Praca w laboratorium w Twierdzy
pełna była krzyków, jęków, próśb, przekleństw, warczenia i szeptów Mgły.
Zwłaszcza na dolnych poziomach, gdzie zamknięci byli więźniowie, narzekanie i
szał były na porządku dziennym. Zwykle to nie przeszkadzało Threshowi, dzisiaj
jednak dość wcześnie skończył swoje eksperymenty i zamknął się w górnych
komnatach, gdzie było ciszej i spokojniej, gdzie mógł po prostu pomyśleć.
W rogu dużej komnaty stał
gramofon. Urządzenie wyrzucił kilkanaście lat temu na brzeg sztorm i okazało
się, że po wysuszeniu i kilku naprawach wciąż działa doskonale. W skrzyni, w
której Thresh znalazł gramofon, znajdowało się też kilka płyt. Słuchał ich
wszystkich i znał tę muzykę na pamięć. Była niespokojna, chaotyczna, żywa,
całkowicie inna niż ta, którą pamiętał z czasów, gdy Wyspy Cienia nie były
jeszcze Wyspami Cienia.
Gramofon grał teraz jedną ze
spokojniejszych nut. Thresh siedział w swoim fotelu, a w kruszejącym kominku
palił się samoistnie zielony, przeklęty płomień. Zaczynała zapadać noc, już
ponure i pochmurne niebo stało się jeszcze bardziej ponure i pochmurne, a z
zakamarków spaczonych wysp wychodzili przeklęci do cna mieszkańcy.
Thresh widział to przez szerokie
okno, witraż, w którym brakowało ponad połowy szkieł. Reszta migotała w nikłym
blasku płomieni, opowiadając historię jakiegoś wielkiego, magicznego
wydarzenia, bitwy z Żelaznym Królem, gdzie na końcu pojedynku spłonął i on, i
jego generał. Obaj wojownicy przedstawiani byli jako tytani w ciemnych,
surowych zbrojach. Thresh jednak wiedział, że generał nie był wysoki i na pewno
nie nosiłby tak potężnego ochraniacza na krocze.
Strażnik Łańcuchów wpatrywał się
w morze, widoczne za Mgłą. Woda była spokojna, cicha, co było właściwie czymś
niezwykłym. Thresh zmrużył oczy i zauważył w oddali szarżującego donikąd
Hecarima. Oszalały wojownik prowadził za sobą równie szalone co on wojsko.
Thresh po chwili odwrócił od niego spojrzenie - widok Hecarima nie był dla
niego czymś ani niezwykłym, ani zajmującym.
Za to w tym momencie chętniej
zobaczyłby się z Aylin. Zniesmaczony własnymi pragnieniami i myślami wciąż
odmawiał sobie tego spotkania, już trzeci dzień siedząc w swojej Twierdzy, z
czego połowę z tego czasu - samotnie w swoich komnatach. Jednak im bardziej się
karał za swoje marzenia, tym mocniej i natrętniej one wracały. Były niczym
głód, dręczący, nieprzyjemny i nieprzemijający.
W końcu Thresh parsknął i
podniósł się, wyciągając dłoń. W jednej chwili stojąca na szafce niedaleko latarnia
znalazła się w jego ręce, palce w metalowej rękawicy zacisnęły się na uchwycie
przedmiotu, a znajdujące się w środku dusze zakotłowały się z przestrachem.
Thresh nie zwrócił na nie żadnej uwagi - bały się i dokładnie tak miało być.
Gdy przestawały odczuwać wobec niego strach, boleśnie przypominał im o tym, kto
jest panem, a kto nie ma żadnych praw.
Gdy wyszedł z Twierdzy, mrok
ogarnął już całe Wyspy. Było ciemno, a Mgła uniosła się i szeptała szaleńczo.
Wyspy Cienia nigdy nie były przyjemnym miejscem, ale nocą stawały się wyjątkowo
złe.
Thresh minął zniszczony park,
bibliotekę i archiwa. W końcu znalazł się na tyłach Bractwa i odetchnął
głęboko. Była noc. Mimo że na Wyspach zawsze było ciemno i ponuro, noc znacząco
odróżniała się od dnia. Thresh pomyślał niezadowolony, że być może
przychodzenie tu w nocy nie miało kompletnie najmniejszego sensu.
Szybko jednak zmienił zdanie,
gdy zauważył Aylin. Siedziała niedaleko skruszonego muru, na niedużej,
metalowej ławeczce. Obok niej stała latarnia, rzucająca jasne światło dookoła.
Kobieta czytała coś z ogromnej, starej księgi. Wyglądała na skupioną, ale
Thresh zauważył, że co rusz unosi swoje spojrzenie i krótko omiata teren za
murem swoim wzrokiem.
- Nie za późno na czytanie? - zapytał, podchodząc bliżej.
Aylin od razu spojrzała na
niego, rozpromieniając się w jednej chwili niczym wychodzące nagle zza chmur
słońce. Thresh mimowolnie uśmiechnął się na to w duchu - widok zadowolonej
kobiety o dziwo bardzo mu się spodobał.
- Wróciłeś - wyszeptała,
odkładając tom na ławkę i podchodząc do muru. - Nie było cię tak długo.
- Miałem dużo pracy - wyznał. -
Jak idzie ucieczka z Wysp?
Kobieta odetchnęła ciężko.
Thresh doskonale wiedział, że wypłynięcie z przeklętego portu jest mało możliwe
- bez odpowiedniej ochrony brunetka nie będzie w stanie nawet wyjść poza teren
Bractwa. Yorick był za słaby, by przeciwstawić się wszystkim upiorom, a nikt
inny na razie nie raczył pomóc kobiecie. Thresh przeczuwał, że wyciągnięcie jej
poza teren działania błogosławionej wody będzie zatem jedynie kwestią czasu.
- Czyli nie idzie - dodał,
uśmiechając się lekko.
- Nie wiem nawet, od czego
zacząć - wyznała. - Yorick mówi… mówi, że to nie będzie łatwe.
- Nic nigdy nie jest łatwe -
parsknął Thresh.
Po prawej coś zaskowyczało,
długim, nieprzyjemnym zewem. Aylin zerknęła tam płochliwie, cofając się o pół
kroku w głąb ogrodu Bractwa. Thresh nie ruszył się nawet o milimetr, spokojnie
próbując dostrzec niedostrzegalne we Mgle.
- To tylko upiory - mruknął po
chwili. - Mniej świadome niż ja.
- Czasami… czasami podchodzą
bardzo blisko - przyznała Aylin. - Zwłaszcza gdy siedziałam tutaj.
- Nie siedź tutaj zatem -
parsknął ze śmiechem Thresh. - Jesteś żywa. Ledwo, ale żywa. Doskonale to
czują. Garną do tego niczym ćmy do światła.
- Ty… ty się tak nie zachowujesz
- zauważyła po chwili cichym głosem.
Thresh przeniósł wzrok z mroku
Mgły na kobietę. Wpatrywała się w niego dziwnie tęsknie, z chorą, niezrozumiałą
dla Thresha ufnością.
- Nie wszyscy, którzy tu żyli,
zostali przeklęci - wyjaśnił. - Większość po prostu umarła. Ci, którzy mieli
pecha, zostali. Ludzie o silnej woli zachowali więcej z siebie. Słabsi to
przeklęte upiory bez inteligencji, czucia i jakichkolwiek zahamowań. Tacy
właśnie jak oni.
Aylin zerknęła jeszcze raz
płochliwie w stronę Mgły, ale już nic więcej się tam nie zakotłowało, ani nie
zawyło. Thresh sądził, że to zapewne przez niego samego - był doskonale znany
na Wyspach, każdy z duchów i upiorów starał się omijać go z daleka. Strażnik
Łańcuchów zwykle był rozważny i spokojny, ale niewiele trzeba było, by
wpadający mu do głowy kolejny, szalony pomysł sprawił, że zaczynał wyłapywać
kolejne dusze z okolicy.
- Mówiłeś, że wiesz, dlaczego na
te Wyspy spadło przekleństwo - zauważyła po chwili Aylin. - Opowiesz mi to?
- To długa opowieść - zauważył.
- Raczej nie narzekam teraz na
brak wolnego czasu - odpowiedziała.
Thresh parsknął śmiechem. Tak,
taki obrót sprawy był mu bardzo na rękę, dokładnie o czymś takim myślał,
planując to wszystko.
- A może masz ochotę na spacer?
- zapytał usłużnym tonem.
Dusze w latarni zawirowały
ostrzegawczo - wołały ku kobiecie, by nie ufała upiorowi. Aylin nie potrafiła
jednak usłyszeć ich niemych krzyków, mimo to Thresh mocniej ścisnął uchwyt,
uciszając skutecznie martwych.
- Po Wyspie? - zapytała
niepewnie. - Yorick mówił, żebym nie opuszczała Bractwa. Przynajmniej na razie.
Thresh zmrużył nieco oczy. Na
razie? Co planował ten szalony grabarz? Thresh nie był tego pewny, jednocześnie
też nie chciał zajmować sobie tym myśli - jeśli wszystko pójdzie tak, jak
trzeba, kobieta jeszcze dzisiaj wyląduje w jednym z jego laboratoriów.
- Będziesz ze mną - zauważył
Thresh, wyciągając dłoń ponad skruszony mur.
Ziemia Bractwa, mimo że wciąż
przesycona życiodajną wodą, nie paliła go tak, jak obecność cieczy w
niewielkiej flaszeczce, którą Yorick nosił zawsze ze sobą. Thresh zakładał, że
mógłby wejść nawet dość głęboko na teren kompleksu bez szkody dla samego
siebie. Nigdy jednak wolał tego nie próbować. Zasoby ksiąg i zwojów mogły być
cenne, ale nie na tyle, by ryzykować spotkanie z Yorickiem i jego małym zapasem
błogosławionej wody.
Tak czy siak, wyciągnięcie dłoni
ponad tę umowną granicę skruszonego muru nie sprawiało żadnych trudności
upiorowi. Jego wyciągnięta niemo dłoń, otoczona metalową rękawicą, nie była
zachęcająca. Szponiaste palce, zimna stal i przebłyskująca pomiędzy kośćmi
magia przeklętych Wysp odrzucały. Thresh jednak był dobrym aktorem i świetnie
potrafił wykorzystać wszelkie atuty zarówno swoje, jak i sytuacji, w której się
znajdował.
Być może dlatego bez żadnego zaskoczenia patrzył, jak kobieta ujmuje jego dłoń i powoli przechodzi ponad skruszonym murem, oddając się ufnie w objęcia tysiącletniego zła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz