Wieczór był cichy. Głosy z
rynku, śpiewy, rozmowy i śmiech docierały do mnie niczym zza grubej kotary,
Siedziałam w wygodnym fotelu w pracowni i chociaż było ciepło, otaczałam się
szalem i rękoma, drżąc z niespokojnego szlochu.
Nie wiem nawet, ile czasu minęło
od balu. Dni i noce wydawały mi się takie same, nieskończenie smutne i żałosne.
Czasami ktoś pukał do drzwi, jednak cisza i mój bezruch sprawiały, że ludzie
odchodzili zniechęceni. Trwałam więc tak samotnie, oczekując, aż Viego powróci,
aż Mgła mnie ogarnie, aż gdzieś obok zabłyśnie Ostrze, aż stanie się
niemożliwe.
- Marie? Jesteś tam, Marie?
Uniosłam nieco głowę. Uma Jan.
Jego zatroskany głos przebijał się przez grubą kotarę mojej niechęci i
bezruchu.
- Marie?...
Odetchnęłam, otarłam
przyschnięte łzy i podeszłam do drzwi. Otworzyłam je i stanęłam w nich
niemrawo, otaczając własne ramiona rękoma i wpatrując się beznamiętnie w ziemię
przed sobą.
- Boże mój, Marie… - jęknął Uma.
– Co się stało?
Pokręciłam tylko głową. Na jego
pytanie momentalnie coś mocno ścisnęło się w środku mnie. Przeżywanie tego, że
Viego odszedł było trudne, nie mniej trudne było jednak to, by o tym
opowiedzieć komuś na głos.
- Oh, Marie! – Uma Jan
wprowadził mnie do środka i zamknął za sobą drzwi. – Ludzie mówili, że warsztat
jest zamknięty, ale nie myślałem, że jest tak źle. Maleńka…
Zacisnęłam mocniej zęby,
starając się też powstrzymać łzy. Uma usadził mnie w jednym z foteli i sam
usiadł w drugim, pochylając się nieco ku mnie.
- Co się stało, Marie?
Chciałam otworzyć usta, ale nie
potrafiłam. Skuliłam się, ukryłam twarz w dłoniach i załkałam. Usłyszałam jak
Uma wzdycha, a po chwili przygarnia mnie ku sobie. W jego silnym, niedźwiedzim
uścisku płakałam dość długo. Przyniosło to ulgę, niewielką, ale na tyle dużą,
że w końcu odsunęłam się, otarłam łzy i odetchnęłam.
- Marie… - Uma Jan spojrzał na
mnie z dziwnie cierpiętniczą miną. – Coś stało się na balu? Ktoś zrobił ci
przykrość?
Pokręciłam głową. Nie bardzo
wiedziałam od czego zacząć opowieść. Tak długo ukrywałam prawdę o tym, co stało
się na Wyspach i o tym, jak naprawdę wyglądała obrona Sudaro przed bestiami.
Czy zdołam teraz po prostu o tym opowiedzieć?
- Chodzi o tego chłopaka? – Uma
złapał moją dłoń i ścisnął ją lekko.
Skinęłam tylko głową. Nie… Umie
nie mogłabym tak po prostu skłamać w oczy.
- Odszedł? – Głos Umy był
spokojny, ale wyjątkowo smutny.
Pokiwałam głową i przełknęłam
ślinę, znów czując, jak do oczu wciskają mi się łzy.
-Co się stało, Marie?
-U-uma… - jęknęłam. – Ja… i on…
Zamilkłam, mocniej ściskając
jego dłoń. Uma westchnął jedynie i uśmiechnął się lekko.
- Opowiedz mi wszystko, dobrze,
Marie?
Odetchnęłam i wyprostowałam się,
ścierając spod oczu nikłe łzy.
- Ja… właściwie to… nie
pokonałam bestii, Uma…
- Co ty mówisz, Marie. – Uma
uśmiechnął się ciepło. – Przecież sprowadziłaś Ostrze, wiedzieliśmy wszyscy.
- Tak, ale… właściwie to…
sprowadziłam Zrujnowanego Króla. A Ostrze… Ostrze było razem z nim. I to on
pokonał bestie.
- Zrujnowanego Króla?
Skinęłam głową. Uma Jan
wyprostował się, a jego spojrzenie było wyjątkowo zaskoczone.
- Marie… Zrujnowany Król przybył
tu z tobą? Tak po prostu?
-Wcale nie jest taki zły -
zauważyłam. – Jest czasami roztrzepany i zadziorny. I… nie wiem czemu mi
pomagał, ale gdy bestie zaatakowały port, ruszył naprzeciw nim bez wahania.
- Mówisz o nim, jakby…- Uma
przerwał w pół zdania, a potem westchnął tylko ciężko. – Oh…
- Nie chciałam, żeby odchodził –
wyszeptałam, łamiącym się głosem. -Powiedział, że… że nie może tu zostać. Że
jest martwy. A ja żywa. I… i…
- Oh, Marie. – Uma przygarnął
mnie do siebie, gdy znów zaczęłam płakać. – Dziecinko… tak mi przykro.
Zacisnęłam mocniej palce na
ramionach Umy. Mężczyzna pozwolił mi płakać tak długo, jak tego potrzebowałam,
a gdy znów się uspokoiłam, zaczął cichym głosem:
- Marie… martwi nie powinni
chodzić wśród żywych, wiesz o tym. Twój Zrujnowany Król miał rację. Wiem, że
jest ci przykro, ale… jesteś żywa. Twoje miejsce jest wśród żywych.
Spuściłam tylko głowę.
Oczywiście, że zarówno Viego, jak i Uma mieli rację. Wcale nie znaczyło to, że
było mi lżej z odejściem zrujnowanego władcy.
- Bardzo ci na nim zależało,
Marie?
- Bardzo – odpowiedziałam.
Uma westchnął tylko i uśmiechnął
się lekko.
- Oh, Marie… ty faktycznie
lubisz kłopoty, czyż nie?
Nie odpowiedziałam. Było mi
ciężko z powodu odejścia Viego, ale teraz, po rozmowie z Umą też żal i smutek
powoli zaczynały zamieniać się w zrozumienie.
- Zostanę z tobą dzisiaj,
dobrze? Lepiej, żebyś nie była sama.
Pokiwałam tylko głową. Nim
jednak Uma lub ja zdążyliśmy zrobić cokolwiek, do drzwi ktoś zapukał. Uma
zerknął na mnie i podniósł się, pojednawczo wyciągając ku mnie dłonie.
- Zajmę się tym – powiedział z
uśmiechem.
Pozwoliłam mu podejść do drzwi i
otworzyć je. W tym czasie otarłam spod oczu nikle łzy i wygładziłam swoją
suknię. Słyszałam, jak Uma Jan mówi coś cicho, ale właściwie nie chciałam
nadmiernie interesować się tym, kto przyszedł i po co. Nie, dopóki nie
usłyszałam tych kilku słów, które padły z ust tak szczególnej mi osoby:
- Czy nawet ze swoim królem nie
chce się spotkać? Naprawdę?
Moje serce zadrżało niczym
obudzony nagle w swej klatce ptak. Joel. Joel był przy drzwiach. Był tam,
chociaż nie miałam zielonego pojęcia, dlaczego…
Usłyszałam, jak Uma Jan coś
odpowiada, spokojnym, cichym głosem. Odetchnęłam i podeszłam do niego, po czym
skłoniłam się nisko przed Joelem. Król naprawdę tam był. Miał niespokojne
spojrzenie, zmartwioną minę i nieco nerwowe ruchy.
- Marie! – zawołał, gdy tylko
pojawiłam się przy drzwiach. – Czy nic ci nie jest?
- N-nie, panie… - odparłam nieco
zaszokowana jego obecnością i tym dziwnym zainteresowaniem.
- Adon mówił, że kompletnie nie
mógł się z tobą skontaktować. – Joel wyminął w drzwiach niezadowolonego i
zbitego z tropu Umę i stanął przede mną, delikatnie kładąc ręce na moich
ramionach. – Po balu myślałem, że… - Joel zaciął się i dopiero po dłuższej
chwili podjął na nowo: - Ale jesteś tutaj! Marie…
Nie odpowiedziałam, autentycznie
zaszokowana już nie tylko pojawieniem się Joela, ale również tym, że władca był
tak wylewny i tak dziwnie emocjonalny. Za jego plecami stał Adon i Zaton. Obaj
uśmiechnęli się tylko do mnie pokrzepiająco, a Adon dodatkowo zerknął ku Umie i
wskazał mu drzwi i ulicę za sobą. Jan nie sprzeciwiał się o dziwo temu gestowi.
Krótko skłoniwszy się przed królem, wyszedł wraz z dwoma żołnierzami,
pozostawiając w pracowni mnie i Joela samych.
- Myślałem… że wyjechałaś,
Marie.
- Wyjechałam? – zdziwiłam się. –
Ale… gdzie?
- Do… Camavoru? Właściwie… nie
wiem…
Na wspomnienie o utraconym kraju
zrujnowanego króla coś w środku mnie załkało smutno. Nie! Nie mogę znowu zacząć
płakać, nie przed Joelem. Oh, Marie! Uspokój się, proszę!
- Jestem tutaj – wyznałam
smutno, uśmiechając się jednak lekko.
- To dobrze, Marie. – Uśmiech
Joela był ciepły i szczery. – Wyglądasz blado. Jadłaś dziś cokolwiek? Może
chcesz wyjść? Jest piękna pogoda, idealna na spacer…
Mechaniczne skinęłam głową, nie
bardzo jednak pojmując, dlaczego Joel wspomina o pogodzie, spacerach i
jedzeniu. Król jednak nie przejmował się moją markotnością – zadowolony z mojej
zgody złapał mnie za dłonie i wyprowadził na zaludniony rynek, w samo serce
słonecznego, pięknego Sudaro.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz