Ansa cofnęła się aż pod samą
półkę skalną, szeroko otwartymi, przerażonymi oczyma wpatrując się we mnie. Z
wściekłym, głośnym pomrukiem stałem tuż przed nią, zanurzony w tej wodzie po
pas, oboma rękoma przytrzymując się skał. Kobieta dyszała, słyszałem, jak jej
małe, strachliwe serduszko trzepocze szaleńczo w jej ciele.
Ścisnąłem mocniej dłonie, a
trzymany między palcami prawej i lewej ręki wąż zwinął się i zasyczał wściekle.
Przycisnąłem go mocniej prawą, otwartą dłonią do skały aż jego łeb nie zamienił
się w nieruchomy worek pełen połamanych chrząstek i kości.
Ansa zerknęła w górę i w końcu
zauważyła gada. Zbladła widocznie, jej policzki przybrały barwę jej jasnych
włosów. Zamruczałem z niezadowoleniem. Dziewczyna była niezaradna, potrzebowała
opieki, wiedziała o tym, a mimo to sama oddalała się od statku i ogniska.
- Wyłaź – poleciłem zirytowany.
Nie wiedziałem, czy mnie
rozumie, a z racji, że nie posługiwała się zwykle naszym językiem, zakładałem,
że nie. Musiała jednak wyczuć moje intencje – szybko przesunęła się pod moim
ramieniem i wyszła z sadzawki, w biegu jedynie łapiąc długi, biały materiał i
owijając się nim dookoła. Ja natomiast warknąłem, potarłem czoło palcami i
mocniej ścisnąłem martwego węża w lewej dłoni.
Cholera. Jasna. Nie podobało mi
się ani niańczenie kobiety, ani to, co stało się przy niej ze mną przed chwilą.
Niezadowolony i zirytowany własnym chaosem w umyśle i sercu wyszedłem z wody,
złapałem za nogę martwą kunę i skierowałem się za dziewczyną do ogniska.
Ansa zniknęła we wnętrzu statku.
Dobrze, tam przynajmniej nie trzeba było jej pilnować. Ja natomiast usiadłem
przy ogniu, wyjąłem nóż z pochwy zaczepionej przy bucie i zabrałem się za
oprawianie zarówno węża, jak i kuny.
Ściągniętą skórę napiąłem na
żyłki i rozwiesiłem w cieniu pod drzewami, gdzie było nieco chłodniej. Natarłem
też ją piaskiem i solą. jeśli Bhu’ja zdecyduje, ze chce z nią zrobić coś
innego, niż wysuszyć i pociąć na pasy, będzie gotowa. Mięsa z kuny nie
ruszałem, śmierdziało padliną i było nieprzyjemne w smaku. Rzuciłem je na
liście obok skóry. Będzie dobre na przynętę na pełzacze, jeśli Bhu’ja zgodzi
się na polowanie.
Z węża ściągnąłem skórę,
wyfiletowałem mięso i część ułożyłem na ruszcie, a część zawinąłem i odłożyłem.
Miałem nadzieję, że Bhu’ja zgodzi się mi je przyznać – lubiłem gadzie mięso,
było słone i cierpkie, ale smaczne.
Z potrawki niestety nie zostało
wiele – w panice nie zwracałem uwagi na to, co miałem w ręku, większość wylała
się na ziemię, gdy upuściłem miskę. To, co zostało, wyjadłem, resztę
wysprzątałem i wyrzuciłem razem ze skórą i skrawkami skóry z kuny. Nie
chciałem, aby przy obozie zaczęło śmierdzieć gnijącym jedzeniem. Może nie
mieliśmy być tu długo, ale ojciec, o dziwo, kazał dbać o porządek w czasie
polowania.
- A wiec podeszły pod statek?
Uniosłem spojrzenie i zerknąłem
na Bhu’ję. Wracał ze zwiadu, ale nie od strony północnej półki skalnej – szedł
od wschodu, gdzie podejście było łagodniejsze, ale i pełniejsze roślin i
zwierząt. Niósł ze sobą pełną siatkę różnorodnych owoców i dwie małe
przepiórki.
- Węże też? – zapytał,
bezbłędnie rozpoznając, skąd pochodzi filet na ruszcie. – Założysz wnyki wokół
statku, nie chce, żeby coś wlazło do przewodów.
- Wokół twojej branicy też mam
coś założyć? – mruknąłem niezadowolony.
Bhu’ja spojrzał na mnie
zaskoczony, a zaraz jego wzrok spochmurniał. Mogłem powiedzieć nieco za dużo,
ale byłem zły i rozdrażniony tym, że kobieta wpakowała się w kłopoty i zmusiła
mnie do interwencji.
- Co się stało? – zapytał mimo
wszystko spokojnie Bhu’ja.
- Myła się w sadzawce za
statkiem – wyjaśniłem. – Najpierw przyszło to – wskazałem na kunę, a zaraz
potem na węża. – A potem to. Nie uczyłeś jej walczyć?
- Nie – odpowiedział spokojnie.
– Nigdy nie myślałem, że zostanie tak długo ze mną. Zakładałem, że… znajdę jej
jakieś miejsce.
Nie odpowiedziałem. Nie była to
moja sprawa, co Bhu’ja robił z dziewczyną i dlaczego ją przy sobie właściwie
trzymał. Jego krótka opowieść o matce kobiety mogła sporo wyjaśnić, ale nie do
końca mnie przekonywała.
- Nic jej nie jest? – Bhu’ja
odłożył przepiórki.
- Nie wiem – przyznałem. –
Raczej nie.
Skinął głową.
- Jadłeś?
- Tak, trochę – przyznałem. –
Przyniosła mi zupę.
- Surowe mięso jest twoje, ile
chcesz i z czego chcesz – zauważył. – Jedną przepiórkę zostaw, wypatrosz i
oskub ją tylko.
Pokiwałem głową i sięgnąłem po
ptaka, zabierając się za pracę. Bhu’ja zabrał siatkę z owocami i zniknął w
statku. Sięgnąłem po surowego węża. Filety były cienkie i długie, włożyłem więc
jedną końcówkę do ust i przeżuwając mięso kawałek po kawałku zabrałem się za
patroszenie i wydzieranie piór z jednej z przepiórek.
Gdy skończyłem, wszystkie trzy
słońca Syntry świeciły już w pełni. Bhu’ja wyszedł ze statku i podał mi zestaw
wnyków. Rozłożyłem je w miejscach, które mi wskazał. Gdy przyszedł sprawdzić,
jak wykonałem pracę, z zadowoleniem stwierdziłem, że nie miał żadnych uwag.
Bhu’ja był doświadczonym łowcą w
randze starszego. Polował już od ponad siedemdziesięciu lat, a jego doświadczenie
było ogromne. Omijając fakt, że wylądowałem u niego na skrusze, byłem naprawdę
zadowolony z faktu, że się u niego znalazłem. Mogłem wyjątkowo dużo nauczyć się
z jego pomocą.
Sama postawa starego łowcy też
była wyjątkowa. Był najmłodszym z synów Lorda Thwei’ego. Gorąca, brutalna krew
Kiande była w nim wyjątkowo cicha, ale jednak idealnie wyczuwało się od niego
dziwną siłę i burzliwy, niespokojny ogień.
Bhu’ja nosił się dość nietypowo
– miał na sobie dziwną, płytowaną i zdobioną na czerwono zbroję, na którą
składał się mocny pancerz na pierś, naramienniki i osłona na uda, która
zbudowana była z dwóch części – przedniej i tylnej w formie długich,
łuskowanych pasów. Od karwaszy aż po naramienniki ramiona okryte były grubym,
twardym, ciemnym materiałem. Tą samą tkaniną łowca otaczał też szyję i łydki.
Strój bardzo dokładnie okrywał jego ciało, co nie było tak często spotykane u
naszej rasy.
Jego maska miała dziwne
zdobienia na czole i przy szczęce. Oprócz standardowego wyposażenia – rzutek,
dysków, dzidy i plecaka z plazmą – Bhu’ja nosił też przy sobie długie, lekko
zakrzywione ostrze o drewnianej, owiniętej pasami rękojeści. Trzymał je zwykle
przy pasie, często opierając się o rękojeść jedną ręką.
Dziwne były też jego włosy,
których cześć podwiązywał z tylu głowy. Nie opadały one swobodnie jak u reszty
naszych pobratymców. Układanie grubych, bardzo czułych na wszystko włosów nie
było źle widziane, ale mimo to dość niespotykane.
Mimo ogólnie nietypowej
postawy Bhu’ja bardzo mi zaimponował.
Był silny, stanowczy i pewny siebie. Spośród mistrzów polowań, u których
ćwiczyłem, on jeden wydawał się być najlepszym z nich.
Na pewno o wiele lepszym niż Cuatui, pomyślałem z goryczą. Z poprzednim mistrzem polowania droga Ameda i Dhiina, moich towarzyszy i braci w krwi, skończyła się ponuro. Miałem nadzieję, że mimo tego epizodu, moja będzie jeszcze trwać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz