8. port


Wiedział, na czym to polega. Im dłużej kazał jej czekać, tym chętniej do niego ruszała. Z niezadowoleniem stwierdził jednak, że działa to w dwie strony – im więcej czasu mijało bez niej, tym ciężej było mu to wytrzymać. I tym chętniej ruszał ku niej, gdy w końcu zdecydował się iść.

Z jednej strony dziwnie go to cieszyło, ale z drugiej – nie czuł tego od ponad tysiąca lat, nie rozumiał do końca tych  uczuć i w ogóle właściwie bał się przyznać, że czuje cokolwiek. To nie pasowało do niego.

Gdy stanął przy skruszonym murze, nie zauważył Aylin ani na jej ławce, ani w oddali, gdzieś w ogrodzie. Przysiadł na kamieniach, latarnię umieszczając poza obręb działania błogosławionej wody. Ostatnim razem przez swoją głupotę stracił całkiem sporo dusz. Kilka dni bez Aylin minęły mu zatem na zbieraniu utraconych obiektów do eksperymentowania. Dzięki temu nie odczuwał tak mocno braku kobiety przy sobie. Zajęty pracą łatwiej znosił upływ czasu.

Było koło południa. Szarówka jednak trwała, niczym półmrok świtu. To najlepsze, co miały do zaoferowania Wyspy – słońce nie przebijało się zwykle przez gęstą Mgłę, zatem ciemność towarzyszyło mieszkańcom przeklętych wysp aż za często.

Siedział na skruszonym murze dość długo. Minęła godzina, może dwie, a Aylin nie pojawiała się. Thresh był ciekawy, czy może Yorick, po niefortunnej wycieczce kobiety, zabronił jej wychodzić do ogrodu i widywać się ze Strażnikiem.

Thresh zaczynał się niecierpliwić. Mijały kolejne minuty, a Aylin nie pojawiła się. Nim jednak upiór zniecierpliwił się do końca, z Bractwa wyszła kobieta.

Wyglądała wyjątkowo dobrze. Na policzkach pojawiło się zdrowe zaróżowienie, a oczy błyszczały wyjątkowo. Miałą też na sobie nową sukienkę. Gdy szła, ciemne włosy falowały w powietrzu.

Thresh nagle poczuł na plecach wyjątkowo dziwny, nieprzyjemny dreszcz. Im bardziej wpatrywał się w Aylin, tym mocniej odczuwał przechodzące mu po plecach ciarki. Przez chwilę nie wiedział, co się z nim dzieje, to dziwne uczucie nie towarzyszyło mu przecież codziennie. Potem pomyślał jednak, że przecież Yorick wciąż może podawać kobiecie błogosławioną wodę. Thresh nie podejrzewał jednak, że ciecz działa aż tak mocno na niego – był w końcu nie byle jakim upiorem, a odległość do kobiety była dość duża.

Aylin w końcu zauważyła go przy murze. Od razu rozpromieniła się. Radosny uśmiech zdecydowanie do niej pasował. Dzięki niemu wydawała się Threshowi jeszcze piękniejsza.

Plan, który zakładał wywabienie kobiety i zaciągnięcie jej do Twierdzy, nagle wyparował z jego głowy. Nie liczył się, tak samo, jak nie liczyło się teraz dla upiora nic, oprócz samej kobiety. Wpatrywał się w nią martwymi oczyma niczym w najdroższy skarb, niczym w cud na ziemi. Cud, który zdecydowanie nie powinien być na Wyspach Cienia.

Ta myśl nagle przyczepiła się do niego niczym rzep psiego ogona. Aylin nie powinna być na Wyspie Cieni. Chociaż Thresh bardzo chciał ją zbadać i posiąść jej magię dla siebie, to jeszcze mocniej nagle zapragnął jak najszybciej wywieźć stąd kobietę.

- Przyszedłeś.

Strażnik spojrzał na kobietę. Rozpromieniona i szczęśliwa była czymś, czego Wyspy Cienia nie widziały od tysiąca lat. Jednocześnie podobała się Threshowi i sprawiała, że czuł się nieswojo. Chciał, by była obok i by zniknęła jak najszybciej. Ta mieszanina uczuć kompletnie mu się nie podobała.

- Obiecałem, że przyjdę – zauważył. – Nie jestem przykładem świętego, ale dotrzymuję swoich obietnic, Aylin.

- Dziękuję – odpowiedziała cicho.

Thresh parsknął tylko krótkim śmiechem. Kobieta usadziła się na murze tuż przy nim, podciągając kolana pod brodę. Wydawała się szczęśliwa i jednocześnie bardzo zagubiona. Thresh niechętnie, niczym z użyciem nadludzkiej siły, odwrócił od niej wzrok. Gdy patrzył na kobietę, działo się z nim coś niepokojącego i złego. Wolał zatem na nią nie spoglądać. Tak było bezpieczniej dla niego i jego planu.

- Żadnych postępów z ucieczką? – zapytał.

Pokręciła głową tak gwałtownie, że zerknął ku niej krótko. Szybko pożałował tego odruchu – wpatrywało się w niego bowiem uroczo zrozpaczone spojrzenie. Przez te błagalne oczy coś ściskało się mocno w środku klatki piersiowej Thresha. Strażnik nie wiedział, czy w taki sposób wydobywa się z kobiety magia błogosławionej wody, czy… czy to może coś innego, coś jeszcze. Szybko odwrócił spojrzenie, skupiając się na przelewającej się przez las Mgle.

- Mogę cię zabrać do portu – zaproponował nagle. – Stoją tam łodzie. Być może któraś nada się do podróży.

Miał nadzieję, że kobieta zgodzi się. Port był daleko, tak długa trasa na pewno zniweluje magię błogosławionej wody i pozwoli Threshowi zabrać kobietę do Twierdzy.

- J-ja… nie umiem pływać łodzią – wyznała.

- Nauczysz się zatem – zaproponował.

Aylin zerknęła na niego krótko.

- Co jeśli nie zdołam dotrzeć do portu? – zapytała cicho. – Ostatnio… przecież…

- Szliśmy wolno – przerwał jej. – Pośpieszymy się.

Kobieta nie wyglądała na przekonaną, ale gdy zszedł z muru, wziął latarnię i wyciągnął dłoń, ujęła ją zaledwie po krótkiej chwili wahania. Thresh przyciągnął ją bliżej siebie i podał jej swoje ramię tak, jak poprzednim razem.

Ruszyli kamienną ścieżką, tym razem jednak nieco szybciej niż ostatnio. Aylin trzymała się wyjątkowo blisko Thresha, obejmując jego ramię w dość mocnym uścisku. Strażnikowi nie przeszkadzało to, nawet jeśli jej dotyk, pomimo grubego materiału płaszcza i metalowych wzmocnień ubrania wywoływał dziwne dreszcze. Thresh nie wiedział, ile błogosławionej wody krąży w żyłach kobiety, ale zakładał, że wycieczka do portu zdoła wszystko usunąć.

- Czy Yorick był zły za ostatni spacer? – zapytał Thresh.

- Nie – odpowiedziała. – Wyglądał tylko na zaskoczonego.

- Zaskoczonego? – zdziwił się Strażnik. – Czym?

- Chyba tym, że mnie oddałeś – odparła. – Myślał, że jeśli pójdę z tobą, już nie wrócę, że zabierzesz mnie i ukryjesz w swojej Twierdzy.

Thresh nie odpowiedział. Nie bardzo wiedział co, w końcu jego plan został jasno przedstawiony przez brunetkę. Nie zamierzał jednak przyznawać jej racji – to mogłoby zepsuć wszystko. Kobieta ufała mu, pomimo logicznego myślenia i ostrzeżeń Yoricka.

To nie ma znaczenia, przestrzegł sam siebie Thresh, Aliyn jest tutaj, poza Bractwem. Krótki spacer i będzie mógł bez obaw zaciągnąć ją do Twierdzy. Dokładnie tak, jak tego chciał i planował.

- Powiedziałem, że nic ci się przy mnie nie stanie – zauważył cicho. – Dotrzymuję obietnic, Aylin.

Do portu dostali się w ciągu kilkunastu minut. Przez cały ten czas Aylin trzymała się blisko Thresha, mocno obejmując jego ramię. Strażnik nie zauważył jednak, by tak jak ostatnim razem kobieta słabła z każdym krokiem. Wydawała się wciąż silna, zdrowa, chociaż nieco przerażona.

Nie spodobało mu się to. Czyżby tym razem magia błogosławionej wody była zbyt silna? Thresh czuł przebiegające mu po plecach dreszcze za każdym razem, gdy Aylin mocniej ujmowała jego ramię. To na pewno była ta cholerna magia błogosławionych wód. Prawda?

- Boisz się – zauważył w końcu Thresh, gdy Aylin objęła jego ramię prawą i lewą dłonią, jednocześnie mocno przyciskając się do upiora. – Upiory dość dobrze wyczuwają strach. Im bardziej się boisz, tym więcej ich się pojawia.

- Ja… przepraszam… - jęknęła cicho.

Thresh parsknął śmiechem i pokręcił głową, jednocześnie wysuwając ramię z uścisku Aylin. Otoczył kobietę ręką i przyciągnął ją do siebie. Ufnie ukryła się pod jego ramieniem. Przez plecy Thresha przeszedł kolejny, nieprzyjemny dreszcz.

- Czy Yorick wciąż podaje ci błogosławioną wodę? – zapytał nagle.

- Nie – odparła lekko zaskoczona. – Yorick podał mi błogosławioną wodę tylko raz. Wtedy, gdy przyniosłeś mnie do Bractwa.

Thresh zatrzymał się nagle. Nie miał zielonego pojęcia, jak to możliwe. Przecież czuł tę magię błogosławionej wody. Czuł, jak po plecach przebiegają mu dreszcze, widział, jak działało to na jego ciało, na dłoń! To niemożliwe, aby brunetka tak długo opierała się magii przeklętych Wysp tylko z pomocą swojej własnej siły. Nie… Yorick musiał… cholera… przecież…

- Thresh?

- Jesteśmy – mruknął, wciąż zaskoczony tym wszystkim. – Port.

Aylin zerknęła przed siebie i mocniej wtuliła się w bok Strażnika. Port pełen był duchów i upiorów, które jednak, widząc Thresha, czmychały w ciemne zakątki. Strażnik Łańcuchów poprowadził Aylin na szerokie, drewniane molo.

Port był właściwie pusty. Przy molo, na wpół zatopiony, na wpół oparty o brzeg leżał potężny statek. Kilka mniejszych łodzi znajdowało się dalej, na brzegu, większość jednak miała podziurawione burty lub przełamane maszty. Na pierwszy rzut oka nic, co znajdowało się w porcie, nie byłoby pomocne dla Aylin.

- Wiem, jak to wygląda – mruknął ponuro Thresh. – Ale może znajdziemy coś dla ciebie. Chodź.

Kobieta posłusznie ruszyła razem z upiorem, wciąż jednak kryjąc się w cieniu jego ramienia. Przeszli przez całe molo, sprawdzając łodzie, a potem plażą, oglądając leżące na piasku wraki. Sprawdzili wiele, ale nic nie nadawało się do żeglugi morskiej.

Gdy stanęli w końcu na pustej plaży, pełnej odłamków drewna i pozrywanych masztów, Aylin westchnęła i ukryła twarz w rękach. Thresh zerknął na nią, a coś w środku niego ścisnęło się tak mocno, że aż zabolało. Widok kobiety w takim stanie bardzo mu się nie podobał.

‘Co za różnica? – pomyślał. – Czas zabrać ją do Twierdzy.’

Jednak pomimo tego, że miał ku temu idealną sposobność, nie potrafił tego zrobić. To dziwaczne uczucie, które ściskało go gdzieś w środku, nie pozwalało skrzywdzić brunetki – a przecież gdyby zabrał ją ze sobą, zdecydowanie by ją skrzywdził.

- Aylin… to nie czas na płacz – westchnął po chwili. – Po drugiej stronie Wysp jest jeszcze jeden port. Może też zdarzy się jakiś szaleniec, który tu przypłynie.

Kobieta zaszlochała raz jeszcze, ale gdy objął ją i przycisnął do siebie, uspokoiła się. Czuł dziwne gorąco na sobie i nie chciał uwierzyć, że Yorick podał brunetce błogosławioną wodę jedynie raz.

- Pomogę ci – wymruczał, sam nie wiedząc, co go podkusiło do wyrzucenia z siebie takich słow. – Obiecuję, że pomogę ci wrócić do domu, Aylin.

Brunetka była niska, niemal o dwie głowy niższa niż Thresh, wtulała się zatem w jego tors, opierając czoło o pierś Thresha. Jej palce zaciskały się na płaszczu Strażnika, gdy ten wtulał kobietę w siebie tak, jakby jutra miało nie być.

Może i nie będzie, pomyślał Thresh. Obiecał coś Aylin i pomimo tego, że bardzo chciał ją przebadać, jeszcze mocniej chciał, by przestała płakać, by nie była smutna, by wróciła do żywego, słonecznego, radosnego świata.

- No już – wymruczał, szponiastą dłoń w metalowej rękawicy umieszczając na ciepłych, ciemnych włosach kobiety. – Wróćmy do Bractwa. Jutro przejdziemy na drugą stronę Wyspy i sprawdzimy tamte łodzie, dobrze?

- Naprawdę mi pomożesz?

- Naprawdę – parsknął niechętnie. – Powiedziałem już to, nie?

Usłyszał, jak pociąga nosem. Wydawała się zagubiona i jednocześnie urocza.

- Dziękuję… - wyszeptała.

Thresh parsknął tylko. Był jednocześnie zły na siebie i rozbawiony postępowaniem brunetki. Zerknął na nią, gdy przesunęła ręce z jego torsu na szyję. Nim zdołał ją zatrzymać, nim zdołał zatrzymać siebie lub cokolwiek, Aylin stanęła na palcach, przyciągnęła go lekko ku sobie i tak po prostu pocałowała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz