Syntra
była młodą planetą, na której jeszcze nie rozwinęła się żadna większa
cywilizacja. I zapewne, ze względu na to, jak blisko niej było Prime, nic tutaj
rozwinąć się nie zdoła. Regularnie polowaliśmy na tej planecie w mniejszych i
większych grupach.
Na
Syntrze żyły ogromne, dwunogie jaszczury i duże, łuskowate ważki. Oba
gatunki były agresywne, silne i idealnie nadawały się do tego, by na nie
polować. Zdobycie czaszki tych zwierząt uważane było za duży honor.
Dwunogie jaszczury miały długie
pyski i śmierdziały zgniłym mięsem. Żywiły się nim, chociaż regularnie też
polowały na inne zwierzęta. Ich agresja wynikała głównie z ogromnej
terytorialności – samiec alfa zagarniał dla siebie spory kawałek terenu, a
będące na jego ziemi samice należały do niego. Im więcej ziemi posiadał, tym
więcej samic miał. Jaszczury mogły dorastać nawet do piętnastu metrów, były
silne, ale dość powolne. Z uwagi na dziwny sposób chodzenia często nazywaliśmy
je pełzaczami.
Z kolei ważki były szybkie,
zwinne, ale i mniejsze. Pluły jadem, który u starszych osobników był wyjątkowo
drażniący – potrafił przebić się nawet przez filtry masek i pozostawiał na
skórze nieprzyjemne, swędzące obrażenia. Powodował też szybką korozję metalu,
najczęściej więc jedno dłuższe polowanie zużywało dwa, czasami nawet trzy
zestawy broni. Zwierzęta żyły zwykle w niewielkich grupach, ale z uwagi na ich
agresywny charakter polowało się tylko na samotne osobniki. W grupach ważki
były silne i zabójcze. Łatwo było je też sprowokować.
Ansa odetchnęła świeżym
powietrzem i wyszła ze statku, unosząc ręce na boki. Była bosa, a miękka, pełna
porannej rosy trawa musiała być dla niej wyjątkowo przyjemna – chodziła po
źdźbłach w prawo i w lewo, nucąc cicho pod nosem.
Odwróciłem wzrok od niej i
spojrzałem przed siebie. Tenshi wylądowała na wysokiej półce skalnej, miałem
stąd doskonały widok zarówno na bagna, gdzie bytowały ważki, jak i na
rozpadliny, gdzie zadomowiło się kilka jaszczurów. Sam stałem tuż przy
krawędzi, ciesząc się świeżym, porannym powietrzem.
Ansa zaśmiała się, zerknąłem
więc na nią. Oprócz pełzaczy i ważek było tu też sporo innych, mniejszych, ale
nie mniej niebezpiecznych stworzeń. Wolałem nie zostawiać kobiety samej sobie
na zbyt długo.
- Nie oddalaj się – poprosiłem ją.
- Dobrze, dziadku Bhu’ja.
Była taka posłuszna… Odetchnąłem
z ulgą, po czym zerknąłem na wychodzącego ze statku Halkratha. Był w pełni
uzbrojony, ale zostawił na statku plecak z plazmą i działko. W marszu zapinał
też ostrza na karwaszach. Noże nie były przystosowane do rzucania prosto z
mechanizmu karwasza – musiał je wyciągać i nimi rzucać ręcznie, a to była
stara, dobra szkoła polowania. Sam też tak robiłem.
- Kto cię uczył?
Młody łowca uniósł spojrzenie i
zerknął na mnie pytająco. Jeszcze nie założył maski, widziałem więc wszystkie
jego uczucia w tych niespokojnych oczach.
- Ojciec – odparł po chwili
cicho.
- Był z Kiande, czyż nie?
- Druga gałąź – potwierdził
Halkrath.
Skinąłem tylko głową i wskazałem
mu bagna i rozpadliny.
- Sprawdź, czy coś będziesz w
stanie sam upolować – zacząłem. – Nie przeceniaj się, zrób tylko zwiad. Po
drodze przynieś coś na kolację. Sztuka mięsa i trochę owoców. Nie zapomnij,
jasne?
Pokiwał tylko głową i zapiął
maskę na twarz, po czym podszedł do krawędzi skarpy i zeskoczył na dół. Ansa
pisnęła i podbiegła do mnie, łapiąc mnie za ramię i wychylając się, by zobaczyć
co z łowcą.
- Nic mu nie będzie, Ansa – zaśmiałem się. – Widzisz?
Pokazałem jej, gdzie wylądował
Halkrath. Ześlizgnął się zgrabnie po brzegu i zeskoczył na grubą gałąź drzewa,
a stamtąd przeskakiwał na kolejne gałęzie bez problemu. Ansa zauważyła go i
westchnęła jedynie. Była nieufna, ale też niezwykle czuła – nawet jeśli nie
znała młodego łowcy, nie chciała, by stało mu się coś złego.
Mnie natomiast zastanowiło to,
jaki błąd popełnił Halkrath, że osąd był tak surowy. Żałowałem nieco, że nie
słuchałem wtedy wszystkiego. Młody łowca wydawał się być wycofany, cichy i
nietypowy, ale sprawny, silny i pewny siebie.
Wysiliłem pamięć i przypomniałem
sobie przebieg sprawy. Halkrath jako jedyny powrócił ze swojej grupy łowieckiej,
zarówno mistrz polowania, jak i podlegający mu bezkrwawi zginęli. Zdarzało się
to nie tak rzadko, zastanawiające było jednak to, że na ciałach martwych łowców
znaleziono ślady broni yautja.
Nie zrobiłem tego.
Zamruczałem niechętnie. Słowa
młodego łowcy zadudniły echem w moim umyśle. Oskarżenie o zabicie innego yautja
do tego w czasie polowania było poważnym zarzutem. Halkrath mocno jednak
zapierał się, że nie zrobił tego. O ile jednak pamiętałem, nie wyjaśnił tak
naprawdę, co tam się stało. Z tego względu zapadła decyzja o skrusze.
- Ansa, ostrożniej.
Przytrzymałem przy sobie
kobietę, gdy ta za bardzo zbliżyła się do brzegu, a spod jej stóp w dół
poleciało kilka kamieni. Kobieta uchwyciła się mnie palcami, ale wciąż patrzyła
w dół, gdzie pomiędzy drzewami wciąż widać było Halkratha. Młody łowca w końcu
zniknął nawet z moich oczu, zakładałem, że Ansa zgubiła go dużo wcześniej.
- Jeśli chcesz się umyć, to jest to dobry czas, Ansa – zauważyłem. – Za statkiem jest jezioro. Tylko uważaj na
siebie, dobrze?
Pokiwała głową i po chwili zniknęła, a ja założyłem ręce na pierś i zerknąłem na horyzont, gdzie zachodziło właśnie trzecie, ostatnie słońce Syntry.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz