Kolejne dni obserwacji pozwoliły
nam wyłowić ze stada jednego, dużego samca, który lubił polować samotnie i
często zdarzało się, że opuszczał piaski i próbował nurkować w twardszej ziemi
równin. Mógł mieć z czternaście łokci długości, a rozpiętość jego bocznych
płetw wynosiła jakieś osiem łokci. Szczęki mogłyby zamknąć w sobie połowę mnie
samego.
Zwierzę było groźne, agresywne i
silne. Polowanie na niego nie będzie łatwe, ale wiedziałem, że trofeum z
piaskowego rekina stanie się idealnym dodatkiem do czaszki pełzacza - razem
będą stanowiły idealne argumenty za tym, by osąd przeszedł pomyślnie dla
Halkratha. Dopełnieniem będzie moje słowo. Halkrath był dobrym łowcą i mimo że
nie przyznał się, co działo się na jego rytuale, miałem zamiar ręczyć za niego
własnym honorem.
Zerknąłem na leżące na stole
dyski. Metal ostygł już, wziąłem je zatem jeden po drugim do rąk i naostrzyłem.
Na początku używałem automatycznej ostrzałki, ale ostatnie ruchy wykonałem już
z pomocą trzymanego w ręce kamienia. Po chwili dyski były przygotowane,
zapiąłem na nich mocne, skórzane pasy (kuna, którą zabił Halkrath była młoda, a
jej skóra bardzo elastyczna, doskonała do takich rzeczy).
Programowanie dysków
pozostawiłem już samemu młodemu łowcy. Był w tym lepszy ode mnie i ewidentnie
to lubił. Nie miałem zatem zamiaru robić tego za niego. Uniosłem jeden z dysków
do góry i przyjrzałem mu się dokładnie. Czarny metal błyszczał pięknie, a czerwone
i złote żyłki dodatkowych minerałów wzmacniały konstrukcję. Zarówno hematyt,
jak i aurum były drogie i trudno dostępne, ale nadawały broni wytrzymałości.
Poza tym dyski z odpowiednio spreparowanymi dodatkami minerałów były po prostu
ładniejsze — niezaprzeczalnie będą pasować do podarowanej już Halkrathowi
włóczni.
Oprócz dysków udało mi się
stworzyć jeszcze plujki do karwasza oraz zmodernizować nieco standardowe
pazury, które Halkrath miał przy sobie po osądzie. Wszystko utrzymane było w
tej samej kolorystyce - czarny metal zdobiony był czerwonymi i złotymi żyłkami
oraz skórzanymi pasami. Jedynym, co wyróżniało się z zestawu, były taśmy przy
włóczni, które wyszywała jeszcze moja matka. Przejechałem palcami po miękkim,
śliskim materiale.
Mimo tylu lat doskonale ją
pamiętałem. Była niewysoka, energiczna i ciekawska. To właśnie ta jej ciekawość
sprawiła, że jej ścieżka zeszła się ze ścieżką mego ojca. Żyła długo, o wiele
dłużej, niż powinna. Za krótko zarówno dla mnie, jak i dla ojca. Wraz z braćmi
i ojcem opłakiwaliśmy jej odejście przez długie tygodnie. Wiedziałem, że ojciec
do dziś często stał nad jej grobem, gdzie szukał złudnego pocieszenia.
Yautja byli bardzo zróżnicowaną
rasą. Ogromna część z nas żyła samotnie, spotykając się jedynie w czasie
krótkiego sezonu godowego. Niewielka grupa wolała jednak związki. Zwłaszcza
wysoko postawione rody dobierały sobie partnerów z innych wysoko postawionych
rodów, dzięki czemu rodziły się silne jednostki o wyjątkowych cechach. W razie
śmierci samca lub samiczki nic jednak nie stało na przeszkodzie, by wybrać
kolejnego yautja na partnera życiowego. Czasami takie zmiany działy się jeszcze
w momencie, gdy aktualny partner miał się doskonale.
Kiande byli od zawsze dziwni i
wyjątkowi. Dobieraliśmy się w pary na całe życie, oddając wszystko tej, którą
chcieliśmy mieć jako swoją. Gdy umierała lub po prostu odchodziła -
usychaliśmy, szaleliśmy lub z rozgoryczeniem szliśmy dalej przez życie. Nigdy jednak
nie wybieraliśmy nikogo nowego.
Ojciec był tego doskonałym
przykładem. Żył już prawie półtora wieku i chociaż z matką przebywał nawet nie
połowę z tego, to był oddany jedynie jej. Nigdy nie wziął sobie kolejnej
partnerki. Jako lider klanu powinien, ale nie potrafił. Oddał honor swego serca
i swej duszy tylko jej. Nic innego nikomu innemu nie mógł już zaoferować.
Wiedziałem, że jeśli Halkrath
wybierze sobie Ansę, to tak samo, jak każdy z naszego rodu, odda jej wszystko.
Zostanie z nią do końca, jakikolwiek ten koniec by nie był. Szukałem dobrego
miejsca dla Ansy, przez krótki czas, na samym początku, chciałem, by mieszkała
ze swoimi. Teraz jednak wolałem, by została ze mną i z Halkrathem. Polubiłem po
prostu ich oboje.
Drzwi do kwatery młodego łowcy
rozsunęły się z cichym szelestem. Halkrath przeciągnął się mocno w marszu.
Musiał mnie zauważyć kątem oka, bo gdy zamachałem na niego ręką, podszedł do
mnie do razu.
- Podoba się? - zapytałem,
pokazując mu nowy zestaw broni.
Obok leżał jeden z moich
pancerzy. Był twardy, lekki i nad jego budową spędziłem sporo czasu.
Wiedziałem, że nie będę w stanie teraz tak szybko stworzyć coś nowego dla
niego. Zakładałem jednak, że po osądzie na Prime zajmę się tym w czasie podróży
na kolejne planety.
Halkrath spojrzał na to i
widziałem w jego oczach, że owszem, wszystko wyjątkowo mu się podobało. Łowca
jednak szybko opanował się i jego oczy na powrót stały się nieprzeniknione.
- Jest piękne - przyznał.
- Jest twoje - dodałem, a gdy
Halkrath chciał już zaprzeczyć, uniosłem do góry dłoń. - Nie odmawiaj.
Zgodziłeś się tu zostać. Przyjmij to jako dar dobrej woli.
Halkrath odetchnął i skinął
głową. Pozwoliłem mu krótko zapoznać się z bronią, po czym usiadłem na stołku
Ansy.
- Zaprogramujesz je sam -
zauważyłem, gdy sięgnął po dyski.
Skinął głową i sprawdził
pozostałe elementy. Był zaciekawiony i widocznie szczęśliwy. Prezent ewidentnie
mu się spodobał. Mnie natomiast nagle zastanowiło coś innego. Byłem dość
bezpośredni i dlatego większość pytań, nawet bardzo dziwnych i intymnych,
szybko opuszczała moje usta.
- Gdzie nabawiłeś się tej
blizny? - zapytałem. - I co urwało ci kieł?
Halkrath zerknął na mnie krótko,
a zaraz potem westchnął jedynie i podpiął dysk do komputera, siadając przy
urządzeniu.
- Ojciec zabrał mnie i moje
rodzeństwo na rytuał, jak miałem dziesięć zim - przyznał. - Był mistrzem
polowania, a nasza matka nie żyła, nie chciał zostawiać nas samych. Na statku
mieliśmy być bezpieczni. Jaszczury wydostały się jednak ze strefy. Jeden wszedł
na statek.
Halkrath oparł się wygodniej o
fotel i ułożył sobie panel sterujący na kolanach.
- Skoczył na D’to, moją siostrę.
Złapałem wtedy to, co miałem pod ręką, włócznię ojca. Nie bardzo jednak
wiedziałem, jak się walczy z jaszczurami, dopiero co dostałem broń i zacząłem
szkolenie. - Halkrath wzruszył ramionami. - Kwas z rany. Zanim przybył ojciec i
inni łowcy, przeżarło mi kieł i część twarzy. Teraz i tak wygląda to o niebo
lepiej.
- Czy ty chcesz mi teraz
powiedzieć, że w wieku 10 zim zabiłeś swojego pierwszego jaszczura?
Halkrath zerknął na mnie i po
chwili skinął jedynie krótko głową.
- To był przypadek - mruknął. -
Potrzeba.
- Nie wątpię - odpowiedział,
podnosząc się. - A więc byłeś szalony już od samego początku? Dobrze.
Halkrath parsknął tylko śmiechem
i zajął się programowaniem, ale gdy tylko przyszła Ansa, od razu zwrócił na nią
całą swoją uwagę. Uśmiechnąłem się i zostawiłem ich samych. Byli sobie już tak
bliscy, a wiedziałem, że będą jeszcze bardziej się do siebie zbliżać, aż on
przestanie widzieć cokolwiek innego, a ona… miałem nadzieję, że Ansa też będzie
chciała zostać z nim tak mocno, jak on z nią.
Nie lubiłem, gdy złe historie się powtarzały. Moja nie była co prawda zła, ale wolałem widzieć szczęśliwe zakończenie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz