Zasłoniłam usta ręką. Dwóch
mężczyzn przeszukiwało pracownię, wyrzucając z szafek i półek dosłownie każdą
rzecz. Trzeci trzymał mnie za ramię, usadzając mocno na miejscu.
- Gdzie to jest? – warknął. –
Gdzie jest Ostrze?!
Pokręciłam tylko przerażona
głową. Mężczyzna mocniej zacisnął palce na moim ramieniu i szarpnął. Zabolało,
pisnęłam więc.
- Mów!
Upadłam pod ścianą, gdy
mężczyzna rzucił mnie tam w bardzo brutalnym geście. Dwóch pozostałych wciąż
przeszukiwało każdy kąt i teraz ruszyli na zaplecze, do moich kwater, gdzie
również po chwili usłyszałam stukot przedmiotów opadających na podłogę i trzask
tłuczonego szkła.
Zwinęłam się przerażona pod
ścianą. Tak bardzo się bałam. Viego odszedł, a wraz z nim jego Zrujnowane
Ostrze. Lecz nawet jeśli miecz by tu był, nie chciałabym oddawać go złoczyńcom.
- Gdzie to jest?!
Krzyknęłam, gdy ręka mężczyzny
wylądowała na moim policzku. Raz zapiekł i sprawił, że moje serce zamarło z
przerażenia. Tak bardzo chciałam, by przestali, by odeszli, by ten koszmar w
końcu się skończył. Tutaj, w blasku wieczornego słońca w środku pięknego Sudaro
wśród szczęśliwych ludzi pragnęłam tylko, by wszystko wypełniło się Mgłą i by
otoczyła mnie ta czuła, bezpieczna ciemność.
- Ty cholerna dzi-
Swoich słów mężczyzna nie
dokończył. W jego piersi pojawiło się długie, lśniące zieloną, martwą mocą
ostrze. Zbir westchnął, jęknął i zapadł się w sobie tak, jakby jego dusza
uleciała w jednej chwili z jego ciała. I być może właśnie tak było – Mgła bowiem
szarpnęła czymś półprzeźroczystym i pożarła to w jednej sekundzie.
Ciało mężczyzny głucho opadło na
podłogę. Viego wyjął swój miecz z trupa i złym spojrzeniem ogarnął wbiegających
z zaplecza dwóch mężczyzn.
- Ze wszystkich osób na świecie
– zaczął zimnym tonem – wy musieliście atakować akurat szwaczkę. Głupcy.
To nie trwało długo. Dwa ciosy,
dwie wydarte dusze, dwa upadające cicho ciała. Kilka sekund później pracownię
ogarnął cicho szepczący mrok i krzyk zrujnowanego króla.
- V-Viego… - jęknęłam.
Martwy władca od razu się
odwrócił i z cichym jękiem dopadł do mnie. Viego odłożył miecz na podłogę i
ujął moją twarz.
- Marie…
Wypływająca z jego serca mgła
ogarnęła mnie czule tak samo, jak dłonie zrujnowanego króla. Do moich oczu
zaczęły napływać łzy, a po chwili dopadłam do Viego, mocno wtulając się w jego
ramię i szlochając w panice. Ten cały pozorny spokój zniknął teraz w jednej
chwili, pozostawiając tylko strach, ból i przerażenie. Viego westchnął i
przycisnął mnie do siebie mocno.
- Marie… głupia, naiwna
szwaczko, czemu ty zawsze musisz wpakować się w kłopoty, hm? – wymruczał. –
Czyż twój martwy król nie powiedział ci, że musi odejść?
- Nie zostawiaj mnie – jęknęłam.
– Viego… nie zostawiaj mnie!
- Gdzie jest Joel, Marie? –
Viego odsunął mnie nieco od siebie i spojrzał w moje oczy. – Miał cię strzec.
Miał zawsze być przy tobie.
- Chcę, żebyś ty był przy mnie –
wyznałam z jękiem. – Viego…
Viego zamrugał zaskoczony
oczyma. Chciał coś powiedzieć, już otwierał swoje usta, ale zamknął je i
zerknął zły ku drzwiom. Wręczył mi, po raz kolejny, Zrujnowane Ostrze.
- V-Viego?...
- Powiedz im, że wróciło –
wymruczał tylko, układając mi dłoń na policzku. – Że wróciło i zabiło każdego,
kto chciał zrobić ci krzywdę, Marie.
- Ale… - jęknęłam.
Viego podniósł się nieco,
ucałował mnie czule w czoło i zniknął we Mgle. Ciemność wycofała się z mojej
pracowni w ostatniej chwili – drzwi gwałtownie otworzyły się i do środka
wbiegło dwój zbrojnych z królewskiej straży.
- Panno Marie! – zawołał jeden z
nich.
Przełknęłam tylko ślinę i
mocniej zacisnęłam palce na Zrujnowanym Ostrzu. Migotało przepięknym,
przeklętym blaskiem. Małe pasma Mgły wirowały przy rękojeści, owijając się też na
moich palcach.
- Panno Marie, czy nic panience
nie jest? – jeden ze zbrojnych klęknął obok mnie. – Panno Marie…
- N-nie – jęknęłam. – Nie, nic
mi nie jest. Ja…
- Nasz pan już został
powiadomiony. – Rycerz podał mi rękę. – Będzie tu za chwilę, panno Marie.
Podniosłam się z pomocą
zbrojnego. Mężczyzna stał usłużnie tak, by zasłaniać mi widok trzech ciał.
Miecz Viego ciążył mi nieznośnie w rękach. Oparłam go o warsztat, ale nie
odeszłam. Nie chciałam. Ten miecz… był teraz jedynym, co łączyło mnie z martwym
królem. Bardzo nie chciałam się go pozbywać, ani nawet odchodzić od niego na
krok. Mgła owijała się wokół mej ręki, zazdrośnie ciągnąc mnie ku Ostrzu.
Kompletnie mi to nie przeszkadzało.
Drugi zbrojny sprawdził każde z
ciał. Gdy pierwszy, ten, który stał przy mnie, zerknął ku niemu, drugi pokręcił
jedynie głową. Widziałam przerażenie w jego oczach. Zwłoki musiały nosić na
sobie ślady upiornej magii, nie były zatem zbyt przyjemne do oglądania.
- Czy możemy poczekać na
zewnątrz, panno Marie? – poprosił pierwszy ze zbrojnych czułym głosem.
Pokiwałam tylko głową, zaraz
jednak się spięłam. Zrujnowane Ostrze. Było takie ciężkie… mimo to sięgnęłam po
niego drżącą dłonią. Miecz jednak sam od siebie wyprostował się, okręcił się
szybko i stanął na sztorc. Zbrojny cofnął się o krok – stal błysnęła o kilka
centymetrów od jego twarzy.
- Wybacz – jęknęłam, opierając
dłoń o zimne, martwe Ostrze. – Jest… bardzo nerwowy teraz.
Rycerz skinął tylko głową i
wciąż osłaniając mi widok za sobą, wskazał ręką ku drzwiom. Ruszyłam tam
powoli, a miecz, niczym dwumetrowe, cienkie, metalowe i przeklęte szczenię,
ruszył za mną.
Na ulicy zebrało się nieco
ludzi, jednak mały kordon zbrojnych trzymał ich z daleka od mojej pracowni.
Zaczerwieniłam się zażenowana, czując, że wzrok wielu opadł właśnie na mnie.
Zrujnowane Ostrze płynęło obok mnie, gdy jednak tylko stanęłam, zatrzymało się
przede mną, zielonym blaskiem i pasmami czarnej Mgły odgradzając mnie od
wszystkiego innego. Z westchnięciem oparłam się o miecz czołem. Wciąż byłam
przerażona. Wciąż nie chciałam, by miecz znikał.
- Marie!
Odwróciłam głowę, gdy Joel
zatrzymał konia, zeskoczył z siodła i podbiegł do mnie. Zrujnowane Ostrze
błysnęło złowieszczo, a Mgła ogarnęła cały miecz, przez co król zatrzymał się w
pół kroku. Jęknęłam i otoczyłam zrujnowaną broń rękoma.
- Proszę, nie teraz –
wyszeptałam. – Nie bądź zły, proszę.
Miecz uspokoił się i przygasł.
Dopiero gdy odsunęłam się od niego, Joel podszedł do mnie, tym razem wolniej i
ostrożniej.
- Marie… czy nic ci nie jest?
- N-nie, panie mój –
wyszeptałam, skłaniając się przed nim.
- Ostrze wróciło do ciebie –
zauważył cicho. – Oh, Marie! Powinienem zabrać cię od razu do Pałacu!
Joel przyciągnął mnie do siebie
i mocno wtulił w swoje ciało. Był taki ciepły, żywy, tak dramatycznie różny od
Viego. Od lat marzyłam o takich chwilach, od lat z moją cichą miłością do niego
wyobrażałam sobie dokładnie takie sytuacje. A dopiero od kilkunastu dni, gdy
właśnie to, o czym marzyłam, mnie spotykało, ja chciałam trwać w totalnie
innych, zimnym i martwych ramionach. Oh, Marie! Szalona, naiwna i głupia
szwaczko!
- Zabiorę cię do Pałacu, Marie –
zarządził Joel. – Tutaj jest dla ciebie zbyt niebezpiecznie, nawet jeśli… nawet
jeśli Ostrze wróciło.
Miecz w odpowiedzi zabłysnął
złowieszczo, ale Mgła nie podniosła się ani trochę. A ja stałam tam,
zaszokowana, nierozumiejąca nic. Dlaczego Joel, pan całego Sudaro, ten, który
mógłby mieć każdą kobietę dla siebie, chce mieć w swoim Pałacu jedynie naiwną i
głupią szwaczkę? Dlaczego znów ponawiał tą dziwną, przeczącą wszelkim prawom
prośbę?
- Czy mamy zabrać jakieś twoje
rzeczy, Marie? – Joel spojrzał na mnie ciepłym, zatroskanym spojrzeniem. –
Wolałbym, abyś nie wchodziła teraz do swojej pracowni. Możemy wrócić jutro po
rzeczy, Marie?
- J-ja…
Tuż obok mnie Ostrze zamigotało
kolejny raz, Mgła podniosła się i broń, nagle, zniknęła. Jęknęłam tylko, łapiąc
powietrze w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą znajdowało się Ostrze.
- Marie…
Zaszlochałam, przerażona
dzisiejszymi wydarzeniami, przerażona tym, że Ostrze zniknęło, a wraz z nim –
możliwe, że zniknął z mojego życia mój martwy, zrujnowany król. Joel westchnął
i przytulił mnie po raz kolejny, ale jego ciepło, mimo że tak przyjemne i
czułe, nie potrafiło mnie ukoić.
- Już w porządku, Marie –
wyszeptał. – Zostaniesz ze mną. Nie pozwolę cię skrzywdzić, Marie. Już nigdy więcej
nikt cię nie skrzywdzi, Marie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz