Viego powiedział, że potrwa to
kilka dni, że podróż we Mgle, mimo iż zwykle szybka, zajmie tym razem więcej, a
samo zadanie, które go czekało w Camavorze, jest niebezpieczniejsze i pochłonie
więcej czasu. Kazał mi nie tęsknić i obiecał, że niedługo zobaczę swoją
ukochaną Mgłę i drogie mi Zrujnowane Ostrze. Mimo tych zapewnień i jego
słodkich słów - tęskniłam… minęło zaledwie dwa dni, a ja tęskniłam tak mocno, jakby
nie było go obok od lat.
Oh, Marie! Szalona, szalona,
szalona Marie!
Westchnęłam ciężko i spojrzałam
na wypełnioną słońcem pracownię. Bez Viego, który przesiadywał na belkach pod
sufitem i bez Mgły, sączącej się z jego udręczonego serca, pracownia była jasna
i radosna. Mimo to czułam się tutaj dziwnie osamotniona. Chciałam, żeby Viego
już wrócił, żeby ogarnęła mnie zimna Mgła, żeby świetliste, przeklęte Ostrze
zabłysnęło gdzieś obok, żeby wtuliły mnie w siebie martwe, zimne ramiona.
Co innego, gdybym była jeszcze
zajęta jakąkolwiek pracą. Jednak zlecenia były już wykonane – wszyscy byli
gotowali do wielkiego balu, jaki miał się odbyć za dwa tygodnie. Suknia dla
pierwszej damy dworu Joela zapewne też czekała na ten wyjątkowy wieczór.
Gdy podeszłam do warsztatu, w
oczy rzucił mi się ciemny, wyjątkowy materiał. Mimo że pracownia była
wypełniona ciepłym słońcem, ten materiał roztaczał wokół siebie zimną, ciemną
aurę. Był poszarpany i zaplamiony czarną krwią. Sięgnęłam po niego i
przejechałam palcem po wyjątkowej tkaninie – była zimna niczym lód, a
rozgrzewała moje serce bardziej, niż czysty ogień.
Pamiętałam, jak jakiś czas temu
Viego wrócił w poszarpanej kurtce. Wyprułam ten rękaw z jego stroju i wstawiłam
nowy materiał. Tkanina szybko przesiąkła magią Wysp i stała się zimna tak, jak
i poprzednia. Viego szybko zapomniał o fakcie naprawy kurtki, jednak ja sama
wciąż widziałam te szybkie szwy i niepasujące do siebie materiały.
Miałam teraz dużo czasu i
właściwie pomyślałam, że można by wykonać coś nowego, coś w pełni
zaprojektowanego, jednolitego i pasującego i do siebie, i do zrujnowanego
króla. Przysiadłam przy warsztacie i z czułością pogładziłam poszarpany
materiał. Był zimny nawet wtedy, gdy ogrzewały go jasne promienie słońca.
Odłożyłam go na bok ostrożnie i
przysunęłam do siebie kilka kartek czystego papieru. Byłam nie tylko prostą
szwaczką - gdy chciałam, potrafiłam projektować naprawdę wyjątkowe stroje.
Specjalizowałam się co prawda w kobiecych, wytwornych sukniach, ale sądziłam,
że wymyślenie kroju męskiej kurtki nie będzie trudniejsze niż praca nad damską
garderobą.
Szkic został ukończony,
rozrysowałam więc na większych arkuszach wykrój. W mojej pracowni na ścianie
naprzeciw okien znajdowały się regały po brzegi wypełnione materiałami i
tkaninami. Leżały tam zarówno zwiewne, kolorowe tiule, jak i śliskie jedwabie,
miękkie bawełny oraz ciężkie, mocne skóry. Tych ostatnich było niewiele,
wątpiłam też, by wystarczyło ich na cały mój projekt. Konieczne zatem były
zakupy.
Zmierzyłam dokładnie wykroje i
zapisałam wymiary na niedużej kartce. Nim wyszłam, założyłam na głowę chustę, a
na szyję szal. Sudaro było zwykle ciepłe i słoneczne, ale też dość wietrzne.
Poza tym zbytnie ukazywanie swojego ciała nie było mile widziane w moim kraju.
Zamknęłam pracownię i ruszyłam
przez rynek. Było południe, plac tętnił zatem życiem - ogrom sprzedających na
kramach osób przekrzykiwał się nawzajem, kłócili się też ze sprzedającymi
kupujący. Słychać było śmiechy, krzyki i muzykę. Niewielka grupa vastajów
zorganizowała pokaz tańca i magicznych sztuczek. Przystanęłam przy nich,
patrząc na radośnie tańczącą parę - przyozdobieni w kolorowe, ptasie pióra
wydawali się pełni życia i swobodni niczym ptaki na niebie. Byli tacy
szczęśliwi i zakochani.
Na ten widok coś mocniej
ścisnęło się w moim małym, trzepoczącym serduszku. Oh, Marie! Kiedy w końcu
przestaniesz marzyć na jawie? Głupia, naiwna szwaczka, ciągle tęsknisz za
miłością, zakochując się w królach, którzy nigdy nie będą twoi.
Spuściłam spojrzenie i ruszyłam
dalej. Nawet jeśli nikt nie wiedział, co dzieje się w mojej głowie, moje własne
myśli zawstydzały mnie, pozostawiając po sobie uczucie ogromnego zażenowania.
Tyle chwil, tyle marzeń, tyle snów! Marie, Marie, Marie… zejdź na ziemię,
przestań marzyć o nieosiągalnym!
Nie potrafiłam tak jednak - mimo
że bardzo mocno się karciłam, w moim sercu i umyśle tkwił cały czas Joel. Tak
bardzo, bardzo go kochałam, cichą miłością, o której nie wiedział praktycznie
nikt. Nikt, oprócz…
Wspomnienie o Viego rozlało się
przyjemną falą po ciele. Zmroziło duszę i rozgrzało złaknione serce.
Zatrzymałam się, westchnęłam. Głupia, zakochana w niemożliwym szwaczka. Kochać
jednego króla to za mało? Musiałaś poczuć też coś więcej wobec martwego,
przedwiecznego zła?
Pokręciłam głową i ruszyłam
dalej, mijając rynek i wchodząc w ciasne uliczki miasta. W końcu stanęłam przed
odpowiednim sklepem. Nie wyglądał zachęcająco - odrapany szyld głosił
informację o tym, że sprzedawane są tu wyroby myśliwskie. Pachniało tu
formaliną i paloną sierścią. Nacisnęłam na klamkę i weszłam do środka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz