłam Sudaro. Byłam naiwna i byłam głupia. Szukałam pociechy w mroku. Tylko to nam zostało.

Wyciągnęłam czwartą szpilę. Magia, otaczająca króla, zabłyszczała, zamigotała i zniknęła. Zrujnowany władca trwał chwilę w bezruchu, a potem opadł na ziemię. Zacharczał, skulił się, zakaszlał. Po chwili jednak podniósł się chwiejnie i rozejrzał wokoło. Jego wzrok w końcu osiadł na mnie.

- Głupie, naiwne dziewczę – szepnął.

Zadrżałam przerażona, wciąż na klęczkach trwając u jego stóp. Zrujnowany król westchnął, zacisnął prawą dłoń i usiadł na kamiennym tronie. Gdy pochylił się i ukrył twarz w dłoniach, usłyszałam jego cichy szloch.

Czy przez te lata, gdy trwał uwięziony, czuł i myślał? Czy dopiero teraz jego zrozpaczone serce miało czas na płacz? Podniosłam się, ściskając w dłoni ostatnią, czwartą szpilę. Pojedyncza, samotna nić ciągnęła się od niej, aż po lewy nadgarstek króla. Błyszczała delikatnie, za słabo jednak, by znów go spętać. Szpila w mojej dłoni zamigotała i zgasła. Nić jednak trwała, owinięta wokół mej ręki.

Latarnia, z którą przyszłam, trzasnęła i zgasła. Jęknęłam i dopadłam do niej, tuląc ją przy swym sercu. Szeptałam rymowankę raz po raz, ale światło nie rozbłysnęło na nowo. Jasność zgasła i zakamarków sali zaczęły wyłaniać się przedwieczne upiory.

Wypuściłam latarnię z rąk. Upadła ze stukotem i rozbiła się, pusta i ciemna. Upiory pod ścianami zasyczały i zamruczały. Bały się tego miejsca i martwego króla bardziej niż ja, ale ich głód wygrał. Powoli ruszyły ku mnie.

- Odstąp!

Głos zrujnowanego władcy odbił się echem od ścian. Upiory zawahały się, ale nie zatrzymały. Skuliłam się i cofnęłam, a cofałam się tak długo, aż nie uderzyłam w kamienny tron i nogi siedzącego przy nim króla.

- Powiedziałem... PRECZ!

W dłoni upiornego króla zamigotał jego miecz. Ostrze trzasnęło o kamienną posadzkę przy tronie, a siła wybuchu uderzyła w upiory. Pierwsza ich linia rozdarta została na pół, duchy zniknęły z przerażającym krzykiem. Reszta pierzchła poza salę. Mimo że uderzenie było potężne, tutaj, przy stopach upiornego króla, nie poczułam nic.

- Po coś tu przyszła? – zapytał cicho martwy władca. – Uwolniłaś mnie z więzienia, w którym nie czułem nic. A teraz... mam tylko swą pustkę i żal.

- J-ja...

Spojrzał na mnie, wzrokiem króla umarłego świata. Wyprostował się, oparł o tron i podparł głowę jedną dłonią. Drugą opierał o miecz, ostrze, które tryumfowało nad kolosami. Jego policzki były mokre od nieumarłych łez. Smutny pan smutnego królestwa. Teraz wydawał mi się nie tylko piękny, ale i dziwnie czuły.

Na samą myśl zaczerwieniłam się mocno. Spuściłam spojrzenie, ukrywając policzki za własnymi włosami.

- Mój kraj ogarnęła wojna z czymś, co wyszło z mórz – wyszeptałam, skłaniając się przed nim nisko. – Mówi się, że miecz zrujnowanego króla może przebić ich serca i uratować Sudaro.

Władca parsknął. Miecz zabłysnął w jego dłoni. Mężczyzna okręcił broń wokół palców i podał mi ogromne, złowieszcze Ostrze. Spojrzałam zaskoczona na niego. Wydawał się obojętny i pusty. Dla niego nie robiło różnicy, czy wciąż dzierży broń swego imienia, czy miecz wyląduje gdziekolwiek indziej na świecie. Delikatnie ujęłam rękojeść. Gdy martwy król wypuścił miecz, Ostrze głucho stuknęło o kamienną posadzkę. Było zbyt ciężkie, bym je dzierżyła. Do tego zimne niczym lód, niczym martwe, przeklęte ciało.

- Znajdź lepiej kogoś, kto ci go poniesie – zauważył rozbawiony władca.

Pierwszy raz okazał jakiekolwiek emocje. Zacisnęłam zęby i przyciągnęłam miecz do siebie. Zazgrzytał po kamiennej posadzce, pozostawiając nierówną, drżącą bruzdę za sobą.

Nie miałam pojęcia, jak z ciężkim ostrzem wrócę do Sudaro. Jak nawet wyjdę z tego zrujnowanego budynku. Latarnia leżała rozbita, a ja, choć uzyskałam wszystko, co chciałam, wciąż byłam niczym w ciemnym lesie.

- Jak daleko od domu jesteś?

Uniosłam spojrzenie. Zrujnowany król wpatrywał się w mnie. Łzy na jego policzkach już wyschły, a jego spojrzenie stwardniało – stało się zaciekawione, ale i uważne, niespokojne, niemal dzikie.

- Daleko – przyznałam, opuszczając ręce; miecz ciążył mi jak kowadło. – Mój kraj to Sudaro, południowa wyspa Ionii. Na północ stąd.

- Dlaczego tu przyszłaś? – drążył. – Nie jesteś żołnierzem. Nie jesteś naukowcem. I nie krąży w tobie szlachecka krew. Dlaczego tu jesteś, naiwne dziewczę?

- Bo tylko to ostrze może walczyć z kolosami z mórz...

- Słyszałem już to – przerwał mi twardym tonem. – Dlaczego wysłano cię?

- Nikt mnie nie wysłał – spuściłam spojrzenie. – Sama tu przypłynęłam.

- Sama?! – Władca się zaśmiał. – Przypłynęłaś tu sama?! Na Wyspy przeklętych po ułudną broń, co do której nawet nie widziałaś, czy istnieje? Głupie, naiwne dziewczę! Jedynie dla kraju i ludu to robisz? Naprawdę?

Spłonęłam rumieńcem. Uderzył w coś, co było dotąd bardzo mocno ukryte. Coś, o czym okłamywałam nawet samą siebie.

- Nie... - Mroczny władca pochylił się nieco, a jego głos stał się cichy i dziwnie namiętny. – Nie tylko. Prawda?

Prawda. Kochałam Sudaro i kochałam wszystkich mieszkających w nim ludzi, ale jednak to nie miłość do tego zmusiła mnie do tej podróży – o wiele mocniej od własnego kraju ukochałam jego władcę.

- Kto? – zapytał krótko, znów się prostując.

- Dlaczego akurat o to...

- Kto?

Przełknęłam ślinę, wpatrzona we własne ręce. Zaciskały się mocno na przeklętym Ostrzu. Ten głos… głos króla milionów, władcy, którego bali się i którego szanowali… ten głos sprawiał, że czułam się taka mała i niepotrzebna.

- Nasz król... Joel...

Martwy władca parsknął krótko.

- Kim dla niego jesteś?

- Nikim – przyznałam łamiącym się głosem. – Szyję płaszcze dla jego żołnierzy. I suknie dla jego dam dworu. Ale tak naprawdę jestem nikim.

Martwy król spojrzał na mnie z dziwną tęsknotą, ale zaraz szybko odwrócił wzrok. Smutne spojrzenie utkwił w wyrwie, stworzonej w sali w jednej ze ścian. Dziura pozwalała obejrzeć port i morze. Fale unosiły się wysoko, martwymi drzewami poniewierał wiatr. Zanosiło się na burzę.

- Chodź. – W końcu martwy władca podniósł się i wyciągnął dłoń. – Odprowadzę cię do domu.

Miecz zabłyszczał i zniknął z mojej dłoni, pojawiając się w rękach króla. Martwy władca założył go sobie za plecy i zszedł schodami ku wejściu. W połowie sali odwrócił się i zmrużył oczy.

- Pośpiesz się, szwaczko.

Skinęłam głową i złapawszy poły sukni, zbiegłam po schodach za nim. Upiory zasyczały cicho, cofając się w mrok. Bały się podejść bliżej. Przeklęty władca wrócił do życia, a jego rządy nad martwymi duszami nie były prowadzone lekką ręką.

Wciąż nie wiedziałam, czy wypuszczenie tego wiekowego zła to dobra myśl. Nie wiedziałam też, czy miecz podziała, czy, jak powiedział jego właściciel, wszystko nie jest ułudą.  Wołana martwym głosem martwego króla podążyłam za nim, w jego mroczny świat, czekając, aż, dokładnie tak, jak sam mi to przed chwilą obiecał, odprowadzi mnie do domu.

Czy wiedziałam wtedy, dlaczego za nim szłam? Czy czułam to tak samo mocno, jak teraz? Czy wszystko to robiłam... w imię miłości?


Następna część - 2. Odkupienie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz