Muzyka z gramofonu grała leniwie
jakąś powolną, czułą nutę. Thresh nie zwracał na to uwagi – równie nieruchomo
siedział przy tej melodii, jak i przy tuzinie poprzednich, gdy skoczne dźwięki
obwieszczały radość świata. Odkąd wrócił, był tutaj, godzinę, dwie, cały dzień
– sam nie wiedział ile. Minuty mijały, a on wpatrywał się w martwy, zielony
ogień, myśląc tylko i jedynie o tym, co stało się na brzegu.
Jedna chwila zmieniła tak wiele
rzeczy. Nic nie było normalne ani prawidłowe, wszystko przewróciło się do góry
nogami i Thresh nawet nie wiedział, co ma z tym wszystkim zrobić.
Przycisnął palce prawej ręki do
skroni. Metal rękawic zastukotał o twardą, czarną czaszkę. Jeszcze chwilę temu,
gdy w jego ramionach pomrukiwała Aylin, nie było tu jedynie przeklętej kości –
czuł mięśnie, skórę i nerwy, wspomnienie utraconego przed tysiącem lat ciała.
Thresh nie wiedział, czy to
błogosławiona woda, czy może tatuaże Aylin – tak czy siak jego ciało powróciło
na chwilę do niego, pozwalając mu poczuć nie tylko to, co utracone, ale też to,
co nowe – przede wszystkim wszelkie czułości, które wtedy zaoferowała mu Aylin.
Thresh zamruczał zniechęcony na
samo wspomnienie tej sytuacji. Coś w środku niego ścisnęło się też mocno. To
nie tak, że mu się to nie podobało. O nie! Podobało mu się i to nawet bardzo.
Krótkie pocałunki, ciche mruczenie, ciepło kobiecego ciała przy sobie, które
wreszcie, do diabła!, czuł – bardzo mu się to podobało. Właściwie aż za bardzo.
Co strzeliło Aylin do głowy, aby
całować przeklętego upiora? Co strzeliło jemu do głowy, że na to pozwolił, że
nie dość, że tego nie przerwał, to jeszcze to pociągnął dalej? Z pomrukiem
niezadowolenia Strażnik wstał i podszedł do okna.
Na zewnątrz było przerażająco
ciemno. Zatem faktycznie minęło kilka godzin, skoro zapadła noc. Thresh
rozejrzał się po okolicy – z Twierdzy widać było port, archiwa, bibliotekę,
Bractwo i wzgórza za miastem. Mimowolnie wzrok Thresha skierował się ku Bractwu.
Strażnik Łańcuchów zastanawiał się, czy Aylin śpi, czy może to zdarzenie z
dzisiaj dręczy ją tak samo, jak Thresha.
Upiór westchnął raz jeszcze. Po
tym, jak czule wymienili pocałunki, odsunęli się od siebie. Nagły wybuch
namiętności był nieprzewidywalny i przyniósł za sobą ogrom zażenowania.
Milczenie przerwał upiór, wymrukując nieskładnie, że powinni wrócić. Sekundę,
może dwie później na moment odzyskane ciało zniknęło, pozostawiając po sobie
nieznośny, tępy ból. Zniósł go bez słowa, chociaż widział w oczach Aylin, że
kobieta wie, jak wiele złego i jak wiele dobrego przywiódł upiorowi jej nagły,
namiętny gest.
Odprowadził ją w milczeniu do
Bractwa i zostawił przy skruszonym murze, sam ukrywając się w mroku i Mgle. Z
jednej strony czuł się wtedy taki podniecony i szczęśliwy, a z drugiej…
boleśnie zdawał sobie sprawę z tego, że zakazane pozostaje zakazane, a
niemożliwe wciąż jest niemożliwe. Te uczucia towarzyszyły mu ciągle, nawet
teraz.
Nie myślał już o badaniu Aylin,
zaprowadzeniu ją do laboratorium w swojej Twierdzy, nie myślał nawet odrobinę
już o tym, by cokolwiek złego zrobić kobiecie. Chciał, mocno i błagalnie, by
brunetka zdołała się stąd wydostać jak najszybciej. Im dłużej przebywała na
Wyspach, tym mniejsze prawdopodobieństwo było, że zdoła stąd wypłynąć cała i
zdrowa. Mimo że mroziło go to i jednocześnie paliło gdzieś w środku, bardzo
chciał jej dać możliwość bezpiecznej ucieczki.
Nie mogąc znieść dalej tej
niepewności i tego bezruchu, Thresh odwrócił się, złapał latarnię i wyszedł z
własnej Twierdzy. Skierował się w głąb Wyspy. Zakładał, że albo Aylin czeka na
niego przy skruszonym murze, albo wręcz przeciwnie - zaszyła się w Bractwie i
po akcji z plaży nigdy jej już nie zobaczy. Ta druga możliwość odbijała się
echem w jego umyśle, mrożąc wszystko niespokojnym tchnieniem. Nie, absolutnie
nie chciał takiego rozwoju wydarzeń.
Na tyłach Bractwa znalazł się po
kilku minutach. Z westchnięciem zauważył Aylin - kobieta przechodziła właśnie
przez mur, niepewnie i ostrożnie. Thresh nieomal parsknął śmiechem. Nie
wiedział, czy nie chciała czekać na niego, czy może wręcz przeciwnie - miała
już dość czekania.
- Ktoś tu zrobił się odważny.
- Thresh… - Aylin z ulgą
spojrzała ku niemu. - Przyszedłeś. Myślałam, że… że już…
- Jestem - przerwał jej,
podchodząc. - Jest późno. Gdzie ty chciałaś iść sama, co?
Zaczerwieniła się, pokręciła
gwałtownie głową i usiadła na murze, nieco zdecydowanie bliżej Mgły, niż
zwykle. Thresh usiadł obok niej, stawiając przed sobą latarnię. Jasne,
zielonkawe światło omiatało teren dookoła, ukazując i niespokojne piękno wysp,
i obrzydliwość przekleństwa.
- Nie powinnaś sama opuszczać
Bractwa w nocy.
- Yorick mówi, że muszę
przyzwyczajać się do Wysp – szepnęła cicho. – Że możliwe, że ich nie opuszczę
już nigdy.
Thresh prychnął tylko. Wpatrywał
się w Mgłę, leniwie przelewającą się między zdeformowanymi, czarnymi drzewami.
Bardzo, bardzo nie chciał patrzeć na Aylin. Jej widok sprawiał, że działo się z
nim coś dziwnego, coś, czego nie rozumiał. Kochał to uczucie i nienawidził go
jednocześnie. Ten stan pogłębił się po ostatnim spacerze na plaży.
- Znajdziemy ci łódź – zapewnił.
– W czasie Harrowing Mgła wysuwa się daleko na północ. Z odrobiną szczęścia
wyrzuci cię przy Bilgewater.
- W jedną noc? – Aylin pokręciła
tylko głową. – Przecież… my płynęliśmy
tygodniami.
- To Harrowing – mruknął. – Noc
magii. Chcesz się wydostać stąd, czy nie? Teraz brzmisz, jakbyś chciała tu
zostać.
Milczała, zerknął więc na nią i
natychmiast pożałował tego wyboru. Kobietka miała spuszczony wzrok i urocze
rumieńce na dość bladych policzkach. Wyglądała przesłodko, niewinnie, była tak
mocno odmienna od całego przekleństwa Wysp. Ten widok sprawiał, że dziki,
gorący dreszcz przebiegał przez plecy Thresha raz po raz, z każdą falą mocniej
i nieznośniej. Zacisnął zęby, mocniej zacisnął pięści i niechętnie spojrzał w
kierunku ciemności nocy.
Nie potrafił uwierzyć, że to nie
jest efekt błogosławionej wody. Rozsądek jednak mówił jasno i wyraźnie - nie ma
magii życiodajnych wód w Aylin. Już nie. Zatem te cholerne dreszcze… czego
wynikiem były?
- Powiedziałem przecież, że ci
pomogę wrócić do domu – mruknął po chwili.
- Wiem – odszepnęła cicho. –
Doceniam to, Thresh.
- Ale?
Aylin pokręciła głową tak
żywiołowo, że zauważył to nawet kątem oka.
- Zawsze masz jakieś „ale” –
Strażnik Łańcuchów zaśmiał się krótko i podniósł.
- Idziesz już? – szepnęła z żalem.
- Przyjdę przed południem –
obiecał. – Mam dużo pracy. Wyśpij się, bądź grzeczna, Yorick ma swoje lata, nie
da rady wszędzie za tobą biegać, ani też pilnować cię, gdy sama wychodzisz w
czasie nocy na przeklęte do cna Wyspy, Aylin.
- Nigdzie nie biegam – burknęła
niechętnie.
Thresh zaśmiał się i pokiwał głową, kierując się w stronę ciemności tam, gdzie gęsta Mgła nie pozwalała niczego dostrzec.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz