23. Uma Jan

 


- Marie! - usłyszałam tuż po tym, jak dzwoneczek przy drzwiach obwieścił moje wejście. - Dziecko! Jak ty wyglądasz!

Nim się obejrzałam, ktoś mocno wtulił się mnie w swoje ciało. Mocny zapach męskiego potu i przyjemnych, drażniących perfum ogarnął mnie całą. Uma. Był bezpośredni jak zawsze. I radosny jak zawsze.

- Blada, słaba, oczy jak dwa małe smutki. - Uma odsunął się i spojrzał na mnie z uwagą. - Marie, jesteś chora? Potrzebujesz wilczego smalcu, prawda?

- Nie, Uma - odpowiedziałam. - Skór. Potrzebuję skór.

Uma Jan zrobił nieco niezadowoloną minę. Wciąż trzymał ręce na moich ramionach, przyglądając mi się z uwagą. Był mężczyzną po czterdziestce, silnym, rosłym i nieco odmiennym od ludzi, mieszkających w Sudaro. Pochodził zza morza, z Bilgewater, ale wiedziałam, że jego rodowód jest o wiele ciekawszy - jego ojciec był noxiańczykiem, a dziadek od strony matki ścigał trolle w dalekim Freljordzie.

- Potrzebujesz to czegoś mocniejszego, Marie - zarządził, sadzając mnie na stołku przy jednym z warsztatów - Jesteś blada jak śmierć! W środku lata!

- Ale ja… - zaczęłam.

Uma jednak nie słuchał. Zamknął warsztat, przewiesił wywieszkę informująca o zamknięciu i otwarciu, po czym zasłonił okno półprzezroczystą roletą. Westchnęłam jedynie. Uma był cudowny, rubaszny, szczery i bezpośredni. Bardzo rzadko też przyjmował odmowę względem wypicia jego specjalnego, samodzielnie pędzonego alkoholu.

- Co się dzieje, Marie? - zapytał, wyjmując spod lady dwie szklanki i butelkę żółtawego, klarownego płynu. - Interesy nie idą?

- Ida świetnie - odpowiedziałam, rozpinając chustę. - Potrzebuję mocnych skór, Uma. I jeszcze…

- Nie, nie, to potem, Marie! - przerwał mi, rozlewając alkohol do szklanek. - Co się dzieje?

Przyciągnęłam do siebie szklankę i upiłam łyk. Ciecz zapaliła w język, policzki, a potem w gardło. Przyjemnie rozgrzała i momentalnie sprawiła, że było mi dziwnie lżej. Odetchnęłam tylko i upiłam kolejny łyk, tym razem o wiele większy.

Uma Jan usiadł obok, również w milczeniu popijając swój alkohol. Patrzył na mnie jednak z uwagą, przez co w końcu westchnęłam i odpowiedziałam:

- Nic mi nie jest, Uma. Wszystko jest w porządku.

- Wyglądasz tak słabo, Marie - jęknął.

Odetchnęłam. Nie bardzo mogłam powiedzieć, nawet Umie, czemu tak naprawdę jestem nieco osłabiona i tak blada. Z Wysp Cienia wróciłam już jakiś czas temu, ale wciąż odzyskiwałam siły. Przeklęte królestwo przeklętego króla nie posiadało własnego życia, zatem wysysało go z każdego, kto nieopatrznie się tam znalazł. Nawet jeśli Mgła pilnowała mnie zazdrośnie, nie potrafiła do końca ochronić mnie przed magią Wysp.

- To nic, Uma, dużo pracuję - wyznałam. - Wszyscy przygotowują się do balu, miałam bardzo dużo zleceń.

Mężczyzna pokiwał głową. Widziałam po nim i po jego warsztacie, że u niego było całkiem podobnie. Niektóre rody wolały zwiewne tiule i błyszczące jedwabie, ale byli też i tacy, którzy przywdziewali futra i ciężkie skóry. Uma miał zatem nie mniej pracy niż ja i całkiem dobrze rozumiał moje zmęczenie. Rozumiałby, gdyby było ono wynikiem tylko i jedynie pracy.

- Nie powinnaś tyle pracować, Marie - jęknął, dolewając mi i sobie kolejną porcję alkoholu. - Młodziutka jesteś, powinnaś szukać męża, a nie tyle pracować.

- U-uma… - jęknęłam, czerwieniąc się ponad miarę.

- Chyba że już znalazłaś - zaśmiał się.

Spłonęłam rumieńcem niczym piwonia. Znalazłam? Byłam jedynie głupio i nieszczęśliwie zakochana, nic więcej. Głupiutka, naiwna szwaczka, która kocha się w nieosiągalnym. Właściwie to nie wierzyłam, że osiągnę cokolwiek w tej sprawie, nie sądziłam też, że zdołam od tej drogi się odwrócić i szukać bardziej dostępnej miłości.

- Oh! - Uma zaśmiał się i klasnął w dłonie. - Znalazłaś? Mów szybko, Marie, kim on jest?

Pokręciłam gwałtownie głową na boki. Na bogów! Nie, nie mogę! Nie opowiem przecież nikomu o mojej beznadziejnej miłości do Joela.

- Eh, Marie… taka młodziutka - westchnął Uma, na raz wypijając całą ciecz ze swojej szklanki. - Dobrze cię traktuje?

Przełknęłam ślinę, po czym skinęłam tylko głową.

- Jest tutaj? - pytał dalej Uma.

- Nie - wyszeptałam. - Wyjechał na kilka dni, ale wróci. Zawsze wraca.

- Nie jest stąd?

Pokręciłam głową. Na bogów! Co ja robię? Kogo ja teraz opisuję? Głupia, głupia, głupia Marie! Dobrze wiesz, o kim opowiadasz!

- Nie, jest z daleka. Z wysp na wschodzie - odpowiedziałam.

- Na wschodzie? - Uma podrapał się po policzku. - To za oceanem? Paskudny kawał drogi, Marie.

Pokiwałam tylko głową, czerwieniąc się ponad miarę. Uma zaśmiał się tylko i ogarnął mnie ciepłym spojrzeniem. Był moim przyjacielem od dość dawna, odkąd właściwie znalazł się w Sudaro i zaczął swoją bezczelnością robić niemały rumor w okolicy.

- Jak ty go znalazłaś, co?

- J-ja… spotkaliśmy się, gdy wyjechałam kilka tygodni temu - wyznałam cicho. - Pomógł mi znaleźć Ostrze. A potem… potem tu przyjechał i…

Uma zerknął na mnie i zaśmiał się znowu. Ewidentnie widok niepewnej, naiwnej i głupiutkiej szwaczki go bawił. Odetchnęłam tylko i upiłam kolejną porcję alkoholu, czując już, jak ciecz wyjątkowo przyjemnie rozgrzewa mnie od środka.

- Życzę ci, Marie, abyś była z nim tak szczęśliwa, żeby ci królowie zazdrościli życia - powiedział czułym tonem. - Zasługujesz na kogoś dobrego.

 - Uma… - westchnęłam.

- No już, już - zamruczał przyjemnie. - Przyprowadź go tu kiedyś, obejrzę go sobie. Zrób, to zanim pójdziecie do kobierca, Marie.

- Ale my wcale… - jęknęłam. - Uma…

Wybuchnął śmiechem. Był taki bezpośredni i radosny, a jego dobry humor zawsze podnosił mnie na duchu.

- Mogę już złożyć zamówienie? - wymamrotałam zażenowana.

Pokiwał głową i podniósł się, kierując się razem ze mną do stojących naprzeciw okien szaf. Podobnie jak ja u siebie trzymał tutaj materiały, skóry i półprodukty.

- Czego szukasz, Marie?

- Mocnej skóry - odparłam. - Bardzo mocniej. Odpornej na zimno, ogień i stal.

- Marie! Wpakowałaś się w coś?

- Nie, Uma! - jęknęłam. - To tylko zlecenie…

Uma zrobił nieco niezadowoloną minę. Nie wiem jak, ale doskonale wiedział, kiedy nie do końca jestem szczera.

- Chciałam uszyć mu kurtkę - wyszeptałam niezręcznie. - Jego była podarta. Zszyłam ją, ale… no wiesz…

- Jest żeglarzem? Najemnikiem? - wymieniał Uma, przeszukując półki i mnąc w rękach skóry.

- Jest… żołnierzem - odpowiedziałam. - Był. Teraz podróżuje.

- Hm… - Uma zamruczał trochę zaciekawiony, a trochę niepewny.

- Jest dobrym człowiekiem, Uma - zapewniłam go. - Nie chcę, żeby mu się coś stało.

Uma Jan westchnął, a po chwili parsknął śmiechem, machnął ręką i zaprowadził mnie na zaplecze. Otworzył jedną z dużych skrzyń i wyjął stamtąd belkę pięknej, czarnej, lśniącej skóry. Zachwycona widokiem materiału, dotknęłam go ostrożnie.

Wydawał się mi taki znajomy, chociaż wyjątkowo ciepły i miękki. Widziałam też idealnie niezwykły wzór - układający się niczym jak na rybiej łusce, piękny i połyskliwy.

- Oh, Uma! - wyszeptałam z zachwytem. - To jest…

- Byłem pod Bilgewater, gdy nadleciał. - Uma poklepał skórę. - Miał ze trzydzieści metrów długości, tyle samo miały jego rozłożone skrzydła.

- Skrzydła? - zdziwiłam się.

- To smocza skóra, Marie - odpowiedział z uśmiechem. - Dużo jej nie ma, ale wystarczy na dobrą kurtkę.

- Uma, nie mogłabym! - zaprzeczyłam szybko.

- Ależ możesz! - zaśmiał się, pakując skórę dokładnie w szarawy materiał. - Widzę to po tobie, Marie… zależy ci na nim. Będę szczęśliwy, jeśli ta skóra w końcu się do czegoś przyda.

W moich oczach zalśniły małe łzy, wtuliłam się mocno w Umę i wymamrotałam jakieś podziękowanie. Mężczyzna zaśmiał się i poklepał mnie po ramieniu.

- No, już, już, Marie - wymruczał, również mocno mnie przytulając. - I oby wam służyła ta skóra obojgu, maleńka.

 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz