Na
naukę języków brałem zarówno Ansę, jak i Halkratha. Siedzieliśmy wtedy w trójkę
w mesie i z pomocą hologramów tłumaczyłem im zawiłości wymowy. Oboje podchodzi
do tego chętnie, chociaż obojgu sprawiało to pewne trudności.
Halkrath
miał problemy z wymawianiem miękkich, śpiewnych, ludzkich słów. Wcale się temu
nie dziwiłem, yautjańskie gardła i krtanie po prostu nie były do tego
przystosowane. Gdyby nie matka, miałbym z tym również problemy. Byłem jednak
uczony tego od maleńkości, ludzka mowa nie była w moim wykonaniu co prawda tak
śpiewna, ale mimo wszystko płynna i dość przyjemna.
Ansa z
kolei irytowała się twardą wymową i dziwnymi połączeniami sylab. Miała problemy
z zapamiętaniem wyrazów, które były do siebie niezwykle podobne. W naszym
języku różnica jednej litery diametralnie mogła zmienić treść. Zarówno ja, jak
i Halkrath dobrze bawiliśmy się, gdy pokrętne zdania Ansy miały okropnie
oderwane od rzeczywistości znaczenie.
Na
naukach nie spędzaliśmy całego dnia. Ansa gotowała też często, napełniając
statek zarówno pięknymi zapachami potraw, jak i własnym, słodkim śpiewem.
Zaczęła też tańczyć, nawet wtedy, gdy w pobliżu był Halkrath. Sam młody łowca
dużo przebywał w warsztacie, gdzie podłączony do pokładowego komputera bawił
się programowaniem broni i kompensacją strat przy rzutach. Był w tym dobry, z
uznaniem zauważyłem, że mógł być pierwszym, który dorównałby wujowi Thei’emu.
Ansa i
Halkrath, mimo braku płynności yautjańskiego lub ludzkiego języka, dość dobrze
się dogadywali. Początkowa niechęć i dystans zniknęły. Z dziwnym uściskiem w
brzuchu i cichą radością w sercu zauważyłem, że bardzo zaczęli się do siebie zbliżać.
Wiedziałem,
co kiedyś wisiało nad naszym rodem, jakie przekleństwo nosili w sobie Kiande.
Klątwa pękła w pokoleniu mego ojca, ale wiele jej znaków przeszło dalej.
Wybierane przez nas na towarzyszki samice rodziły głównie mężczyzn, a ci mieli
tendencję do oddawania honoru swego serca i duszy kobietom, które niekoniecznie
należały do yautjańskiej rasy. Część z Kiande się temu opierała, cześć
poddawała się temu całkowicie, a część, jak ja, zmuszona była do samotnej
drogi.
-
Dziadku Bhu’ja…
Zerknąłem
na Ansę. Stała obok krzesła głównego pilota, a rękach mnąc końcówkę własnego
szala. Czerwony kolor jak zwykle bardzo kontrastowo wyglądał z jej cerą i barwą
włosów, jak zwykle też pasował do niej. Odkąd Ansa zaczęła uczyć się
yautjańskiego, używała go jak najczęściej – to zdecydowanie pomagało jej w
nauce.
- Jest
dość późno, dlaczego nie śpisz?
- Czy
będziemy dziś jeszcze się uczyć?
- Nie,
dziś już nie, Ansa – zauważyłem. – Za niecałą dobę lądujemy na Ulunus.
Odpoczniemy trochę przed tym. Czy
Halkrath jest w warsztacie?
Skinęła
głową, jednocześnie urokliwie uciekając wzrokiem na boki. Może wstydziła się
tego przywiązania do młodego łowcy, a może uznawała, że będę zły lub
zawiedziony, jeśli to z nim, a nie ze mną będzie spędzała czas. Ułożyłem swoją
rękę na jej głowie i z przyjemnym, gardłowym pomrukiem zacząłem:
- Powinnaś
do niego iść – zaproponowałem. – Na pewno ucieszy go twoje towarzystwo, Ansa.
Kobietka
zaczerwieniła się tak, jakby moje słowa było co najmniej nieodpowiednie.
Zaśmiałem się w duchu. Ansa była prostolinijna, a Halkrath był dobrym łowcą.
Nie byli przeciwieństwami, ale uważałem, że tworzą naprawdę zgraną parkę. jeśli
tylko Ragta im pobłogosławi…
Zamarłem,
zdając z sobie czegoś sprawę. Ragta, bóg ognia, był tym, którego my, Kiande
czciliśmy od wieków. Błogosławił nam ogniem i siłą. Przez niego jednak spadło
na ans przekleństwo i przez jego działania zostało ono zrzucone. Nie oznaczało
to jednak, ze bóg nas porzucił – trwał przy nas wciąż i wciąż, prowadząc ogniem
ku ścieżkom, które było prawidłowe.
Wstałem
wolno i skierowałem się na tyły statku. przeszedłem przez galerię, którą
wypełniały trofea i zatrzymałem się w korytarzu, który prowadził ku warsztatom.
Stąd dobrze widziałem Halkratha i Ansę. Młody łowca siedział przy ekranie,
programował cos szybko, a Ansa kiwała się na boki na swoim małym stołeczku,
który wyciągnęła z rogu pomieszczenia i ustawiła tuż obok młodego yautja.
Wylądowaliśmy
na Prime tylko dlatego, ze silnik miał samozapłon. Problem nigdy wcześniej się
nie pojawiał i nic nie wskazywało na to, by pojawił się znowu. ogień nagle po
prostu tam był. Ogień, który ewidentnie pochodził od Ragta. Pamiętałem też, jak
zareagował ojciec na tę informację. On, jako jeden z niewielu, idealnie
odczytywał to, gdzie nasz ukochany bóg pozostawiał po sobie wypalony ślad. A
ja… możliwe, że byłem w stanie dostrzec go właśnie teraz.
Widziałem ten ogień, chociaż właściwie nic nie płonęło, ale doskonale widziałem ten ogień zarówno w nim, jak i w niej. Płomienie ciągnęły ku sobie. O tak, Ragta definitywnie im pobłogosławił. Kimże byłem, by temu w jakikolwiek sposób zaprzeczać?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz