Ogrody były ciche i spokojne,
chociaż nie byliśmy jedynymi, którzy się po nich przechadzali. Z sali balowej
docierała cicha, przytłumiona muzyka, ale śmiechy, szepty i niezadowolone
prychnięcia umilkły.
Viego szedł powoli, rozglądając
się ciekawie to na prawo, to na lewo. Ogrody pałacowe Sudaro były nieco
mniejsze niż te, które znajdowały się na Wyspach Cienia, ale żywe i
nienaznaczone przekleństwem zrujnowania prezentowały się o wiele estetyczniej.
- Nie jest ci zimno, Marie? –
zapytał.
- N-nie – odszepnęłam. –
Wszystko w porządku, Viego.
Mężczyzna uśmiechnął się uroczo
i podał mi swoje ramię. Z dziwnie drżącym sercem ujęłam je i razem ze
zrujnowanym królem powoli ruszyłam piękną ścieżką głębiej w te piękne ogrody.
Co jakiś czas mijały nas inne pary, a tu i ówdzie, w alkowach, kryli się
zakochani, oddani tylko sobie i krótkim, nikłym pocałunkom. Na ich widok
odwracałam zażenowane spojrzenie.
- Marie?
Zerknęłam na Viego. Zrujnowany
król ewidentnie był w doskonałym humorze. Moja nieporadność i wszelkie przejawy
zażenowania niezwykle mocno go bawiły, chociaż tak naprawdę nigdy nie
wiedziałam, dlaczego.
- Wiesz, Marie, że ogrody
pałacowe to zawsze podczas balów miejsce schadzek dla par, prawda?
Pokręciłam tylko głową, teraz
już zapewne czerwona jak piwonia. Skąd miałam wiedzieć o takich rzeczach? Byłam
na takim balu po raz pierwszy, a on… oh, Viego!, zrujnowany, zły i złośliwy
królu utraconego świata!
Viego znalazł w końcu jedną
wolną ławkę w cichym kącie ogrodu. Gdy usiedliśmy tam, Mgła momentalnie się
podniosła, otaczając nas w szepczącym mroku. Viego zaśmiał się, ale nie
rozgonił tej ciemnej osobliwości. Widocznie jemu odgrodzenie się od wszystkich
innych nie przeszkadzało. I, o dziwo, mnie też nie.
Zapora z Mgły była przyjemnym
aspektem, ale niestety – w pobliżu tak dużej, skumulowanej siły z Wysp Cienia
momentalnie robiło się zimniej. Owinęłam się mocniej szalem, otaczając własne
ramiona.
- Oh, Marie. – Viego rozwiązał
zapięcia swojego płaszcza i zarzucił mi go na ramiona. – Mówiłem, że tamten
szal był lepszy.
- Nie, nie mogłabym – przyznałam
szczerze, chowając dłonie pod płaszcz. – Należał do Isolde.
Viego zamilkł, a jego twarz
momentalnie stężała. Tak bardzo, bardzo kochał swoją żonę, że nawet najmniejsze
wspomnienie o jej osobie przyprawiało go o ból i tęsknotę. Czułam to, czułam to
idealnie – ogrom tej miłości, obsesyjnej i pięknej, silniejszej niż cokolwiek
innego na świecie, przekraczającej progi i szaleństwa, i śmierci.
- Nie byłaby zła. – Gdy Viego
odezwał się po chwili, jego głos był spokojny, ale nieco pusty. – Ani nie
miałaby tego za złe, Marie.
Pokręciłam tylko głową. Nie, ta
myśl wydawała mi się nieprawidłowa, bardzo, bardzo nieprawidłowa. Suknie
przyjęłam jedynie dlatego, że Viego przyznał, iż Isolde nigdy jej nie włożyła.
Ale szal… widziałam w jego oczach, że szal znaczył dla niej dużo więcej. Zatem
dla niego też.
Viego uśmiechnął się tylko.
Widziałam go, jak na Wyspach Cienia wściekał się na duchy, które zabłąkały się
pod monument postawiony dla Isolde, widziałam, jak wyrywał z czasu i przestrzeni
ogromne głazy, gdy tylko dowiedział się, że jej rzeczy okurzyły się chociaż
trochę. Jednak mi nie zabronił niczego. Mogłam dotykać jej rzeczy i wypowiadać
jej imię. Przy mnie jej wspomnienia nie wywoływały wściekłości, a jedynie
niespokojną falę bólu i tęsknoty.
- Przypominasz mi ją – wyznał
cicho, niemal niesłyszalnie. – Ona też była kłopotliwą i szaloną szwaczką.
Skrzywiłam się tylko,
czerwieniąc nieco. Te jego uwagi zawsze sprawiały, że robiłam się wyjątkowo
zakłopotana. Jego z kolei bardzo to bawiło.
- Wybacz mi, Marie – westchnął
po chwili. – Powinnaś teraz być ze swoim królem, a nie siedzieć z martwym
władcą wśród zimnej, przeklętej Mgły.
- Nie, to nie tak!... –
jęknęłam. – Jest mi tu dobrze, a Joel… on… i ja…
Viego zerknął na mnie zaciekawiony,
zaraz jednak zaśmiał się i ułożył mi dłoń na policzku. Ten czuły gest zawsze
mnie uspokajał, a jednocześnie sprawiał, że gdzieś w moim wnętrzu gorzał
wściekły, niespokojny i nie wiedzieć czego pragnący ogień.
- Jesteś czasami taka
kłopotliwa, Marie – wyszeptał. – I przez to jeszcze bardziej szalona. Głupia i naiwna
szwaczka.
Odetchnęłam tylko głęboko,
odwracając wzrok na bok. Tylko on jeden te obraźliwe słowa mógł wypowiadać z
taką czułością i takim spokojem.
- Powinienem cię odprowadzić do
sali – westchnął. – Ale tak bardzo nie chcę.
- V-Viego? – zdziwiłam się,
spoglądając na niego.
Wpatrywał się w mnie z taką
dziwną tęsknotą, niepewnością w oczach i smutnym, niecierpliwym oczekiwaniem.
- Wybacz mi, Marie – niemal
jęknął. – Mgła wcale mnie nie wołała do ciebie dzisiaj. Sam nie mogłem znieść
myśli, że jesteś tak daleko.
Milczałam, nie bardzo wiedząc,
co mogę odpowiedzieć. Mówił tak szczerze i widziałam w jego oczach, że te słowa
sprawiają mu ból i trudność. Ten szalony władca martwego świata… tytan czasów,
które przeminęły i które nadejdą, potrafił pokonać bestie z mórz, ale widocznie
bał się jednej, naiwnej i głupiej szwaczki.
- Marie…
- Tak? – odpowiedziałam od razu.
- Przepraszam.
Chciałam zapytać, dlaczego znów
mnie przeprasza i czemu jego głos jest tak drżący, ale nie zdążyłam. Gdy
dotknął wargami moich ust, nie potrzebowałam też ani tych pytań, ani żadnych
odpowiedzi. Pustka w mojej głowie nie wymagała już niczego.
Oh, Viego! Martwy królu martwego
królestwa! Mogłeś od tysiąca lat być nieumarłym, a jednak było w tobie tak
wiele pragnień i życia!
Viego z początku był bardzo
niepewny. Całował krótko, niespokojnie. Gdy jednak przymrużyłam oczy i
pochyliłam się ku niemu, przycisnął mnie do siebie mocniej. Momentalnie też
stał się bardziej namiętny i niespokojny.
Na bogów! Jak bardzo mi się to
podobało! Ta jego martwa czułość, te jego zimne pieszczoty. Mgła otoczyła nas
oboje ciasnym kokonem, jeszcze mocniej przyciskając nasze ciała do siebie.
Szeptała i mruczała, zadowolona, ukojona. I ja też mruczałam, nie mniej
zadowolona, o wiele bardziej podniecona.
Oh, Marie! Jesteś szalona, tak
bardzo, bardzo szalona. Joel jest tak blisko, a ty oddajesz się ciałem i duszą
martwemu władcy zrujnowanego świata! I kompletnie ci to nie przeszkadza… Który
z nich w końcu będzie twoim ukochanym królem, Marie?
Viego w końcu jednak się
odsunął. Westchnęłam jękliwie. Ta pieszczota, właściwie pierwsza taka w moim
życiu, podobała mi się tak mocno. Chciałam więcej. Gdy jednak spojrzałam na
Viego wiedziałam, że więcej dziś nie będzie – zrujnowany władca wydawał się
rozdarty i widocznie czymś wewnątrz siebie przerażony. Zacisnął zęby, ścisnął
ręką jedną moją dłoń, w drugiej ukrywając własną twarz.
- V-Viego…?
- Nie powinienem – jęknął. –
Wybacz mi, Marie. Nie powinienem. Należysz do światła, a ja…
Przerwał, gdy ułożyłam dłoń na
jego policzku. Spojrzał na mnie, tym tęsknym, przestraszonym wzrokiem tak
bardzo nie pasującym do niego, do tytana, władcy martwego świata.
- Czy chciałeś tego, Viego? –
zapytała cicho.
Skinął głową z lekkim uśmiechem.
Oh, doskonale widziałam w jego oczach, że chciał, bardzo tego chciał.
- Czyż nie jesteś królem, który
chce i który bierze? – wyszeptałam. – Chciałeś, więc to zrobiłeś.
- Twój król…
- Mój król jest cały czas ze mną
– przerwałam mu. – Przebywa co dzień morza, oceany i góry, śmie nawet pojawiać
się wśród żywych. Jak mogłabym mu odmówić czegokolwiek?
Viego zaśmiał się tylko. Ten
szalony władca zrujnowanego świata… tak bardzo chciałam, by został przy mnie
jeszcze przez chwilę.
- Wróćmy do sali, Marie –
zaproponował. – Jesteś w końcu na balu. Powinnaś tańczyć, uśmiechać się i
pięknie wyglądać. Niech wiedzą, że szwaczka może podbijać królewskie serca.
Odetchnęłam tylko zażenowana.
Jego słowa jak zawsze wprawiały mnie w zakłopotanie. Posłusznie jednak podniosłam
się i wróciłam do sali balowej, gdzie Viego do końca wieczoru nie odstępował
mnie na krok, tańcząc każdy taniec jedynie ze mną.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz