5. głód


Praca w laboratorium w Twierdzy pełna była krzyków, jęków, próśb, przekleństw, warczenia i szeptów Mgły. Zwłaszcza na dolnych poziomach, gdzie zamknięci byli więźniowie, narzekanie i szał były na porządku dziennym. Zwykle to nie przeszkadzało Threshowi, dzisiaj jednak dość wcześnie skończył swoje eksperymenty i zamknął się w górnych komnatach, gdzie było ciszej i spokojniej, gdzie mógł po prostu pomyśleć.

W rogu dużej komnaty stał gramofon. Urządzenie wyrzucił kilkanaście lat temu na brzeg sztorm i okazało się, że po wysuszeniu i kilku naprawach wciąż działa doskonale. W skrzyni, w której Thresh znalazł gramofon, znajdowało się też kilka płyt. Słuchał ich wszystkich i znał tę muzykę na pamięć. Była niespokojna, chaotyczna, żywa, całkowicie inna niż ta, którą pamiętał z czasów, gdy Wyspy Cienia nie były jeszcze Wyspami Cienia.

Gramofon grał teraz jedną ze spokojniejszych nut. Thresh siedział w swoim fotelu, a w kruszejącym kominku palił się samoistnie zielony, przeklęty płomień. Zaczynała zapadać noc, już ponure i pochmurne niebo stało się jeszcze bardziej ponure i pochmurne, a z zakamarków spaczonych wysp wychodzili przeklęci do cna mieszkańcy.

Thresh widział to przez szerokie okno, witraż, w którym brakowało ponad połowy szkieł. Reszta migotała w nikłym blasku płomieni, opowiadając historię jakiegoś wielkiego, magicznego wydarzenia, bitwy z Żelaznym Królem, gdzie na końcu pojedynku spłonął i on, i jego generał. Obaj wojownicy przedstawiani byli jako tytani w ciemnych, surowych zbrojach. Thresh jednak wiedział, że generał nie był wysoki i na pewno nie nosiłby tak potężnego ochraniacza na krocze.

Strażnik Łańcuchów wpatrywał się w morze, widoczne za Mgłą. Woda była spokojna, cicha, co było właściwie czymś niezwykłym. Thresh zmrużył oczy i zauważył w oddali szarżującego donikąd Hecarima. Oszalały wojownik prowadził za sobą równie szalone co on wojsko. Thresh po chwili odwrócił od niego spojrzenie - widok Hecarima nie był dla niego czymś ani niezwykłym, ani zajmującym.

Za to w tym momencie chętniej zobaczyłby się z Aylin. Zniesmaczony własnymi pragnieniami i myślami wciąż odmawiał sobie tego spotkania, już trzeci dzień siedząc w swojej Twierdzy, z czego połowę z tego czasu - samotnie w swoich komnatach. Jednak im bardziej się karał za swoje marzenia, tym mocniej i natrętniej one wracały. Były niczym głód, dręczący, nieprzyjemny i nieprzemijający.

W końcu Thresh parsknął i podniósł się, wyciągając dłoń. W jednej chwili stojąca na szafce niedaleko latarnia znalazła się w jego ręce, palce w metalowej rękawicy zacisnęły się na uchwycie przedmiotu, a znajdujące się w środku dusze zakotłowały się z przestrachem. Thresh nie zwrócił na nie żadnej uwagi - bały się i dokładnie tak miało być. Gdy przestawały odczuwać wobec niego strach, boleśnie przypominał im o tym, kto jest panem, a kto nie ma żadnych praw.

Gdy wyszedł z Twierdzy, mrok ogarnął już całe Wyspy. Było ciemno, a Mgła uniosła się i szeptała szaleńczo. Wyspy Cienia nigdy nie były przyjemnym miejscem, ale nocą stawały się wyjątkowo złe.

Thresh minął zniszczony park, bibliotekę i archiwa. W końcu znalazł się na tyłach Bractwa i odetchnął głęboko. Była noc. Mimo że na Wyspach zawsze było ciemno i ponuro, noc znacząco odróżniała się od dnia. Thresh pomyślał niezadowolony, że być może przychodzenie tu w nocy nie miało kompletnie najmniejszego sensu.

Szybko jednak zmienił zdanie, gdy zauważył Aylin. Siedziała niedaleko skruszonego muru, na niedużej, metalowej ławeczce. Obok niej stała latarnia, rzucająca jasne światło dookoła. Kobieta czytała coś z ogromnej, starej księgi. Wyglądała na skupioną, ale Thresh zauważył, że co rusz unosi swoje spojrzenie i krótko omiata teren za murem swoim wzrokiem.

- Nie za późno  na czytanie? - zapytał, podchodząc bliżej.

Aylin od razu spojrzała na niego, rozpromieniając się w jednej chwili niczym wychodzące nagle zza chmur słońce. Thresh mimowolnie uśmiechnął się na to w duchu - widok zadowolonej kobiety o dziwo bardzo mu się spodobał.

- Wróciłeś - wyszeptała, odkładając tom na ławkę i podchodząc do muru. - Nie było cię tak długo.

- Miałem dużo pracy - wyznał. - Jak idzie ucieczka z Wysp?

Kobieta odetchnęła ciężko. Thresh doskonale wiedział, że wypłynięcie z przeklętego portu jest mało możliwe - bez odpowiedniej ochrony brunetka nie będzie w stanie nawet wyjść poza teren Bractwa. Yorick był za słaby, by przeciwstawić się wszystkim upiorom, a nikt inny na razie nie raczył pomóc kobiecie. Thresh przeczuwał, że wyciągnięcie jej poza teren działania błogosławionej wody będzie zatem jedynie kwestią czasu.

- Czyli nie idzie - dodał, uśmiechając się lekko.

- Nie wiem nawet, od czego zacząć - wyznała. - Yorick mówi… mówi, że to nie będzie łatwe.

- Nic nigdy nie jest łatwe - parsknął Thresh.

Po prawej coś zaskowyczało, długim, nieprzyjemnym zewem. Aylin zerknęła tam płochliwie, cofając się o pół kroku w głąb ogrodu Bractwa. Thresh nie ruszył się nawet o milimetr, spokojnie próbując dostrzec niedostrzegalne we Mgle.

- To tylko upiory - mruknął po chwili. - Mniej świadome niż ja.

- Czasami… czasami podchodzą bardzo blisko - przyznała Aylin. - Zwłaszcza gdy siedziałam tutaj.

- Nie siedź tutaj zatem - parsknął ze śmiechem Thresh. - Jesteś żywa. Ledwo, ale żywa. Doskonale to czują. Garną do tego niczym ćmy do światła.

- Ty… ty się tak nie zachowujesz - zauważyła po chwili cichym głosem.

Thresh przeniósł wzrok z mroku Mgły na kobietę. Wpatrywała się w niego dziwnie tęsknie, z chorą, niezrozumiałą dla Thresha ufnością.

- Nie wszyscy, którzy tu żyli, zostali przeklęci - wyjaśnił. - Większość po prostu umarła. Ci, którzy mieli pecha, zostali. Ludzie o silnej woli zachowali więcej z siebie. Słabsi to przeklęte upiory bez inteligencji, czucia i jakichkolwiek zahamowań. Tacy właśnie jak oni.

Aylin zerknęła jeszcze raz płochliwie w stronę Mgły, ale już nic więcej się tam nie zakotłowało, ani nie zawyło. Thresh sądził, że to zapewne przez niego samego - był doskonale znany na Wyspach, każdy z duchów i upiorów starał się omijać go z daleka. Strażnik Łańcuchów zwykle był rozważny i spokojny, ale niewiele trzeba było, by wpadający mu do głowy kolejny, szalony pomysł sprawił, że zaczynał wyłapywać kolejne dusze z okolicy.

- Mówiłeś, że wiesz, dlaczego na te Wyspy spadło przekleństwo - zauważyła po chwili Aylin. - Opowiesz mi to?

- To długa opowieść - zauważył.

- Raczej nie narzekam teraz na brak wolnego czasu - odpowiedziała.

Thresh parsknął śmiechem. Tak, taki obrót sprawy był mu bardzo na rękę, dokładnie o czymś takim myślał, planując to wszystko.

- A może masz ochotę na spacer? - zapytał usłużnym tonem.

Dusze w latarni zawirowały ostrzegawczo - wołały ku kobiecie, by nie ufała upiorowi. Aylin nie potrafiła jednak usłyszeć ich niemych krzyków, mimo to Thresh mocniej ścisnął uchwyt, uciszając skutecznie martwych.

- Po Wyspie? - zapytała niepewnie. - Yorick mówił, żebym nie opuszczała Bractwa. Przynajmniej na razie.

Thresh zmrużył nieco oczy. Na razie? Co planował ten szalony grabarz? Thresh nie był tego pewny, jednocześnie też nie chciał zajmować sobie tym myśli - jeśli wszystko pójdzie tak, jak trzeba, kobieta jeszcze dzisiaj wyląduje w jednym z jego laboratoriów.

- Będziesz ze mną - zauważył Thresh, wyciągając dłoń ponad skruszony mur.

Ziemia Bractwa, mimo że wciąż przesycona życiodajną wodą, nie paliła go tak, jak obecność cieczy w niewielkiej flaszeczce, którą Yorick nosił zawsze ze sobą. Thresh zakładał, że mógłby wejść nawet dość głęboko na teren kompleksu bez szkody dla samego siebie. Nigdy jednak wolał tego nie próbować. Zasoby ksiąg i zwojów mogły być cenne, ale nie na tyle, by ryzykować spotkanie z Yorickiem i jego małym zapasem błogosławionej wody.

Tak czy siak, wyciągnięcie dłoni ponad tę umowną granicę skruszonego muru nie sprawiało żadnych trudności upiorowi. Jego wyciągnięta niemo dłoń, otoczona metalową rękawicą, nie była zachęcająca. Szponiaste palce, zimna stal i przebłyskująca pomiędzy kośćmi magia przeklętych Wysp odrzucały. Thresh jednak był dobrym aktorem i świetnie potrafił wykorzystać wszelkie atuty zarówno swoje, jak i sytuacji, w której się znajdował.

Być może dlatego bez żadnego zaskoczenia patrzył, jak kobieta ujmuje jego dłoń i powoli przechodzi ponad skruszonym murem, oddając się ufnie w objęcia tysiącletniego zła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz