7. złość


Thresh złapał za brzeg stołu i przewrócił mebel tak, że wszystkie narzędzia i całe szkło rozsypały się po podłodze laboratorium. Stół poleciał daleko, na drugą stronę pomieszczenia, a blat przełamał się w połowie, gdy uderzył o ścianę. Z wściekłym rykiem Thresh przewrócił w ten sam sposób kolejny stół, a potem ze złością sięgną po szafę, rozsypując wszystkie znajdujące się w niej księgi na podłodze.

Powiedzieć, że był wściekły – to za mało. Jego złość sięgała zenitu. Najgorsze jednak w tym było to, że był zły tylko i jedynie na siebie samego.

Przecież ją miał! Była poza Bractwem, bezbronna, bez magii błogosławionych wód, bez ochrony Yoricka, zdana tylko na łaskę Thresha! I on, na bogów!, okazał jej tę łaskę!

Głupiec. Thresh zatrzymał się na środku pomieszczenia i zaśmiał się ponuro. Tysiącletni głupiec. Tak wiele miałeś, tak mało masz. Jak zwykle przez swoją własną głupotę, co nie, Thresh?

Upiór uspokoił się i rozejrzał wokoło. Jego oczy zmrużyły się, szczęka zacisnęła. Narobił okropnego bałaganu, a posprzątać będzie musiał to nie kto inny, jak on.

Niezadowolony przestąpił nad stłuczonym szkłem ze stołów. Odłamki zachrzęściły pod jego mocnymi, metalowymi butami. Thresh podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz. Zaczynało świtać, krwista łuna pokazywała się na wschodzie. Thresh wiedział jednak, że słońce nie wzejdzie – zrobi się jaśniej, ale ani jeden promień nie padnie na przeklętą ziemię. Upiór odetchnął i ściągnął z rąk rękawice.

Lewa ręka wyglądała normalnie, błyszczała delikatnie zielonkawą, przeklętą magią. Prawa jednak… prawa ręka długo, długo spoczywała na policzku Aylin, wchłaniając magię błogosławionej wody. Była ciemna i szarawa, martwa. Miał nad nią całkowitą władzę – palce zginały się tak, jak chciał. Nie czuł jej jednak kompletnie. Był ciekaw, czy ten stan utrzyma się długo, czy jednak minie z czasem.

Zły, zacisnął prawą pięść. Nie czuł bólu, ale widział, jak szarawą skórę przebijają jego długie paznokcie. Z naciętego naskórka popłynęła czarna krew. Thresh rozłożył palce i przyjrzał się gęstym, ciemnym kroplom. Były obrzydliwe, strzepnął je szybko i wytarł dłoń w płaszcz.

Jego złość nieco minęła. Thresh zabrał swoją latarnię i wyszedł z laboratorium, pozostawiając w pomieszczeniu cały rozgardiasz. Twierdza była na tyle duża, że nie musiał tego nawet po sobie sprzątać – w razie potrzeby zorganizuje laboratorium w innej komacie.

Uspokojony w końcu dał radę jeszcze raz na chłodno przeanalizować własne błędy i ułożyć kolejny plan. Aylin trafiła z powrotem do Bractwa, ale wiedział, że nie trzeba znowu tak wiele, by opuściła kompleks. Krótki, ponowny spacer też wystarczy, by magia błogosławionej wody wyparowała na tyle, aby mógł zaciągnąć brunetkę do Twierdzy. Po tym, jak odstawił ją bez słowa bezpiecznie do jej nowego domu, powinna posłusznie i ufnie ruszyć za nim kolejny raz.

Thresh przystanął na środku korytarza i zaśmiał się. Nie… nie wszystko jest stracone. Wręcz przeciwnie – być może wszystko jest tak, jak powinno być.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz