Odkupienie znalazło się przy
brzegu Sudaro wczesnym rankiem. Zauważyłam port, pełen statków i ludzi –
westchnęłam z ulgą. Udało się, a więc tak naprawdę mi się udało. Do moich oczu
zaczęły cisnąć się łzy. Tyle dni poszukiwań, wyrzeczeń i trudów, ale w końcu
się udało.
- Marie?
Obok mnie stanął Viego.
Uśmiechał się lekko. Odpowiedziałam mu podobnym gestem. Cała ta podróż była
trudna i pełna niepokoju dla mnie, ale ostatni jej etap, na Odkupieniu, napawał
nadzieją i sprawiał, że czułam się bezpiecznie.
- Zabierzesz Ostrze do swojego
króla. – Viego wyciągnął dłoń za plecy, a tam natychmiast pojawił się ogromny
miecz. – Gdy pokonacie bestie, wróci do mnie samo.
Przełknęłam tylko ślinę. Ostrze
było ogromne i ciężkie. Wtedy na Wyspach nie zdołałam go nawet unieść. Jak
teraz miałabym zabrać go ze sobą?
- Spokojnie, Marie. – Viego
ustawił ostrze pomiędzy nami na sztorc i cofnął dłoń. – Ostrze da sobie radę
samo. Musisz tylko pokazać mu drogę i cel.
Miecz zabłysnął magią. Stał
niewzruszenie, wyciągnęłam więc do niego dłoń. Ostrze owinięte było Mgłą, która
niemal natychmiast sięgnęła do moich palców. Była zimna i przerażająca, ale
czułam, że nie zrobi mi niczego złego. Tak samo jak Ostrze. Stal była twarda i
ostra, a magia paliła i mroziła jednocześnie moje palce. Czułam jednak, że tak
samo, jak Mgła, tak i Ostrze jest mi przychylne.
- Chodź, zabiorę cię na brzeg. –
Viego wyciągnął swoją dłoń.
Bez wahania ujęłam jego palce.
Mgła splotła ten uścisk jeszcze mocniej, co jednak wcale mi nie przeszkadzało.
Viego przyciągnął mnie do siebie i wziął na ręce. Pisnęłam tylko krótko – nie,
stanowczo nie tego się spodziewałam!
- Spokojnie, Marie – zaśmiał
się. – To nie potrwa długo.
Viego stanął na burcie, a zaraz
potem skoczył wysoko, wysoko do góry. Na to wszystko moje serce stanęło w
jednej chwili, mimowolnie złapał się jego szyi, mocno wtulając się w jego
ciało. Czułam lekkie podmuchy wiatru i świst powietrza w moich uszach. Szybko
jednak to uspokoiło się.
- Już po wszystkim, Marie.
Otworzyłam oczy i z zaskoczeniem
zauważyłam, że jesteśmy już nie na łodzi, ale na brzegu. Plaża była spokojna i
cicha, widać jednak było niedawne ślady walki i chaosu – a zatem bestie musiały
zaatakować Sudaro po raz kolejny. Westchnęłam tylko. Zbyt długo mnie nie było,
ale w końcu niosłam nadzieję dla naszego ludu.
Viego odstawił mnie delikatnie
na ziemię. Zażenowana poprawiłam poły sukni i spuściłam wzrok.
- Marie, nie czas na to. –
Zrujnowany król był w doskonałym humorze. – Twoje piękne, słoneczne Sudaro
chyba ma dość już tych bestii. No, zmykaj z Ostrzem.
Pokiwałam tylko głową i ruszyłam
przed siebie. Ostrze lewitowało tuż obok mnie, otoczone Mgłą i przeklętą magią.
Nie wyszłam nawet z plaży, gdy zatrzymałam się i zerknęłam za siebie. Nad
brzegiem nie było jednak ani Viego, ani nawet śladu po nim. Ocean był spokojny
i cichy – w zasięgu mojego wzroku nie widać było też Odkupienia.
Wszystko wydawałoby mi się snem,
gdyby nie to, że tuż obok mnie w powietrzu tkwiło ogromne, przeklęte Ostrze.
Miecz błyszczał złowrogo. Moje serce jednak nawet nie drgnęło na ten widok –
nie bałam się ani Ostrza, ani otaczającej go Mgły. Te przeklęte osobliwości
prosto z Wysp Cienia nagle wydały mi się miłe jak nikt i nic innego na świecie.
Odetchnęłam i dotknęłam dłonią
zimnego Ostrza. Zabłyszczało przyjaźnie, a Mgła od razu owinęła się wokół moich
palców. Ruszyłam w stronę Pałacu, mijając najpierw małe, pojedyncze domy, a
potem duże kamienice.
Było wcześnie rano, niewielu
maruderów przemierzało ulice, ale ci, którzy mnie zauważyli, uśmiechali się. I
dopiero widok ogromnego Ostrza sprawiał, że w ich oczach pojawiała się obawa.
Przełknęłam ślinę i mimo
wszystko ruszyłam przed siebie. Minęłam rynek i moją pracownię na rogu ulic,
ominęłam wszystkie domy i znalazłam się aż pod bramą Pałacu.
Przed otwartymi na oścież
metalowymi wrotami stało kilku strażników. Spojrzeli na mnie z uwagą, gdy się
zbliżyłam. Część z nich chwyciła też za swoją broń, widząc sunące obok mnie
ogromne, przeklęte Ostrze.
- Ja… - zaczęłam niepewnie.
- Marie!
Zerknęłam w bok, skąd dobiegał
do mnie krótki krzyk.
- A-Adon…
Z promiennym uśmiechem, choć uważnym
spojrzeniem podszedł do mnie jeden z żołnierzy. Nie trzymał rąk na broni,
jednak jego wzrok wciąż wpatrywał się podejrzliwie w Ostrze.
- Adon! – odetchnęłam z ulgą.
- Marie, gdzieś ty była? –
Mężczyzna stanął przede mną. – Wszyscy od zmysłów odchodziliśmy, gdy nagle
zniknęłaś. Co się stało?
- Znalazłam je, Adon –
odpowiedziałam. – Ostrze. Zrujnowane Ostrze, które potrafi zgładzić tytany.
Adon zerknął najpierw na mnie,
potem na Ostrze, a potem znów na mnie.
- Marie… - wyszeptał z
niedowierzaniem. – Czy ty naprawdę… na bogów…
Więcej nie zdołał powiedzieć,
tak samo zresztą, jak ja – głośne krzyki i jeszcze głośniejszy alarm rozległy
się wokoło.
- Adon? – zapytałam zlękniona.
- Bestie – odpowiedział. –
Wróciły. Marie! Jeśli to naprawdę jest to Ostrze, to czas go użyć.
- To jest to Ostrze - zapewniłam.
Adon skinął tylko głową i
sięgnął ku Ostrzu. Miecz rozbłysnął przeklętą magią Wysp, a Mgła uniosła się
wokół niego z przeraźliwym krzykiem. Ostrze obróciło się, przecinając ze
świstem powietrze, o cal mijając dłoń Adona.
- Marie, odsuń się! – zawołał
żołnierz.
Nie usłuchałam go. Stanąwszy
między nim, a Ostrzem, oparłam dłonie o zimną stal. Miecz zabłyszczał
niebezpiecznie, jednak uspokoił się od razu. Podobnie zresztą, jak Mgła.
- Marie… - westchnął Adon.
- Adon! Mamy rozkaz ewakuować
mieszkańców! Rusz się!
- Schowaj się, Marie – polecił
mi jeszcze, biegnąc za resztą żołnierzy.
Uniosłam za nim dłoń, chociaż
wiedziałam, że nie zdołam go zatrzymać. Jęknęłam jedynie, bo krzyki powtórzyły
się, tym razem głośniejsze i żałośniejsze. Przełknęłam ślinę i złapałam poły
sukni, biegnąc dokładnie tam, skąd wszyscy uciekali.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz