Wśród tłumu obcych, wysoko
postawionych osób, zamożnych, magnatów i szlachty, czułam się bardzo źle. Po
tym, jak Joel zatańczył ze mną, omijając listę wcześniejszych dam, ciągnęły się
za mną ciche szepty i przeciągłe spojrzenia. Część z nich była miła, część
ignorowała mnie z wyższością, byli też tacy, którzy jawnie pokazywali, że nie
powinno mnie tu być. Niezależnie jednak od postawy, chciałam stąd uciekać. Sama
piękna suknia, ładny uśmiech i chęć do tańca ewidentnie nie wystarczały na ten
wieczór.
Na tarasie przy ogrodach było
mniej osób. Noc była chłodna, ale tutaj czułam się lepiej. Bez dodatkowych
spojrzeń i szeptów było mi o wiele lżej. Odetchnęłam i dotknęłam bransolety,
którą podarował mi Viego. Zamknięta w środku Mgła czule otoczyła moje palce.
Była zimna, przerażająca i wypełniona niemym krzykiem bólu, strachu i
wściekłości – w tym momencie jednak uspokajała mnie jak nic innego.
- Chcę wrócić do domu –
szepnęłam. – Chcę siąść przy maszynie i uszyć coś banalnego. Cokolwiek. Byleby
nasz król siedział obok i czytał.
Mgła zaszeptała coś czule i
zacisnęła się wokół moich palców. Noc robiła się coraz chłodniejsza, a sam
szal, chociaż wyjątkowo piękny i mieniący się niezwykłą magią Wysp, nie
wystarczał, by mnie ogrzać. Chcąc nie chcąc, wróciłam do sali balowej. Tu było
cieplej, ale ledwo co przekroczyłam próg, powiodły za mną dziwne, przeciągłe
spojrzenia.
Oh, Marie! Głupia, naiwna
szwaczko! Co ty robisz na balu w Pałacu? Powinnaś już dawno zniknąć z tego
miejsca, pozostawiając wyższe sfery możnym. Masz im służyć, nie się z nimi
bawić.
Nagły ruch i ciche szepty
rozniosły się po sali, a spojrzenia wszystkich skierowały się ku wyjściu.
Zaciekawiona również tam spojrzałam i momentalnie zamarłam.
- Viego, pan Alovedry, król
Camavoru! – zaanonsował stojący przy drzwiach sługa.
Moje serce jednocześnie zamarło
i rozgorzało dziwnym, gorącym płomieniem. Oh, Viego! Szaleńcze! Co ty
robisz?...
Upiorny król zrujnowanego świata
nie wyglądał tak przerażająco, jak zwykle. Z jego oczu zniknęła zielona, martwa
magia, były one ciemne, zimne, ale nic nie wskazywało, że są przeklęte. Ciemny
strój też był nieco inny od tego, w którym go dotychczas widziałam – mocne,
stalowe buty zamienione zostały na lżejsze, podobnie zresztą, jak rękawice.
Wcinana, zdobiona srebrną nicią koszula osłaniała jego pierś, chociaż doskonale
wiedziałam, że z jego serca wciąż wypływa Mgła. Z prawego ramienia zwieszał się
krótki płaszcz, zdobiony tak samo, jak koszula srebrnym haftem. Z całego jego
codziennego stroju pozostała jedynie kurtka, dokładnie ta, którą uszyłam dla
niego zaledwie kilka dni temu.
Jego pojawienie się wywołało
falę szeptów i poruszenia. Wiedziałam, że tak naprawdę nikt nie zna
zrujnowanego króla, nikt nie wie, gdzie leży, a raczej leżał Camavor i że
Alovedrę dawno temu zniszczył czas. Jednak wejście nieznanego władcy było po
prostu poruszające dla wszystkich – każdy chciał wiedzieć, kim jest nieznajomy.
Viego zszedł po schodach bez
najmniejszego się zawahania. Był królem, nawet jeśli jego królestwo rozpadło się
tysiąc lat temu to, że nim władał, odbijało się w całej jego postawie. Nie
zatrzymał się nawet na moment, wzrokiem wodząc po tłumie osób. Wiele kobiet
uśmiechało się do niego zalotnie – obcy władca stanowił łakomy kąsek dla wielu
panien.
W końcu jego spojrzenie zatrzymało
się na mnie. Poczułam, jak to dziwne gorąco rozprzestrzenia się po całym moim
ciele i, na bogów!, wypełza też na moje policzki. Viego uśmiechnął się lekko i
mijając każdego, ruszył ku mnie. Wszyscy, którzy chcieli podejść, przywitać
się, zagadać, wahali się tuż przed postacią zrujnowanego króla. Nawet jeśli nie było widać jego przekleństwa, wszyscy czuli, że coś jest nie tak.
- Moja pani. – Viego skłonił się
przede mną, wyciągając jedną dłoń. – Czy sprawisz mi tę radość i zatańczysz ze
mną?
Wokół jego płaszcza i kurtki
przesuwała się wolno, niemal niewidocznie Mgła. Błyszczała magią Wysp, tak samo
zresztą, jak mój szal i moja suknia.
- Nie, proszę… - wyszeptałam
cichutko.
- Tak, proszę. – Viego był w
doskonałym humorze.
Jęknęłam tylko w duszy. Ten
szalony, zrujnowany król! Mgła w bransoletce zawirowała i pociągnęła moją dłoń
ku Viego. Nie opierałam się jej tam bardzo. Zrujnowany król ujął delikatnie
moją rękę i poprowadził mnie na środek sali balowej. Większość par zeszła,
zainteresowana pojawieniem się nieznanego władcy. To, że miałam z nim zatańczyć
na pustym parkiecie, sprawiało, że czułam się cholernie niepewnie.
- Nie denerwuj się, Marie –
wyszeptał, wyciągając moją rękę nieco w bok. – Świetnie sobie radziłaś przecież
ostatnio. Łapka na ramię.
Posłusznie ułożyłam dłoń na jego
ramieniu, a Viego objął moją talię.
- Mówiłeś, że nie możesz przyjść
– zauważyłam cicho.
- Tak mówiłem? – zaśmiał się,
pociągając mnie do tańca. – Na pewno dobrze usłyszałaś, szwaczko?
- Viego…
Uśmiechnął się tylko. Taniec z
nim był spokojny, ale bardzo przyjemny. W jego ramionach nie denerwowałam się
też tak mocno, jak podczas tańca z Joelem. Viego był naprawdę dobrym tancerzem,
szybko niwelował moje błędy i dopasowywał się do złych kroków. Z boku musiało
wyglądać to wyjątkowo naturalnie.
Chociaż o ile taniec i ruchy
mogły odznaczać się płynnością i naturalnym rytmem, to bardzo nienaturalny
musiał być widok nas samych. Suknia z Wysp Cienia, którą podarował mi Viego,
mieniła się teraz dziwną, niespokojną zielenią. Z dziwnym drżeniem serca
zauważyłam, że materiał wypełnia się Mgłą, tak samo zresztą, jak płaszcz
zrujnowanego króla. Ta szepcząca siła zaczynała otaczać nas oboje, cienkimi,
niemal niezauważalnymi pasmami ciągnąc nas do siebie.
- Mgła powiedziała, że kiepsko
się bawisz – zauważył Viego. – Miałaś się uśmiechać i być chętna do tańca,
głupia szwaczko.
Zaczerwieniłam się lekko,
krzywiąc się niechętnie.
- Viego… sam wiesz, że to nie
jest miejsce dla mnie – jęknęłam.
- Zrób je miejscem dla siebie –
odparł twardym tonem. – Jeśli czegoś chcesz, Marie, po prostu to weź.
- To nie jest moja filozofia
życia – wyszeptałam nieporadnie.
- Weź ją i zrób ją swoją? –
zaśmiał się.
Westchnęłam tylko. Dla niego,
dla władcy upadłego królestwa i zrujnowanego świata zdobywanie i posiadanie
wciąż było takie proste. Dla mnie, zwykłej szwaczki, takie rzeczy nadal były
nieosiągalne.
- Czy twój król zatańczył dziś z
tobą? – Viego zapytał mnie po chwili.
Skinęłam głową. Tak, Joel
zatańczył ze mną raz i chociaż było to przyjemne, chwile po tańcu sprawiały, że
poczułam się osamotniona i niepotrzebna w tym miejscu. Wtedy to zaczęłam
skarżyć się Mgle i wtedy to Mgła przyzwała do mnie mojego zrujnowanego króla.
- Powinnaś stać obok niego,
szwaczko – wymruczał.
Pokręciłam tylko głową. Muzyka
umilkła, zatrzymaliśmy się zatem na środku sali. Viego ułożył dłoń na moim
policzku. Przez cienki materiał rękawicy czułam zimno jego skóry.
- Marie… - westchnął. – Twój
król jest głupcem, jeśli nie patrzy jedynie na ciebie i jeśli w ten wieczór
zatańczył chociaż raz z inną kobietą niż ty.
Zaczerwieniłam się mocno. Viego,
zawsze byłeś szaleńcem, ale te szalone słowa do ciebie nie pasują… nie możesz
tak słodko mówić do zwykłej, głupiej i naiwnej szwaczki.
- Czy masz ochotę na spacer po
ogrodzie? – zapytał mnie po chwili, opuszczając dłoń.
Pokiwałam tylko głową i
odprowadzana spojrzeniami wszystkich, w tym również i Joela, podążyłam razem z
Viego do pałacowych ogrodów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz