6. spacer


Gdy Aylin przeskoczyła nad murem i stanęła obok Thresha, Mgła z cichym sykiem wycofała się o kilka metrów. Wyczuwała krążącą w żyłach kobiety niemiłą jej, życiodajną wodę. Thresh też ją czuł. Tutaj, gdzie nie ochraniała ją aura Bractwa, kontrast pomiędzy błogosławioną a przeklętą magią był doskonale odczuwalny.

Przez rękawice nie czuł wiele, ale zakładał, że gdyby dotknął kobiety bez żadnej ochrony, jej skóra parzyłaby niczym ogień.

- Nie pójdziemy daleko, prawda? - zapytała go niepewnie.

- Pójdziemy tak daleko, jak będziesz chciała - zapewnił ją usłużnym tonem.

Kobieta uśmiechnęła się tylko lekko. Thresh opuścił nieco dłoń, ale brunetka nie wysunęła palców z jego uścisku - ewidentnie bała się, że gdyby to zrobiła, zostałaby sama wśród przerażającej ciemności i niespokojnych szeptów.

Thresh uniósł latarnię, którą cały czas trzymał w drugiej dłoni. Światło ogarnęło spaczone drzewa, poskręcaną trawę i kamienną ścieżkę. W ciemności Mgły zafalowały poszarpane płaszcze upiorów, duchy jednak szybko czmychnęły z widoku - bały się, zarówno życiodajnej wody, jak i samego Thresha.

Dwójka ruszyła powoli ścieżką. Aylin trzymała się blisko Strażnika, mimowolnie dość mocno zaciskając palce na metalowej rękawicy. Zauważył to, jej niepewność, nerwowe ruchy i to, że było jej wyjątkowo niewygodnie. Zmienił ustawienie ręki i dłoni i podał kobiecie swoje ramię.

- Będzie ci wygodniej - wyjaśnił.

Aylin wyszeptała cicho jakieś podziękowanie i ujęła ramię upiora. Była niższa od niego niemal o dwie głowy, ale Thresh stwierdził, że spacer w takiej formie ewidentnie podoba się kobiecie. Uśmiechała się lekko, jednak gdy tylko coś przemknęło z jej strony, mocniej przylegała do ramienia Thresha.

Kamienna ścieżka poprowadziła ich w głąb wysp. Mijali fantazyjnie i przerażająco poskręcane drzewa i budynki, których części opadły w głąb ziemi lub niezwykłą mocą uniosły się do góry. Popękane mury i ściany skrywały mrok i szepty, czaiły się tam również niebezpieczne, nienawistne istoty. Te jednak trzymały się na dystans - mimo że widok żywej kobiety był kuszący, obecność Thresha skutecznie hamowała większość głupich zapędów.

- To dlaczego to się stało z Wyspami? - zapytała go w końcu.

- Ponad tysiąc lat temu to było miejsce pełne magii i życia - zaczął. - Uczyli się tutaj najznamienitsi magowie, studiowali tu mędrcy, przyjeżdżali tutaj też ci, którzy szukali uzdrowienia. Pod Wyspami biło źródło magicznej, życiodajnej wody. Wszystko było tu słoneczne, kolorowe i idealne. Niczym raj na ziemi.

- Oh! - Aylin widocznie była zachwycona tym opisem. - To musiało być piękne.

Dwójka wyszła w końcu z lasu i stanęła nad brzegiem wysokiej skarpy. W dole rozciągał się widok na sporą część Wysp. Thresh rozpoznał bez problemu stare archiwa, bibliotekę, osnuty mgłą port oraz swoją własną Twierdzę na wzgórzu w oddali.

- Nie pamiętam tego aż tak dobrze - przyznał. - Byłem bardzo młody, gdy tu trafiłem. Długo, długo uczyłem się jako akolita w archiwach.

Thresh wyciągnął dłoń z latarnią i wskazał Aylin odpowiedni budynek. W środku archiwa podobnie jak biblioteka trzymały się nieźle. Były pełne duchów i upiorów, ale architektonicznie pozostały nienaruszone. Z tej odległości prezentowały się wyjątkowo dobrze. Budynki za czasów swojej świetności przed spaczeniem zawsze imponowały Threshowi.

- Co się stało zatem?

- W dalekim królestwie Camavor żył kiedyś młody król - zaczął Thresh, kierując się kamienną ścieżką w dół zbocza. - Miał żonę, zwykłą, niewinną szwaczkę. Kochał ją, kochał ją do szaleństwa. I to szaleństwo zgubiło jego, ją i cały ich kraj. I także nasze Wyspy.

Aylin słuchała go jak oczarowana. Mroczna historia, której oczekiwała, była o wiele piękniejsza, niż kiedykolwiek by przypuszczała. Thresh opowiadał ją też w szczególny sposób - nie była długa, ale mówił powoli tak, by Aylin przeszła z nim tak dużo, jak się tylko by dało.

Kobieta nie czuła tego, ale Thresh idealnie to widział - płynącą w jej żyłach jasną, życiodajną wodę. Raziła jego oczy i sprawiała, że po plecach raz po raz przechodził mu dziwny dreszcz. Jednak z każdą sekundą przebywania poza Bractwem, wśród spaczenia i Mgły, magia się ulatniała. Jasno błyszcząca zaczynała przygasać. Thresha cieszyło to, że naprawdę niewiele trzeba było, by usunąć życiodajną magię z kobiety.

- Gdy królowa zaniemogła, szukał ratunku wszędzie tam, gdzie tylko się dało. Znalazł nasze Błogosławione Wody, ale pomoc okazała się przyjść za późno. Jego królowa umarła, a on, zrozpaczony i wściekły, nie chciał przyjąć tego do wiadomości.

Thresh pamiętał ten dzień idealnie. Zmęczonego, straconego dla życia króla z trupem pięknej kobiety na rękach. Sam otworzył mu wtedy wrota do Źródła. To, co stało się zaledwie chwilę później, zaskoczyło wszystkich.

- Wrzucił jej ciało do życiodajnej wody - ciągnął Thresh. - To jednak nie pomogło. Woda potrafiła zawrócić z przedsionka śmierci tak, jak ciebie, ale nie potrafiła przywrócić do życia. Ten jawny gwałt na prawach natury dużo kosztował króla. Sprowadził na nasze Wyspy to, co nazywane jest Ruinacją, zniszczeniem i przekleństwem.

- Co się stało z królem i królową?

- On śpi, wściekły i zaklęty w swoim mieczu tuż przy Źródle - odparł Thresh. - A ona… nikt nie wie, co stało się z nią. Jest gdzieś, czasami słychać jej szloch. Nikt nie wie jednak gdzie.

Aylin westchnęła tylko.

- To taka smutna historia - zauważyła.

Thresh parsknął tylko. Zeszli ze wzgórza i kierowali się teraz szeroką, kamienną drogą w stronę portu. Tutaj było o wiele więcej upiorów i duchów - z dala od Bractwa stawały się też coraz bardziej nachalne. Nie zbliżyły się, jasno świecąca latarnia Thresha przypominała im, jak niewiele trzeba, by zostać uwięzionym w więzieniu Strażnika.

- T-thresh?

Upiór zerknął na Aylin. Brunetka trzymała się bardzo blisko niego, patrząc to w prawo, to w lewo, na przemykające coraz częściej w mroku upiory. Magia błogosławionej wody niemal całkowicie z niej wyparowała. Kobieta zaczynała to zapewne czuć - niebezpieczeństwo i otaczający ją coraz bardziej mrok. Tatuaże, które miała, zabraniały jednak jej duszy oddzielić się od ciała. Chroniły ją nie mniej niż życiodajna woda.

- Nie podejdą bliżej - zapewnił ją. - Nie do mnie.

- Możemy… możemy wrócić? - zapytała go cicho.

Zerknął na nią z uwagą i od razu poczuł, że popełnił błąd. Widok kobiety sprawiał, że po plecach upiora przeszedł nieznośny, mroźny dreszcz. Thresh zacisnął mocniej szczękę i wyjął ramię z uścisku Aylin. Kobieta zerknęła na niego błagalnie, zaraz jednak wtuliła się w bok Thresha, gdy otoczył ją całą.

Sam nie miał pojęcia, dlaczego to robi, ale widok przerażonej brunetki sprawiał, że coś w środku ściskało go mocno. W jednej chwili chciał ją zabrać daleko stąd, nie do Twierdzy, nawet nie do Bractwa, ale daleko, daleko poza Wyspy Cienia, do spokojnych krajów, gdzie piękno, dobro i słońce wypaliłoby jego spaczoną magię do cna i zabiłoby go na miejscu.

- Żaden upiór nie podejdzie do ciebie, gdy tu jestem, Aylin - zapewnił ją, zawracając jednak z obranej ścieżki. - Aylin?

- T-Thresh…

Wyglądała bardzo słabo. Nagle jej dotąd zaróżowione policzki zbladły, kobieta zapadła się też jakby sama w sobie. Zaczęła słaniać się na nogach, coraz słabiej przytrzymując się upiora.

Thresh pomyślał, że nawet jeśli spaczona magia Wysp dość dobrze poradziła sobie ze zniwelowaniem mocy błogosławionej wody, nie daje rady wydrzeć duszy z ciała kobiety. Próbuje jednak, a każda taka próba zdecydowanie osłabiała brunetkę. Być może zbyt mocno osłabiała.

Z dziwnym pomrukiem umieścił latarnię przed sobą i wziął kobietę na ręce, mocno przyciskając ją do siebie. Spacer nie trwał długo, ale dość daleko zaszli. Szybki krok Thresha pozwolił jednak upiorowi zanieść Aylin do Bractwa w ciągu kilku chwil. Thresh przestąpił nad skruszonym murem, ignorując nieprzyjemne ciarki, które zaczęły przebiegać mu po ciele. Usadził Aylin na kamiennej ławce przy jasno świecącej latarni i ujął w dłoń jej bladą twarz.

- Aylin?

Oddychała ciężko i nierówno, ewidentnie też się bała. Być może to nie sama magia Wysp doprowadziła ją do tego stanu, ale jej własny strach sprawił, że Mgła zaczęła mocniej szarpać jej jestestwo. Thresh odetchnął ciężko i ściągnął z rąk rękawice. Szponiasta dłoń nie była w żaden sposób zachęcająca, ale pozwalała na bezpośredni dotyk.

Gdy Thresh przyłożył palce do policzka Aylin, coś zapiekło. Magia błogosławionej wody nie wyparowała do końca tak, jak myślał. Paliła jego palce i sprawiała, że kości ściskały się mocno. Nie cofnął jednak dłoni.

- Oddychaj, Aylin - poradził cicho. - Jesteś już w Bractwie, oddychaj.

Z każdą mijającą sekundą brunetka uspokajała się coraz bardziej, a ręka Thresha paliła coraz mocniej. W końcu, gdy na policzkach kobiety zauważyć się dało ten żywy odcień różku, Thresh cofnął dłoń. Piekła tak, jakby wsadził ją w rozgrzane węgle. Nie błyszczała też magią Wysp - była ciemna i martwa. Thresh starał się nie zwracać na to uwagi. Założył rękawicę i podniósł podbródek dziewczyny nieco do góry.

Mimo że kucał przed nią, a ona siedziała na niskiej, kamiennej ławce, wciąż był od niej wyższy. Thresh z ulgą stwierdził, że powrót do Bractwa jednak wystarczył - kobieta odzyskiwała siły, a jej spojrzenie znów stało się błyszczące i żywe.

- Cóż, przynajmniej wiesz, jak daleko dasz radę zajść - parsknął śmiechem, opuszczając ręce.

- Tylko, jeśli będziesz obok - odpowiedziała cicho.

Thresh nie odpowiedział. Podniósł się i mimowolnie zacisnął dłoń na latarni. Z niezadowoleniem stwierdził, że część dusz zdołała uciec, korzystając z magii błogosławionej wody. Palce zazgrzytały o metal, ucinając silną magią ucieczkę kolejnych dusz. Dwie czy trzy przepołowione zostały przez to w czasie skoku. Aylin, mimo że stała tak blisko tego wszystkiego, nie zauważyła, nie usłyszała, ani nie wyczuła nic. Wiele rzeczy z Wysp nadal pozostawało dla niej niewidocznych. Na szczęście.

- Wróć do Yoricka - poradził Thresh. - Odpocznij.

Kobieta zerknęła na niego dziwnie tęsknym wzrokiem. Threshowi nie podobało się do końca to, jak na niego patrzyła, ani to, jak na to reagował.

- Przyjdę jeszcze - mruknął po chwili.

- Dzisiaj? - zagaiła.

- Nie - zaprzeczył szybko, być może nawet za szybko.

Znowu to spojrzenie. Było tak uporczywe i pełne tęsknoty, że miał ochotę ciągle w nie patrzeć i jednocześnie nigdy więcej nie wiedzieć tego wzroku. Nadludzką siłą, z ogromną niechęcią zerknął w bok, gdzie nie widział Aylin i gdzie łatwiej mógł się skupić na własnych myślach.

- Niedługo - mruknął. – Przyjdę.

Zauważył kątem oka, jak kiwa głową. Nie chciał patrzeć, czy był to radosny, czy raczej spokojny gest. Przestąpił nad skruszonym murem i nie obracając się, zniknął w mroku i Mgle.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz