Ansa,
po tym, jak zobaczyła nas wracających z polowania, zbladła tak mocno, że nie
odróżniała się kolorem policzków od barwy swoich włosów. Z jękiem podbiegła do
nas i wpadła w ramiona Bhu’ji, który od razu przytrzymał ją przy sobie.
Rozmawiali
szybko, bardzo emocjonalnie ze strony dziewczyny. Ludzkie słowa były miękkie,
śpiewne i przyjemne, nawet jeżeli nie rozumiałem nic z tego. Pozostawiłem
dwójkę w spokoju i skierowałem się na tyły statku, gdzie w pełnym osprzęcie
wszedłem do wody. Była zimna, ale zmyła ze mnie krew pełzacza. Odetchnąłem,
usiadłem na dnie i oparłem się o skałę za sobą.
Zaczęło
robić mi się sennie i przyjemnie. Przymknąłem oczy. Woda przestała być zimna, a
świat powoli odpływał.
-
Halkrath… wykrwawiasz się.
Otworzyłem
oczy i zamrugałem nimi. Mimo rozmazanego obrazu rozpoznałem Bhu’ję. Tuż obok
niego stała Ansa, ale ją widziałem już tylko jako białą plamę na ciemnym tle
lasu.
-
Wyłaź – polecił mi Bhu’ja.
Wstałem
chwiejnie i powoli doszedłem na brzeg. Przetarłem oczy, ale nie bardzo to
pomogło – obraz rozmazywał się coraz bardziej.
- No
tak, pięknie… - Głos Bhu’jy docierał jak zza grubej kotary. – Ansa…
Silne
ręce przytrzymały mnie w pionie, gdzieś mignęła biała postać, a potem wszystko
stało się czarne, zimne i nieprzyjemne.
Gdy
ponownie otworzyłem oczy, rozpoznałem szary, metalowy sufit ambulatorium.
Odetchnąłem tylko. Czułem się zmęczony i obolały. Chciałem podnieść się, ale
coś przylegało do mojego ramienia. Zerknąłem na prawe ramię – przylegała do
niego spokojnie śpiąca Ansa.
Zmarszczyłem
jedynie brwi. Pamiętałem walkę z pełzaczem i to, jak prawie wykrwawiłem się w
jeziorze. Ewidentnie ominęło mnie jednak to, w którym momencie Ansa tak mocno
się do mnie przywiązała.
-
Obudzony? Dobrze.
Cichy
glos Bhu’ji dotarł w końcu do mnie. Uniosłem się nieco, delikatnie tak, aby nie
obudzić śpiącej Ansy.
-
Czuwała przy tobie od wczoraj – wyznał Bhu’ja. – Chyba cię polubiła.
Definitywnie cię polubiła. Jak się czujesz?
-
Skołowany – przyznałem.
-
Straciłeś sporo krwi.
- Tak,
to też.
Bhu’ja
parsknął śmiechem, rozpoznając w końcu, czego dotyczyło moje niezrozumienie.
-
Odpocznij jeszcze trochę – polecił. – Wyjdę na zwiad, wnyki są założone, nie
powinniście mieć problemów.
Skinąłem
tylko głową i ułożyłem się wygodniej na łóżku. Ansa poruszyła się niespokojnie,
ale nie obudziła się. Przymknąłem zatem swoje oczy i odetchnąłem.
Powinienem
po polowaniu od razu zająć się swoimi ranami, ale śmierdząca krew pełzacza
cholernie mi przeszkadzała. Mogłem tez opatrzyć się prowizorycznie na polu
walki, ale to z kolei wydawało mi się niepotrzebnym marnowaniem zasobów Bhu’ji.
To, że stary łowca nie zostawił mnie w tej sadzawce na śmierć było naprawdę
miłym gestem z jego strony.
Bardziej
od działań yautja zastanowiło mnie jednak postępowanie Ansy. Kobieta ewidentnie
się mnie bała, a jednak była w stanie czuwać przy mnie i zasnąć bez większego
problemu. Nie chciałem jej ruszać, nie miałem na to siły i właściwie też
ochoty.
Jej
obecność na statku Bhu’jy była dla mnie zagadką. Gdy łowca wyjaśnił pokrętnie,
dlaczego zabrał ze sobą Ansę, wydawało mi się
to co najmniej dziwaczne. Nawet jeśli kochał jej matkę, zgodnie z jego
odpowiedzią z tym szczenięciem nie miał żadnych powiązań. Zdecydowanie też nie
trzymał jej tu jako swojej partnerki czy branki - opiekował się nią jak ojciec,
nie jak towarzysz życia. Jeśli robił to tylko ze względu na stare, wygasłe uczucie,
to zdecydowanie nie potrafiłem tego pojąć.
Ansa
poruszyła się i po chwili uniosła. Otworzyłem oczy, patrząc, jak ziewa i
przeciąga się delikatnie. Gdy zauważyła, że nie śpię, uśmiechnęła się, zawołała
coś w ludzkim języku i wtuliła się w mój tors. Ten ruch bardzo mnie zaskoczył,
nie spodziewałem się, że dziewczyna będzie tak wylewna.
Ułożyłem
jej rękę na plecach. Pod palcami wyczułem te jej długie, jedwabiście miękkie
włosy. Drżała też dziwnie, a gdy uniosła się, zauważyłem jej wilgotne oczy i
kilka jasnych łez na policzkach. Płakała, chociaż kompletnie nie miałem pojęcia
dlaczego.
Coś we
mnie ścisnęło się mocno na ten widok. Od ponad setki lat związki miedzy yautja
a ludźmi nie były niczym dziwnym, nigdy jednak nie popierałem tego otwarcie.
Chciałem, tak jak ojciec i jego ojciec, i wszyscy poprzednicy w moim rodzie,
wybrać sobie yautjańską samicę lub po prostu zdać się na wybór Matki Matek i…
Drgnąłem
nieznacznie. Pochodziłem z rodu Kiande. A Kiande… Kiande zaczęli to szaleństwo.
Czy zatem i ja nosiłem w sobie to dziwaczne przekleństwo? Tę dziwną fascynację
nienaturalnym i to chore pragnienie niemożliwego?
Uniosłem
dłoń i oparłem ją o policzek Ansy. Przytrzymała moje palce przy sobie, wtulając
się w nie z dziwną tęsknotą i czułością. To jej nietypowe zachowanie zaczęło
mnie naprawdę zastanawiać.
Była
śliczna i nie mogłem temu zaprzeczyć. Tak jasna, śnieżna cera była bardzo
nietypowa dla nas, yautja, ale absolutnie nie umniejszało to jej piękna. W
połączeniu z jej białymi włosami i jasnymi strojami, które nosiła, wszystko
wyglądało urokliwie i spokojnie. Pewnej drapieżności nadawał jej czerwony kolor
– dziś miała go w formie krótkiego szala, owiniętego wokół szyi oraz
szkarłatnych ust, aktualnie drżących w niepewności.
Teraz
żałowałem, że odmówiłem propozycji ojca, który chciał kiedyś nauczyć mnie
języka ludzi. Powiedziałem, że jest mi to niepotrzebne, że zajmie mi czas,
który mogłem poświęcić na ćwiczenia. Zaśmiał się, poklepał mnie po ramieniu i
powiedział: „Do czasu.” Teraz nieco lepiej rozumiałem te słowa.
Ansa
otarła łzy spod oczu i cos zawołała. Nim ją zatrzymałem, wybiegła z
ambulatorium, a ja odetchnąłem tylko. Podniosłem się powoli i spojrzałem na
ramię. Rozcięcia po haku były ładnie zaszyte i otoczone miękkim, cienkim
materiałem bandaży. Drobne szwy były zbyt precyzyjne jak na yautjańską robotę.
Czy zatem Ansa zajęła się opatrywaniem, czy może jednak Bhu’ja był tak zręczny
nie tylko w rzucaniu włóczniami w kilkunastocentymetrowe cele?
Czułem
się dość dobrze, chociaż wydawało mi się, że jestem zmęczony i wyczerpany jak
po długim, szybkim biegu. Świat czasami rozmazywał mi się przed oczami, szybko
jednak powracał do naturalnej formy.
Ansa wróciła, niosąc w ręce tacę, na której znajdowały się kawałki surowego mięsa, miska parującej zupy i trochę owoców. Na ten widok cos w środku mnie ścisnęło się z głodu – przed polowaniem nie jadłem nic, a cholera wie, ile tu leżałem. Głód był zatem jak najbardziej na miejscu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz