34. Bal (4/4)

 


Ogrody były ciche i spokojne, chociaż nie byliśmy jedynymi, którzy się po nich przechadzali. Z sali balowej docierała cicha, przytłumiona muzyka, ale śmiechy, szepty i niezadowolone prychnięcia umilkły.

Viego szedł powoli, rozglądając się ciekawie to na prawo, to na lewo. Ogrody pałacowe Sudaro były nieco mniejsze niż te, które znajdowały się na Wyspach Cienia, ale żywe i nienaznaczone przekleństwem zrujnowania prezentowały się o wiele estetyczniej.

- Nie jest ci zimno, Marie? – zapytał.

- N-nie – odszepnęłam. – Wszystko w porządku, Viego.

Mężczyzna uśmiechnął się uroczo i podał mi swoje ramię. Z dziwnie drżącym sercem ujęłam je i razem ze zrujnowanym królem powoli ruszyłam piękną ścieżką głębiej w te piękne ogrody. Co jakiś czas mijały nas inne pary, a tu i ówdzie, w alkowach, kryli się zakochani, oddani tylko sobie i krótkim, nikłym pocałunkom. Na ich widok odwracałam zażenowane spojrzenie.

- Marie?

Zerknęłam na Viego. Zrujnowany król ewidentnie był w doskonałym humorze. Moja nieporadność i wszelkie przejawy zażenowania niezwykle mocno go bawiły, chociaż tak naprawdę nigdy nie wiedziałam, dlaczego.

- Wiesz, Marie, że ogrody pałacowe to zawsze podczas balów miejsce schadzek dla par, prawda?

Pokręciłam tylko głową, teraz już zapewne czerwona jak piwonia. Skąd miałam wiedzieć o takich rzeczach? Byłam na takim balu po raz pierwszy, a on… oh, Viego!, zrujnowany, zły i złośliwy królu utraconego świata!

Viego znalazł w końcu jedną wolną ławkę w cichym kącie ogrodu. Gdy usiedliśmy tam, Mgła momentalnie się podniosła, otaczając nas w szepczącym mroku. Viego zaśmiał się, ale nie rozgonił tej ciemnej osobliwości. Widocznie jemu odgrodzenie się od wszystkich innych nie przeszkadzało. I, o dziwo, mnie też nie.

Zapora z Mgły była przyjemnym aspektem, ale niestety – w pobliżu tak dużej, skumulowanej siły z Wysp Cienia momentalnie robiło się zimniej. Owinęłam się mocniej szalem, otaczając własne ramiona.

- Oh, Marie. – Viego rozwiązał zapięcia swojego płaszcza i zarzucił mi go na ramiona. – Mówiłem, że tamten szal był lepszy.

- Nie, nie mogłabym – przyznałam szczerze, chowając dłonie pod płaszcz. – Należał do Isolde.

Viego zamilkł, a jego twarz momentalnie stężała. Tak bardzo, bardzo kochał swoją żonę, że nawet najmniejsze wspomnienie o jej osobie przyprawiało go o ból i tęsknotę. Czułam to, czułam to idealnie – ogrom tej miłości, obsesyjnej i pięknej, silniejszej niż cokolwiek innego na świecie, przekraczającej progi i szaleństwa, i śmierci.

- Nie byłaby zła. – Gdy Viego odezwał się po chwili, jego głos był spokojny, ale nieco pusty. – Ani nie miałaby tego za złe, Marie.

Pokręciłam tylko głową. Nie, ta myśl wydawała mi się nieprawidłowa, bardzo, bardzo nieprawidłowa. Suknie przyjęłam jedynie dlatego, że Viego przyznał, iż Isolde nigdy jej nie włożyła. Ale szal… widziałam w jego oczach, że szal znaczył dla niej dużo więcej. Zatem dla niego też.

Viego uśmiechnął się tylko. Widziałam go, jak na Wyspach Cienia wściekał się na duchy, które zabłąkały się pod monument postawiony dla Isolde, widziałam, jak wyrywał z czasu i przestrzeni ogromne głazy, gdy tylko dowiedział się, że jej rzeczy okurzyły się chociaż trochę. Jednak mi nie zabronił niczego. Mogłam dotykać jej rzeczy i wypowiadać jej imię. Przy mnie jej wspomnienia nie wywoływały wściekłości, a jedynie niespokojną falę bólu i tęsknoty.

- Przypominasz mi ją – wyznał cicho, niemal niesłyszalnie. – Ona też była kłopotliwą i szaloną szwaczką.

Skrzywiłam się tylko, czerwieniąc nieco. Te jego uwagi zawsze sprawiały, że robiłam się wyjątkowo zakłopotana. Jego z kolei bardzo to bawiło.

- Wybacz mi, Marie – westchnął po chwili. – Powinnaś teraz być ze swoim królem, a nie siedzieć z martwym władcą wśród zimnej, przeklętej Mgły.

- Nie, to nie tak!... – jęknęłam. – Jest mi tu dobrze, a Joel… on… i ja…

Viego zerknął na mnie zaciekawiony, zaraz jednak zaśmiał się i ułożył mi dłoń na policzku. Ten czuły gest zawsze mnie uspokajał, a jednocześnie sprawiał, że gdzieś w moim wnętrzu gorzał wściekły, niespokojny i nie wiedzieć czego pragnący ogień.

- Jesteś czasami taka kłopotliwa, Marie – wyszeptał. – I przez to jeszcze bardziej szalona. Głupia i naiwna szwaczka.

Odetchnęłam tylko głęboko, odwracając wzrok na bok. Tylko on jeden te obraźliwe słowa mógł wypowiadać z taką czułością i takim spokojem.

- Powinienem cię odprowadzić do sali – westchnął. – Ale tak bardzo nie chcę.

- V-Viego? – zdziwiłam się, spoglądając na niego.

Wpatrywał się w mnie z taką dziwną tęsknotą, niepewnością w oczach i smutnym, niecierpliwym oczekiwaniem.

- Wybacz mi, Marie – niemal jęknął. – Mgła wcale mnie nie wołała do ciebie dzisiaj. Sam nie mogłem znieść myśli, że jesteś tak daleko.

Milczałam, nie bardzo wiedząc, co mogę odpowiedzieć. Mówił tak szczerze i widziałam w jego oczach, że te słowa sprawiają mu ból i trudność. Ten szalony władca martwego świata… tytan czasów, które przeminęły i które nadejdą, potrafił pokonać bestie z mórz, ale widocznie bał się jednej, naiwnej i głupiej szwaczki.

- Marie…

- Tak? – odpowiedziałam od razu.

- Przepraszam.

Chciałam zapytać, dlaczego znów mnie przeprasza i czemu jego głos jest tak drżący, ale nie zdążyłam. Gdy dotknął wargami moich ust, nie potrzebowałam też ani tych pytań, ani żadnych odpowiedzi. Pustka w mojej głowie nie wymagała już niczego.

Oh, Viego! Martwy królu martwego królestwa! Mogłeś od tysiąca lat być nieumarłym, a jednak było w tobie tak wiele pragnień i życia!

Viego z początku był bardzo niepewny. Całował krótko, niespokojnie. Gdy jednak przymrużyłam oczy i pochyliłam się ku niemu, przycisnął mnie do siebie mocniej. Momentalnie też stał się bardziej namiętny i niespokojny.

Na bogów! Jak bardzo mi się to podobało! Ta jego martwa czułość, te jego zimne pieszczoty. Mgła otoczyła nas oboje ciasnym kokonem, jeszcze mocniej przyciskając nasze ciała do siebie. Szeptała i mruczała, zadowolona, ukojona. I ja też mruczałam, nie mniej zadowolona, o wiele bardziej podniecona.

Oh, Marie! Jesteś szalona, tak bardzo, bardzo szalona. Joel jest tak blisko, a ty oddajesz się ciałem i duszą martwemu władcy zrujnowanego świata! I kompletnie ci to nie przeszkadza… Który z nich w końcu będzie twoim ukochanym królem, Marie?

Viego w końcu jednak się odsunął. Westchnęłam jękliwie. Ta pieszczota, właściwie pierwsza taka w moim życiu, podobała mi się tak mocno. Chciałam więcej. Gdy jednak spojrzałam na Viego wiedziałam, że więcej dziś nie będzie – zrujnowany władca wydawał się rozdarty i widocznie czymś wewnątrz siebie przerażony. Zacisnął zęby, ścisnął ręką jedną moją dłoń, w drugiej ukrywając własną twarz.

- V-Viego…?

- Nie powinienem – jęknął. – Wybacz mi, Marie. Nie powinienem. Należysz do światła, a ja…

Przerwał, gdy ułożyłam dłoń na jego policzku. Spojrzał na mnie, tym tęsknym, przestraszonym wzrokiem tak bardzo nie pasującym do niego, do tytana, władcy martwego świata.

- Czy chciałeś tego, Viego? – zapytała cicho.

Skinął głową z lekkim uśmiechem. Oh, doskonale widziałam w jego oczach, że chciał, bardzo tego chciał.

- Czyż nie jesteś królem, który chce i który bierze? – wyszeptałam. – Chciałeś, więc to zrobiłeś.

- Twój król…

- Mój król jest cały czas ze mną – przerwałam mu. – Przebywa co dzień morza, oceany i góry, śmie nawet pojawiać się wśród żywych. Jak mogłabym mu odmówić czegokolwiek?

Viego zaśmiał się tylko. Ten szalony władca zrujnowanego świata… tak bardzo chciałam, by został przy mnie jeszcze przez chwilę.

- Wróćmy do sali, Marie – zaproponował. – Jesteś w końcu na balu. Powinnaś tańczyć, uśmiechać się i pięknie wyglądać. Niech wiedzą, że szwaczka może podbijać królewskie serca.

Odetchnęłam tylko zażenowana. Jego słowa jak zawsze wprawiały mnie w zakłopotanie. Posłusznie jednak podniosłam się i wróciłam do sali balowej, gdzie Viego do końca wieczoru nie odstępował mnie na krok, tańcząc każdy taniec jedynie ze mną.

 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz