Thresh złapał za brzeg stołu i
przewrócił mebel tak, że wszystkie narzędzia i całe szkło rozsypały się po
podłodze laboratorium. Stół poleciał daleko, na drugą stronę pomieszczenia, a
blat przełamał się w połowie, gdy uderzył o ścianę. Z wściekłym rykiem Thresh
przewrócił w ten sam sposób kolejny stół, a potem ze złością sięgną po szafę,
rozsypując wszystkie znajdujące się w niej księgi na podłodze.
Powiedzieć, że był wściekły – to
za mało. Jego złość sięgała zenitu. Najgorsze jednak w tym było to, że był zły
tylko i jedynie na siebie samego.
Przecież ją miał! Była poza
Bractwem, bezbronna, bez magii błogosławionych wód, bez ochrony Yoricka, zdana
tylko na łaskę Thresha! I on, na bogów!, okazał jej tę łaskę!
Głupiec. Thresh zatrzymał się na
środku pomieszczenia i zaśmiał się ponuro. Tysiącletni głupiec. Tak wiele
miałeś, tak mało masz. Jak zwykle przez swoją własną głupotę, co nie, Thresh?
Upiór uspokoił się i rozejrzał
wokoło. Jego oczy zmrużyły się, szczęka zacisnęła. Narobił okropnego bałaganu,
a posprzątać będzie musiał to nie kto inny, jak on.
Niezadowolony przestąpił nad
stłuczonym szkłem ze stołów. Odłamki zachrzęściły pod jego mocnymi, metalowymi
butami. Thresh podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz. Zaczynało świtać,
krwista łuna pokazywała się na wschodzie. Thresh wiedział jednak, że słońce nie
wzejdzie – zrobi się jaśniej, ale ani jeden promień nie padnie na przeklętą
ziemię. Upiór odetchnął i ściągnął z rąk rękawice.
Lewa ręka wyglądała normalnie,
błyszczała delikatnie zielonkawą, przeklętą magią. Prawa jednak… prawa ręka
długo, długo spoczywała na policzku Aylin, wchłaniając magię błogosławionej
wody. Była ciemna i szarawa, martwa. Miał nad nią całkowitą władzę – palce
zginały się tak, jak chciał. Nie czuł jej jednak kompletnie. Był ciekaw, czy
ten stan utrzyma się długo, czy jednak minie z czasem.
Zły, zacisnął prawą pięść. Nie
czuł bólu, ale widział, jak szarawą skórę przebijają jego długie paznokcie. Z naciętego
naskórka popłynęła czarna krew. Thresh rozłożył palce i przyjrzał się gęstym,
ciemnym kroplom. Były obrzydliwe, strzepnął je szybko i wytarł dłoń w płaszcz.
Jego złość nieco minęła. Thresh
zabrał swoją latarnię i wyszedł z laboratorium, pozostawiając w pomieszczeniu
cały rozgardiasz. Twierdza była na tyle duża, że nie musiał tego nawet po sobie
sprzątać – w razie potrzeby zorganizuje laboratorium w innej komacie.
Uspokojony w końcu dał radę
jeszcze raz na chłodno przeanalizować własne błędy i ułożyć kolejny plan. Aylin
trafiła z powrotem do Bractwa, ale wiedział, że nie trzeba znowu tak wiele, by
opuściła kompleks. Krótki, ponowny spacer też wystarczy, by magia
błogosławionej wody wyparowała na tyle, aby mógł zaciągnąć brunetkę do
Twierdzy. Po tym, jak odstawił ją bez słowa bezpiecznie do jej nowego domu,
powinna posłusznie i ufnie ruszyć za nim kolejny raz.
Thresh przystanął na środku korytarza i zaśmiał się. Nie… nie wszystko jest stracone. Wręcz przeciwnie – być może wszystko jest tak, jak powinno być.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz