Słyszałem, jak Bhu’ja pracował w
warsztacie, oprawiając dużą, twardą czaszkę ważki. Trofeum z pełzacza, które
należało do mnie, leżało zabezpieczone w ładowni. Bhu’ja sam oprawił je i
przygotował w czasie, kiedy leczyłem się pod opieką Ansy w laboratorium.
Dziewczyna przebywała ze mną na
okrągło. Zniknął jej strach i dystans, przychodziła, śpiewała i dotrzymywała mi
towarzystwa pomimo tego, że tak właściwie się nie rozumieliśmy.
Zaskoczyło mnie to, że potrafi
grać w gambit. To była stara, logiczna gra, którą raczyli się lordowie na
spotkaniach w pałacu. Słyszałem, że kiedyś była o wiele bardziej popularna.
Grałem w nią jako młody chłopak, znałem więc podstawowe zasady. Zdecydowanie
było to za mało – dziewczyna wygrywała partię za partią, pozostawiając mnie
złego, zirytowanego i bezsilnego.
Ansa
zaklasnęła w dłonie, gdy kolejna partia zakończyła się z korzyścią dla niej.
Odsunąłem od siebie zniechęcony grę i pomimo, że patrzyła na mnie błagalnie,
stanowczo odmówiłem przeżywania kolejnego upokorzenia.
- Nie
spodobał się gambit? – Bhu’ja oparł się od drzwi, z dziwnie zadowolonym
pomrukiem okazując swoje rozbawienie.
- Skąd
ona potrafi tak grać? – mruknąłem niezadowolony.
-
Nauczyłem ją – przyznał Bhu’ja. – Ale właściwie sama ma do tego talent. Jeśli
cię to pocieszy, również dużo przegrywam. Ansa po prostu jest w tym naprawdę
dobra.
Syknąłem
niezadowolony. Nie do końca podobało mi się to, ze ludzka dziewczyna jest
lepsza w yautjańskiej grze od samych yautja. Bhu’ja powiedział coś do niej, a
kobietka zebrała grę, zeskoczyła z lóżka i pobiegła w swoją stronę. Zerknąłem
pytająco na starego łowcę.
-
Poszła coś ugotować – wyjaśnił. – Czemu nigdy nie uczyłeś się języka ludzi?
Przynajmniej jednego?
Odwróciłem
jedynie wzrok. Nie bardzo uśmiechało mi się stwierdzić, że byłem zbyt
arogancki, by uczyć się języka rasy, którą uważałem za słabszą i mniej
wartościową.
-
Nauczę cię, jeśli chcesz – zaproponował.
Skinąłem
tylko głową. Teraz znajomość języka ludzi nie wydawała mi się taka zła.
-
Jutro ruszamy dalej – poinformował mnie Bhu’ja.
- Nie
będę polował na ważki? – zdziwiłem się.
- Nie
ma już na co. – Bhu’ja zaśmiał się jedynie. – Przespałeś te dwa samce. Pełzacz
ci nie wystarczy? To dobre trofeum.
Zamruczałem
tylko z niechęcią. tak, pełzacz był doskonałym trofeum, ale nigdy jeszcze nie
polowałem na ważki. Żałowałem też, nie zdołałem przyjrzeć się, jak robi to
Bhu’ja – jego doświadczenie mogło być naprawdę bardzo cenne.
-
Przejdź się jeszcze na zewnątrz – poradził. – Rozruszaj się, zanim ruszymy.
Możesz pościągać wnyki. Pobiegaj, ale raczej zrezygnuj ze wspinania.
Pokiwałem
głową i podniosłem się z łóżka. W swojej kwaterze ubrałem część zbroi i
sięgnąłem po maskę. Palcami przejechałem po czterech głębokich, brzydkich
śladach. Pazury jaszczura zaryły tutaj akurat w momencie, gdy chciałem
powstrzymać Ameda. Dhiin chwilę później dusił się we własnej krwi, a mistrz
polowania Cuatui…
Wstrząsnąłem
głową. Nie. lepiej o tym nie wspominać. Lepiej o tym nie myśleć.
Założyłem włócznię od Bhu’ji na plecy i wyszedłem ze statku, rozkoszując się wilgotnym i chłodnym, przyjemnym wieczorem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz