Matka opowiadała mi tę historię
w pięknej, bajecznej oprawie. Niezwykłą historię miłości, króla, który zrobiłby
wszystko dla swojej ukochanej, który swą umierającą żonę trzymał do końca w
swych ramionach. Wtedy uważałam, że takie zakończenie jest smutne i złe. Prawda
była jednak o wiele mroczniejsza. Gdyby królowa jedynie umarła na rękach króla,
wszystko byłoby całkiem inne.
Uniosłam latarnię wyżej, ponad
poziom swojego wzroku. Ciemna ścieżka otoczona była po prawej i lewej stronie
poskręcanymi, czarnymi drzewami. Wszystko tu było mroczne i przerażające. Przełknęłam
ślinę, mocniej zacisnęłam dłoń na latarni i ruszyłam przed siebie.
Pierwsze duchy zobaczyłam, nim
jeszcze opuściłam port. Przemykały się powoli pomiędzy drzewami i zniszczonymi
murami. Były małe i strachliwe. Im głębiej jednak wschodziłam w mrok Wysp, tym
więc się ich pojawiało i tym groźniej wyglądały. Gdy wkroczyłam na rozległy
rynek, duże upiory wyszły z domów, cicho
sunąc za mną.
Przycisnęłam latarnię bliżej
siebie. Te potworne upiory były już niezwykle odważne, trzymały się niemal na
granicy rzucanego przez latarnię światła. Jako pierwsze zaczęły też szeptać.
Mruczały swoje prośby, żale i słowa, których nie byłam w stanie pojąć, których
właściwie nie chciałam pojmować.
Bardzo nie chciałam przyśpieszać
kroku, ale moje przerażone serce kazało mi biec. Chciałam zamknąć oczy i uciec.
Bardzo, bardzo się bałam. Przełknęłam ślinę i ruszyłam dalej, krok za krokiem,
ku ogromnemu pałacowi na wzgórzu. Miałam do wykonania zadanie, misję, która
mogła sprawić, że coś zmieniłoby się w moim małym, szarym życiu.
Duchy towarzyszyły mi jeszcze
przez długi czas. Zatrzymały się dopiero przed bramą ogromnego kompleksu
wysokich, strzelistych budynków. Byłam już na dziedzińcu, gdy zauważyłam, że
nie wkroczyły dalej za mną. Obejrzałam się. Tłumek upiorów trwał przy bramie,
niespokojny i głodny. Przerażony, prawie tak samo mocno, jak ja.
Latarnia zamigotała.
Przycisnęłam ją bliżej siebie, skuliłam się i zaszeptałam krótką rymowankę,
którą nauczył mnie starzec w porcie w Bilgewater. Latarnia rozświetliła się na
nowo, ale zauważalnie słabiej niż wcześniej. Nie zostało mi zatem dużo czasu.
Przekroczyłam dziedziniec i
głównym wejściem wkroczyłam na teren głównego budynku. Szeroki korytarz
prowadził do dużej sali i to tam w końcu znalazłam to, czego szukałam już od
ponad trzech lat.
Zrujnowany król trwał uwięziony
tuż przed swoim tronem. Na kolanach, wyrywający się z łańcuchów, zastygły w
rozpaczy i strachu. Zbliżyłam się aż do granicy schodów. Tutaj, w sali
tronowej, nie było ani jednego upiora, pomieszczenie było smutne, puste i
wyjątkowo przerażające.
Ostawiłam latarnię na kawałek
dużego, wyrwanego z sufitu muru. Z tej wysokości światło oświetlało dużą
przestrzeń, czułam się zatem bezpieczniejsza. Sama podeszłam do króla, krok za
krokiem, powoli, ze ściśniętym sercem i ogromną nadzieją w duszy.
Był piękny. Wysoki, smukły i
taki niespokojny. Otaczała go niebieskawa poświata jego więzienia. Powoli
zanurzyłam palce w tej barierze – światło przepuściło mnie delikatnie, nie
czyniąc mi żadnej krzywdy.
Do jego rąk i nóg uczepione były
błyszczące jasnoniebieskim światłem nici. Sznurki zaciskały się i rozluźniały
niczym żyjące węże. Drugie końce nici przyczepione były do czterech szpil,
głęboko wciśniętych w kamienne podium tronu. Ich niebieska poświata
rozprzestrzeniała się dokładnie na całego króla, pokrywając jego ciało cienką
warstwą magicznego światła.
Trwał nieruchomo, władca
umarłego świata. Uklękłam przy nim i uniosłam dłoń. Wyglądał tak cicho. Był
taki zrozpaczony i tak beznadziejnie zakochany. Dotknęłam powoli jego policzka.
Zimne ciało wydawało się twarde niczym marmur.
Byłam tu. Dotarłam. A teraz...
nie wiedziałam, co powinnam z tym zrobić. Zrujnowany król trwał tu zaklęty, ja
nie miałam pojęcia, jak go obudzić.
Spojrzałam na nici. Nie parzyły
i nie odrzucały, gdy ich dotykałam. Owijały się lekko wokół moich palców, a gdy
cofałam dłoń, wracały do zrujnowanego króla. Równie przyjazne były szpile.
Magia, która więziła smutnego władcę, była silna, ale bezpieczna i neutralna
wobec mnie.
Mocniej chwyciłam jedną ze szpil
i wydarłam ją z kamienia. Wysunęła się wolno, a nici podążyły za nią,
uwalniając jedną z nóg króla. Odrzuciłam je na bok. Z dala od swojej ofiary
pociemniały i opadły, martwe i pozbawione magii. Ściągnęłam drugą i trzecią
szpilę. Martwy król wciąż trwał nieruchomo, więziony przez ostatnie okowy.
Sięgnęłam do czwartej szpili, jednak nie wyciągnęłam jej od razu.
Mówiono mi tyle o tym
przekleństwie i upiorach. Opowiadano o Czarnej Mgle, która wylewała się z
równie mrocznego serca zrujnowanego władcy. Czy uwalnianie go było mądre?
Zapewne nie. Czy miałam inny wybór? Może. Jednak teraz, gdy umierał mój kraj, a
ogromne bestie sięgały po mój lud, to przekleństwo nie wydawało się niczym
wielkim.
Naiwne, głupie dziewczę – wiatr
szeptał mi to do ucha co dzień, odkąd tylko opuściłam Sudaro. Byłam naiwna i
byłam głupia. Szukałam pociechy w mroku. Tylko to nam zostało.
Wyciągnęłam czwartą szpilę.
Magia, otaczająca króla, zabłyszczała, zamigotała i zniknęła. Zrujnowany władca
trwał chwilę w bezruchu, a potem opadł na ziemię. Zacharczał, skulił się,
zakaszlał. Po chwili jednak podniósł się chwiejnie i rozejrzał wokoło. Jego
wzrok w końcu osiadł na mnie.
- Głupie, naiwne dziewczę –
szepnął.
Zadrżałam przerażona, wciąż na
klęczkach trwając u jego stóp. Zrujnowany król westchnął, zacisnął prawą dłoń i
usiadł na kamiennym tronie. Gdy pochylił się i ukrył twarz w dłoniach,
usłyszałam jego cichy szloch.
Czy przez te lata, gdy trwał
uwięziony, czuł i myślał? Czy dopiero teraz jego zrozpaczone serce miało czas
na płacz? Podniosłam się, ściskając w dłoni ostatnią, czwartą szpilę.
Pojedyncza, samotna nić ciągnęła się od niej, aż po lewy nadgarstek króla.
Błyszczała delikatnie, za słabo jednak, by znów go spętać. Szpila w mojej dłoni
zamigotała i zgasła. Nić jednak trwała, owinięta wokół mej ręki.
Latarnia, z którą przyszłam,
trzasnęła i zgasła. Jęknęłam i dopadłam do niej, tuląc ją przy swym sercu.
Szeptałam rymowankę raz po raz, ale światło nie rozbłysnęło na nowo. Jasność
zgasła i zakamarków sali zaczęły wyłaniać się przedwieczne upiory.
Wypuściłam latarnię z rąk.
Upadła ze stukotem i rozbiła się, pusta i ciemna. Upiory pod ścianami zasyczały
i zamruczały. Bały się tego miejsca i martwego króla bardziej niż ja, ale ich
głód wygrał. Powoli ruszyły ku mnie.
- Odstąp!
Głos zrujnowanego władcy odbił
się echem od ścian. Upiory zawahały się, ale nie zatrzymały. Skuliłam się i
cofnęłam, a cofałam się tak długo, aż nie uderzyłam w kamienny tron i nogi
siedzącego przy nim króla.
- Powiedziałem... PRECZ!
W dłoni upiornego króla zamigotał
jego miecz. Ostrze trzasnęło o kamienną posadzkę przy tronie, a siła wybuchu
uderzyła w upiory. Pierwsza ich linia rozdarta została na pół, duchy zniknęły z
przerażającym krzykiem. Reszta pierzchła poza salę. Mimo że uderzenie było
potężne, tutaj, przy stopach upiornego króla, nie poczułam nic.
- Po coś tu przyszła? – zapytał
cicho martwy władca. – Uwolniłaś mnie z więzienia, w którym nie czułem nic. A
teraz... mam tylko swą pustkę i żal.
- J-ja...
Spojrzał na mnie, wzrokiem króla
umarłego świata. Wyprostował się, oparł o tron i podparł głowę jedną dłonią.
Drugą opierał o miecz, ostrze, które tryumfowało nad kolosami. Jego policzki
były mokre od nieumarłych łez. Smutny pan smutnego królestwa. Teraz wydawał mi
się nie tylko piękny, ale i dziwnie czuły.
Na samą myśl zaczerwieniłam się
mocno. Spuściłam spojrzenie, ukrywając policzki za własnymi włosami.
- Mój kraj ogarnęła wojna z
czymś, co wyszło z mórz – wyszeptałam, skłaniając się przed nim nisko. – Mówi
się, że miecz zrujnowanego króla może przebić ich serca i uratować Sudaro.
Władca parsknął. Miecz zabłysnął
w jego dłoni. Mężczyzna okręcił broń wokół palców i podał mi ogromne,
złowieszcze Ostrze. Spojrzałam zaskoczona na niego. Wydawał się obojętny i
pusty. Dla niego nie robiło różnicy, czy wciąż dzierży broń swego imienia, czy
miecz wyląduje gdziekolwiek indziej na świecie. Delikatnie ujęłam rękojeść. Gdy
martwy król wypuścił miecz, Ostrze głucho stuknęło o kamienną posadzkę. Było
zbyt ciężkie, bym je dzierżyła. Do tego zimne niczym lód, niczym martwe, przeklęte
ciało.
- Znajdź lepiej kogoś, kto ci go
poniesie – zauważył rozbawiony władca.
Pierwszy raz okazał jakiekolwiek
emocje. Zacisnęłam zęby i przyciągnęłam miecz do siebie. Zazgrzytał po
kamiennej posadzce, pozostawiając nierówną, drżącą bruzdę za sobą.
Nie miałam pojęcia, jak z
ciężkim ostrzem wrócę do Sudaro. Jak nawet wyjdę z tego zrujnowanego budynku.
Latarnia leżała rozbita, a ja, choć uzyskałam wszystko, co chciałam, wciąż
byłam niczym w ciemnym lesie.
- Jak daleko od domu jesteś?
Uniosłam spojrzenie. Zrujnowany
król wpatrywał się w mnie. Łzy na jego policzkach już wyschły, a jego
spojrzenie stwardniało – stało się zaciekawione, ale i uważne, niespokojne,
niemal dzikie.
- Daleko – przyznałam,
opuszczając ręce; miecz ciążył mi jak kowadło. – Mój kraj to Sudaro, południowa
wyspa Ionii. Na północ stąd.
- Dlaczego tu przyszłaś? –
drążył. – Nie jesteś żołnierzem. Nie jesteś naukowcem. I nie krąży w tobie
szlachecka krew. Dlaczego tu jesteś, naiwne dziewczę?
- Bo tylko to ostrze może
walczyć z kolosami z mórz...
- Słyszałem już to – przerwał mi
twardym tonem. – Dlaczego wysłano cię?
- Nikt mnie nie wysłał –
spuściłam spojrzenie. – Sama tu przypłynęłam.
- Sama?! – Władca się zaśmiał. –
Przypłynęłaś tu sama?! Na Wyspy przeklętych po ułudną broń, co do której nawet
nie widziałaś, czy istnieje? Głupie, naiwne dziewczę! Jedynie dla kraju i ludu
to robisz? Naprawdę?
Spłonęłam rumieńcem. Uderzył w
coś, co było dotąd bardzo mocno ukryte. Coś, o czym okłamywałam nawet samą
siebie.
- Nie... - Mroczny władca
pochylił się nieco, a jego głos stał się cichy i dziwnie namiętny. – Nie tylko.
Prawda?
Prawda. Kochałam Sudaro i
kochałam wszystkich mieszkających w nim ludzi, ale jednak to nie miłość do tego
zmusiła mnie do tej podróży – o wiele mocniej od własnego kraju ukochałam jego
władcę.
- Kto? – zapytał krótko, znów
się prostując.
- Dlaczego akurat o to...
- Kto?
Przełknęłam ślinę, wpatrzona we
własne ręce. Zaciskały się mocno na przeklętym Ostrzu. Ten głos… głos króla
milionów, władcy, którego bali się i którego szanowali… ten głos sprawiał, że
czułam się taka mała i niepotrzebna.
- Nasz król... Joel...
Martwy władca parsknął krótko.
- Kim dla niego jesteś?
- Nikim – przyznałam łamiącym
się głosem. – Szyję płaszcze dla jego żołnierzy. I suknie dla jego dam dworu.
Ale tak naprawdę jestem nikim.
Martwy król spojrzał na mnie z
dziwną tęsknotą, ale zaraz szybko odwrócił wzrok. Smutne spojrzenie utkwił w
wyrwie, stworzonej w sali w jednej ze ścian. Dziura pozwalała obejrzeć port i
morze. Fale unosiły się wysoko, martwymi drzewami poniewierał wiatr. Zanosiło
się na burzę.
- Chodź. – W końcu martwy władca
podniósł się i wyciągnął dłoń. – Odprowadzę cię do domu.
Miecz zabłyszczał i zniknął z
mojej dłoni, pojawiając się w rękach króla. Martwy władca założył go sobie za
plecy i zszedł schodami ku wejściu. W połowie sali odwrócił się i zmrużył oczy.
- Pośpiesz się, szwaczko.
Skinęłam głową i złapawszy poły
sukni, zbiegłam po schodach za nim. Upiory zasyczały cicho, cofając się w mrok.
Bały się podejść bliżej. Przeklęty władca wrócił do życia, a jego rządy nad
martwymi duszami nie były prowadzone lekką ręką.
Wciąż nie wiedziałam, czy
wypuszczenie tego wiekowego zła to dobra myśl. Nie wiedziałam też, czy miecz
podziała, czy, jak powiedział jego właściciel, wszystko nie jest ułudą. Wołana martwym głosem martwego króla
podążyłam za nim, w jego mroczny świat, czekając, aż, dokładnie tak, jak sam mi
to przed chwilą obiecał, odprowadzi mnie do domu.
Czy wiedziałam wtedy, dlaczego
za nim szłam? Czy czułam to tak samo mocno, jak teraz? Czy wszystko to
robiłam... w imię miłości?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz