W Dworze było cicho, w środku
dnia rzadko który z młodych przebywał w domu — większość bezkrwawych ćwiczyła w
Puszczy lub w halach, część lokowała się w warsztatach, młodej krwi łowcy z
kolei rozsiani byli po świecie na polowaniach. Dwór był duży i w razie potrzeby
mógł pomieścić wiele dusz, jednak rzadko kiedy taka potrzeba występowała.
Kiande było ogromnym klanem.
Odkąd ja i moi bracia pozbyliśmy się klątwy, ciążącej na nas od wieków, klan
bardzo się rozrósł. Trzy gałęzie, mimo że często tak od siebie odmienne, bez
problemu współpracowały razem. Nasz klan był też, jako jeden z niewielu, ostoją
dla ludzi. Wybranych i szczególnych, co prawda, ale jednak.
- Lordzie Thwei.
Uniosłem dłoń, witając się z
dwoma łowcami. Niebiańscy Bracia, N’ithya i Vayuh’ta od kilku lat byli
wybrańcami samego Cetanu. Niedawno wrócili z długiej i wyczerpującej misji i w
Dworze leczyli swoje rany. Bliźniacy byli jedynymi synami Thei’ty, mojego
drugiego syna i byłem niezwykle dumny z ich drogi.
- Słyszeliśmy, co stało się z
synem z krwi Lorda Theiego - przyznał N’ithya.
- Nie czujemy zewu Cetanu,
Lordzie Thwei - przyznał Vayuh’ta. - Jeśli nasze słowo cokolwiek może zmienić,
nie zawahamy się, by padło ono na osądzie.
Skinąłem im jedynie głową w
podzięce. Nie spodziewałem się nawet odrobiny mniej od nich. Byli odważni,
oddani i uparci. Ich ogień płonął mocno i wysoko.
- Sztil ma zebrać dowody na
Ulunus - przyznałem. - Ale wasze słowo będzie mile widziane na osądzie.
Niebiańscy Bracia skłonili się i
zniknęli we wnętrzu domu, pozostawiając mnie samego. Przeszedłem głównym
korytarzem i skierowałem się do gabinetu. Po drodze minąłem wejście do kuchni.
Zainteresowały mnie głosy, stanąłem więc w progu.
Na stałe we dworze przebywało
kilka yauyjańskich samic i całkiem sporo ludzkich lub mieszanej krwi kobiet.
Mieszkała tu Sa’rin, często odpoczywała tu też Sztil. Teraz jednak w kuchni
widziałem Yeyinde, która była partnerką Thwariego, jednego z moich wnuków.
Kobieta ze smutną miną tuliła do siebie Ansę, podopieczną Bhu’ji.
- Spokojnie, maleńka -
wyszeptała. - Lord Thewi nie pozwoli, by skończyło się to źle.
Zamruczałem niechętnie, czym
zwróciłem na siebie uwagę obu kobiet. Ansa spojrzała na mnie płaczliwym
wzrokiem. Jej oczy były zaczerwienione, a policzki znaczyły ślady łez. Na mój
widok zerwała się i stanęła tuż przede mną, przed swoją szybko poruszającą się
piersią trzymając własne, złożone ręce.
- Bhu’ja?... - jęknęła.
- Żyje - odpowiedziałem. - Jutro
go zobaczysz.
Odetchnęła. Wiedziałem, że
Bhu’ja nie uczył ją naszego języka, ale mała ewidentnie nie potrafiła dobrze
wymawiać słów. Rozumiała jednak wiele, co znacząco ułatwiało komunikację. Poza
tym… w razie potrzeby bez problemu mogłem przejść na posługiwanie się ludzkim
językiem. Wystarczająco dużo nasłuchałem się ojca, który uczył Sir’ki ludzkich,
śpiewnych słów i dość długo uczyłem się też później, gdy z Żywią spędzałem czas
na dusznym poddaszu w jej niewielkim domu.
- Halkrath?...
- Będzie miał osąd dziś
wieczorem - odpowiedziałem. - Yeyinde, zabierz ją do sypialni. Powinna się
wyspać. Daj jej coś, wygląda na zmęczoną.
- Oczywiście, Lordzie Thwei.
Kobiety po chwili zniknęły w
głębi domu, a ja skierowałem się do gabinetu. Uruchomiłem systemy, duży ekran
zamigotał na pustej przestrzeni ściany tuż pod szeregiem dużych trofeów.
N’ritja, statek Sztil, właśnie
opuszczał nasz system. Kropka zamigotała na mapie i pojawiła się dalej, tuż
przy Ulunus. Sprawdziłem odczyty z systemów - statek zużył ogromne ilości
energii, plazmy wystarczy zaledwie na skok powrotny. Gdy N’ritja wkroczyła w
atmosferę Ulunus, straciłem ją z oczu, chociaż systemy nadal wysyłały
odpowiednie wiadomości co do stanu technicznego.
Pozostawiłem uruchomiony system
i usiadłem na krześle przy ogromnym, kamiennym stole. Przy tym biurku ojciec
uczył Sir’kę, tu też siedział, gdy z bratem wróciliśmy z Ziemi, a przy boku
każdego z nas stała cicho ludzka kobieta. Oparłem się o twarde oparcie i
westchnąłem.
Teraz, po latach, doceniałem
twardą rękę ojca i jego oschłe traktowanie. Teraz wiedziałem, że mimo wszystko
kochał nas do końca i był z każdego z nas dumny nawet wtedy, gdy oskarżali go
przed królem o dyshonor i upadek obyczajów. To była dla nas wszystkich ogromna
próba i bardzo bolesny czas.
Miałem nadzieję, że dziś, tak jak wtedy ojciec, nie ugnę się i obronię każdego z mojego rodu twardym głosem i pewnością swoich racji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz