Brak statku stanowił poważny
problem. Brak sprzętu – właściwie był jeszcze gorszy. Thwei nie miał możliwości
ani kontaktu z Prime, z klanem lub z ojcem, ani z innymi łowcami, którzy
przylecieli szukać szczęścia na Ziemi. Wpatrzony w puste miejsce po Eve nie
bardzo wiedział, jak sobie z tym problemem poradzić.
Statek był niewielki, ale po
śladach wokoło młody łowca widział, że ludziom jego przeniesienie musiało
sprawić pewne problemy logistyczne. Ziemia naznaczona była bruzdami po kołach
ich pojazdów. Wywieźli go. Thwei był ciekaw, czy zdołali się dostać już do
środka, czy zaawansowane, hermetyczne i elektroniczne zamykane drzwi pozostały
dla nich zagadką.
Nie mając za wiele możliwości,
ruszył śladami przez las. Wiedział, że musi działać szybko. Skoro on wrócił po
statek, ludzie mogli pomyśleć o tym samym.
Pomysł był dobry, ale wykonanie
okazało się o wiele trudniejsze. O ile na miękkiej ziemi w lesie tropienie nie
przysparzało żadnych problemów, o tyle na dziwnie twardej, czarnej nawierzchni
ślady po prostu urywały się.
Thwei parsknął z niechęcią –
potrzebował nowego planu.
~ * ~
It’chi pozostawił swój statek
przy kompleksie treningowym Ataira. Trener pożegnał się krótko z przyjacielem i
zniknął w murach, a po chwili słychać już było jego ostry głos, poprawiający
młodzież w trakcie ich ćwiczeń. It’chi parsknął tylko krótko śmiechem na ten
znak.
Wrócił wcześniej, a mimo to
śpieszył się, by odebrać córkę. Zostawił ją u H’de, wiedząc, że dowódca wojsk
jest jednym z tych yautja, którzy są w stanie przynajmniej trochę opanować
kobietę. Miał nadzieję, że Sir’ka nie uciekła i nie narobiła problemów.
Do Górnego Miasta dotarł po
dłuższej chwili. Zameldował zakończenie swojej misji i skierował się prosto do
koszar. Biuro H’de było jednak puste.
- Lord H’de jest na halach
treningowych – poinformował go jeden z żołnierzy. – Symulatory.
It’chi skinął głową w
podziękowaniu, a potem skierował się na hale. Ogromne korytarze łączyły się ze
sobą, a każdy był niesamowicie zatłoczony. Ćwiczyli zarówno młodzi yautja po
Rytuale, jak i ci, którzy przystąpić do takowego dopiero mieli. Na nieco
mniejszych salach starsi łowcy ćwiczyli pokazowe pojedynki, a czasami walczyli
też o nieco więcej. It’chi nie przebywał tu już zbyt często.
Gdy dotarł do sal symulacyjnych,
zaskoczył go tłum. Łowców było wielu, a większość stanowiła starszych, elitarnych
przedstawicieli yautjańskiej rasy. Wielu z nich tłoczyło się przy jednym z
hologramów. It’chi rozpoznał zasłużonych żołnierzy i strategów, którzy stali
przy Sain’ji.
- To się nie uda! – usłyszał. –
Pięć drużyn? Na taki teren?
Kilka innych głosów poparło
starego stratega. W tym czasie It’chi przedarł się przez tłum, z trudem
przeciskając się między ciężko uzbrojonymi i wyjątkowo podnieconymi
wojownikami. Kiedy stanął bliżej, ujrzał centrum sali: ogromny, aktywny
hologram przedstawiał teren – gęstą dżunglę rozdartą wąwozami, z kilkoma
zapadniętymi ruinami i nieoznaczonymi punktami, w których coś wyraźnie
pulsowało. Obok projekcji, z rękami założonymi na piersi, stał H’de… a tuż
przed nim, na lekko uniesionej platformie, Sir’ka.
Dziewczyna patrzyła wprost na
zgromadzonych dowódców, jakby byli równi jej, a nie trzy razy więksi i dziesięć
razy bardziej doświadczeni.
– Nie pięć drużyn – powiedziała
spokojnie, wskazując jeden z punktów hologramu. – Trzy. Czwarta jako
zabezpieczenie logistyczne, piąta tylko jeśli sytuacja eskaluje.
W sali zapanowała chwila ciszy.
Sir’ka nie podniosła głosu, ale mówiła z pewnością, jakby wygłaszała wyrok.
Palcami przeciągnęła po powietrzu, aktywując nową sekwencję.
– Przeciwnik nie oczekuje
zmasowanego wejścia z trzech punktów – kontynuowała. – Ale liczy na
oskrzydlenie. Dżungla tu – wskazała – jest zbyt gęsta, żeby przejść pełnym
oddziałem. Zwiadowcy dadzą sobie radę. Wystarczy, że będą dobrze wyszkoleni i
zamilkną na czas.
– A zapasy? – zapytał szorstko
jeden z dowódców. – Zwiadowcy nie uniosą dość zasobów, jeśli zostaną odcięci.
– Dlatego trzecia drużyna nie
wchodzi na pole. Stacjonuje na wzgórzu i dystrybuuje zapasy z dronów. Krótkie
zrzuty. Szybkie, dokładne, bez potrzeby ryzykowania całym transportem.
It’chi patrzył, jak jego córka
prowadzi ich przez symulację. H’de, stojący z boku, obserwował wszystko z
wyraźnym zadowoleniem. Gdy Sir’ka zbliżyła się do końca prezentacji, hologram
ukazał zapętlony manewr uniku, zasadzkę w wąwozie i pozorowany odwrót. Na
koniec wyświetlił krótki raport o minimalnych stratach i pozytywnym zakończeniu
misji.
Na sali panowała cisza. Nawet
Sain’ja, stojący nieco z tyłu z rękami skrzyżowanymi na piersi, milczał. W
końcu odezwał się H’de:
– To propozycja Sir’ki.
Zgodziłem się, żeby sprawdziła się w symulacji. Przeszła ją trzy razy z
wynikami lepszymi niż którykolwiek z nas.
Wśród starszyzny rozszedł się
pomruk. Nie był to zachwyt, ale też nie kpina. Było w nim coś... z uznania i
buntu. Doświadczeni i starzy yautja nie chcieli wierzyć, że ta obca, ludzka
kobieta, młoda i niedoświadczona, poradziła sobie w symulatorze lepiej, niż oni
sami.
Sir’ka odetchnęła tylko i
wycofała się, stając przy H’de. Jej spojrzenie omiotło salę, aż zatrzymało się
na postaci ojca.
- Ojcze… - wyszeptała cicho.
W jednej chwili stała przy H’de,
a w następnej znajdowała się przed It’chim. Przywódca Guan spojrzał na kobietę
z uwagą.
- Nudziłaś się? – zapytał
ostrożnie.
- Nie, lord H’de znalazł mi
zajęcie – wyznała, pokazując hologram za sobą.
- Widzę właśnie. – It’chi uniósł
swoje spojrzenie, a po chwili również dłoń. – H’de. Nie sądziłem, że zabierzesz
ją tutaj.
- Ja też nie – odparł żołnierz,
podchodząc do dwójki. – Powinieneś nauczyć ją większej szczerości. Powiedziała,
że nigdy nie przerabiałeś z nią strategii wojennej.
It’chi zamrugał nieco oczyma.
- Bo nie przerabiałem –
odpowiedział. – Czemu o tym wspominasz?
H’de zmarszczył brwi i skinął
ręką, wychodząc z salki.
- Przerobiła każdą symulację,
jaką jej podłożyłem – zauważył. – Bezbłędnie. Jak, skoro nic jej nie pokazałeś?
It’chi nie odpowiedział, ale
spojrzał z uwagą na swoją córkę.
- Sir’ka…
- Ja… - zaczęła niepewnie. –
Właściwie…
- Skąd to potrafisz, Sir’ka? –
zapytał It’chi.
Kobieta odetchnęła tylko.
- Nie wiem – wyznała. – Czasami…
Sir’ka spuściła wzrok, jakby
szukała odpowiedzi na podłodze pod własnymi stopami. Na moment zamilkła, dłonie
splotła nerwowo przed sobą. Wokół panowała cisza – ciężka, wyczekująca, a
spojrzenia dwóch wojowników wbijały się w nią z siłą, której nie potrafiła
zignorować.
– Czasami… – zaczęła znów cicho,
z wahaniem. – Czasami, kiedy patrzę na mapę… wszystko układa się samo. Jakby
ktoś mi to już kiedyś pokazał. Jakby… jakbym to pamiętała. Ale nie pamiętam.
H’de zmarszczył jedynie brwi.
It’chi nie odpowiedział. Nie musiał, takie słowa mroziły jego serce i duszę,
ale jednocześnie spodziewał się ich. Sir’ka była wyjątkowa, dana im przez bogów
– zaskakiwała ich każdego dnia czymś nowym.
- Zabiorę ją do domu – zarządził
It’chi, układając rękę na ramieniu kobiety. – H’de. Dziękuję za opiekę.
- To była przyjemność. – Łowca
skinął głową. – O dziwo.
~ * ~
Drzwi zaskrzypiały cicho, jakby
niechętnie otwierając się przed właścicielką. Żywia Maru westchnęła ciężko i
weszła do środka, zrzucając torbę na pobliską szafkę i opierając się plecami o
drzwi, które zatrzasnęły się za nią z cichym, elektronicznym kliknięciem.
Wokoło panowała cisza.
Ten dom zawsze witał ją ciszą.
Nie było tu głosów, kroków, rozmów – tylko szum chłodzenia, delikatne tykanie
zabezpieczeń i pulsujący w ścianach rytm energooszczędnych systemów.
Technologiczny komfort maskujący samotność.
Maru zdjęła buty, przeszła po
ciemnych panelach kuchni i włączyła światła. Miękkie, bursztynowe – takie,
jakie lubiła. Nie męczyły jej oczu, które po tylu godzinach wpatrywania się w
ekranie miały dość wszystkiego. Lodówka odpowiedziała cichym brzęczeniem, kiedy
sięgnęła po wodę. Gardło bolało od zbyt wielu godzin mówienia do ludzi, którzy
nie chcieli słuchać, i do istoty, która nigdy nie musiała nic mówić, żeby
rozumieć zbyt wiele.
Żywia zamknęła oczy, oparła się
o blat i westchnęła.
Ten łowca… Od jego ucieczki
laboratorium było inne. Inni byli ludzie. Mniej rozmowni. Bardziej nerwowi. A
ona…? Ona wciąż myślała.
Miała przed oczyma jego
spojrzenie – nieruchome, przenikliwe. Wspominała drganie jego mięśni, gdy
odczyty krzyczały o wzroście temperatury, o przeciążeniu, o przemianie. Przypominała
sobie jego spojrzenie tuż przed ucieczką – i ten jej własny strach. A potem
bunt, gdy przyznał, że chce ją zabić.
Westchnęła i sięgnęła po
szklankę, ale nim zdążyła upić łyk, coś się zmieniło. Było zbyt cicho.
Drzwi na piętro… czy naprawdę
zostawiła je niedomknięte? Nie pamiętała. Rzuciła okiem na panel przy drzwiach
– żadne naruszenie. Nic podejrzanego. Ale instynkt – ten, który obudził się,
gdy pierwszy raz Thwei spojrzał jej prosto w oczy – podpowiadał coś innego.
Żywia odstawiła szklankę i weszła
powoli po schodach, a każdy krok ważył więcej niż powinien. Dom nie wydawał się
już znajomy. W przedpokoju piętra powietrze było inne – gęstsze. Jakby ktoś w
nim oddychał przed chwilą. Jakby ktoś…
Kobieta zatrzymała się. Drzwi do
gabinetu były uchylone. Przecież zamykała je. Zawsze je zamykała.
Jej drżąca dłoń sięgnęła do
panelu przy framudze. Ekran rozbłysnął – brak ostatnich aktywności. Ale to nie
była prawda. Wiedziała to. Czuła.
Wciągnęła powietrze. I wtedy z
ciemności dobiegł szept – niski, gardłowy, znajomy jak echo własnego błędu:
– Wiesz, gdzie jest mój statek.
Prawda, Maru?
Żywia odwróciła się natychmiast.
Spod okna, z ciemności w rogu wyłonił się ten łowca, którego złapali i któremu
udało się uciec kilka godzin wcześniej. I, patrząc w jego oczy, Maru
stwierdziła, że nie jest on w ogóle zadowolony.
Thwei tymczasem z ponurym
pomrukiem zbliżył się znowu do kobiety. Widział idealnie, jak bardzo się go
bała. Widział… przez moment nawet widział ją podwójnie. A potem potrójnie. Gdy
wstrząsnął głową, obraz wyrównał się, ale w jego głowie pojawiło się dziwne
uczucie.
Jego kolejny krok sprawił, że Żywia
jęknęła jedynie, cofając się, jednak przestrzeń była naprawdę niewielka i
kobieta uderzyła plecami o ścianę.
– Nie… - wyszeptała cicho.
Thwei wstrząsnął swoją głową i z
dziwnym, gardłowym pomrukiem zrobił kolejny krok.
– Proszę… nie rób mi krzywdy –
jęknęła cicho Żywia.
Łowca warknął raz jeszcze, tym
razem głośniej. Żywia załkała raz i zsunęła się po ścianie. Thei zrobił jeszcze
jeden krok, ale nim Żywia zaczęła panikować całkowicie, łowca po prostu zwalił
się jak długi na podłogę.
Kobieta z przerażeniem patrzyła
na jego nieruchome ciało, a gdy minuty mijały, a łowca nie podniósł się, Żywia
odetchnęła, szeroko otwartymi oczyma wpatrując się w obcego.
– No to pięknie – skwitowała w
końcu.
~ * ~
Gdy Thwei ponownie otworzył
oczy, jego głowa pulsowała nieprzyjemnie. Z niezadowolonym pomrukiem łowca
przycisnął palce do skroni. To, o dziwo, pomogło – ból minął, minęły też dziwne
zawroty i ta śmieszna mgła, jaka pojawiała się przy aplikacji środka
znieczulającego. Łowca odetchnął głęboko i otworzył oczy.
Siedział na drewnianej podłodze,
a w pomieszczeniu panował półmrok, rozświetlany jedynie ciepłym światłem z
jednej lampy w rogu. Łowca zamrugał oczyma, starając się przypomnieć, gdzie
jest. W końcu pamięć wróciła. Wytropił tę cholerną Maru, udało mu się nawet
wtargnąć do jej domu, ale potem… potem nagle jego krew przestała wrzeć, ogień
go opuścił, a wraz nim – jego siły, jego złość i jego świadomość.
Thwei wstrząsnął głową. Gdy jednak próbował
się podnieść, mięśnie odmówiły mu posłuszeństwa. Czuł się osłabiony, jak po
długim biegu na ścieżce mistrza Taya. Przerobionej pięć razy pod rząd. Z pełnym
wyposażeniem.
Nim jednak Thwei spróbował
ruszyć się ponownie, cichy głos rozległ się gdzieś z jego lewej:
- Jesteś… jesteś osłabiony. Nie
jadłeś nic, odkąd cię złapaliśmy, a od wczoraj nie masz podawanej glukozy ani płynów.
Thwei parsknął niechętnie i
zerknął w bok. Żywia Maru. Kobieta siedziała na krześle, wpatrując się w niego
z uwagą. Wydawała się nieco przerażona, odchyliła się też nieco w krześle,
jakby podświadomie chciała zwiększyć dystans między sobą, a łowcą. Jej ręce
były zaciśnięte na udach. Bała się i mimo tego wciąż tu siedziała.
- Dlaczego tu jeszcze jestem? –
zapytał, pocierając kark ręką. – A nie w twoim laboratorium?
Żywia nie odpowiedziała od razu.
Jej spojrzenie wydawało się zagubione i niepewne.
- Chciałam zadzwonić po nich,
ale… telefon… właściwie… wszystkie systemy nagle padły. Ty to zrobiłeś?
Thwei zmrużył nieco oczy. Dom
wydawał się mu teraz cichy. Nie słyszał bzyczenia w ścianach, elektronika
milczała i tylko ta jedna, mała lampa świeciła się bursztynowym, ciepłym
światłem.
- Nie – wyznał cicho.
- Chciałam wyjść z domu, ale…
zamki są elektroniczne – wyszeptała. – Szkło jest pancerne i… nie mam pojęcia,
jak się tu dostałeś, ani co się dzieje.
Thwei odetchnął i podniósł się
wolno. Maru skuliła się bardziej na swoim krześle, szeroko otwartymi oczyma
obserwując jego potężną sylwetkę. Thwei odetchnął głęboko i oparł się jedną
ręką o ścianę. Czuł się wyczerpany. Maru mogła mieć rację – musi napić się,
zjeść i dopiero potem może znów walczyć.
- Woda – zarządził.
Maru nie odpowiedziała, ale jej
wzrok powędrował tylko na biurko, gdzie na blacie stała miska z wodą i druga,
wypełniona owocami. Thwei podszedł tam. Woda była chłodna i przełykając ją
czuł, jak bardzo brakowało mu tego smaku w ustach.
Złapawszy w ręce jeden z owoców,
podszedł do okna. Tym samym wszedł tutaj, delikatnie odsuwając wtedy je do
góry. Teraz jednak zamek nie szczęknął cicho na jego powitanie. Rama nie
uniosła się do góry. Za to okno pokryło się na krótko czarnym płomieniem. Thwei
znał ten ogień – zgasł on tak szybko, jak się pojawił, ale to małe objawienie
sprawiło, że łowca zamruczał z wyjątkową niechęcią.
Mógł być wściekły i mógł nie
zgadzać się z wolą bogów, ale wiedział, że nie może się jej sprzeciwić. Był za
mały na to.
Thwei odsunął się od okna.
- Nie dałam rady go otworzyć –
wyznała cicho Maru. – Nie dam rady otworzyć żadnego okna. Ani drzwi.
- Cetanu – parsknął wściekle
Thwei.
- Cetanu? – zdziwiła się. – Czym
jest Cetanu? Powiedziałeś, że znajdzie drogę do nas wszystkich…
Thwei rzucił kobiecie tylko
niechętne spojrzenie. W jego rękach owoc pękł na pół. Thwei nie jadł zbyt
często owoców. Kiande żywili się przede wszystkim mięsem, najczęściej surowym.
Te owoce wydawały się słodkie i pełne soków. Dziwnie smakowały młodemu łowcy.
- Czym jest Cetanu? – powtórzyła
pytanie Maru.
- Śmiercią – odparł, podchodząc
do ściany. – Bogiem.
- To wasz bóg śmierci? –
zainteresowała się.
Thwei zamruczał niechętnie.
Rozmowa z kobietą mu się nie podobała, ale bardziej nie podobało mu się to, że
gdziekolwiek do granic domu by nie podszedł, tam pojawiał się ogień Cetanu,
mówiąc mu po prostu: „Nie”. Miał tu zostać. Nie wiedział tylko po co i dlaczego.
- Gdzie mój statek, Maru? –
warknął w końcu, podchodząc do kobiety, chcąc tym samym dać upust swojej
złości.
Żywia od razu skuliła się na
krześle, a ten dziwny błysk zainteresowania sprzed chwili zniknął z jej oczu.
- Gdzie mój sprzęt? – syknął,
pochylając się nieco ku niej. – Gdzie to wszystko jest, Maru.
- La-laboratorium – wyszeptała.
– Sprzęt jest w laboratorium. Dwa korytarze od sali, gdzie trzymaliśmy ciebie.
Statek… na terenie kompleksu, ale nie wiem, który hangar.
Thwei warknął ze złością,
odsuwając się od kobiety. Przeszedł na środek pomieszczenia i stanął tam bez
ruchu. Niech to! Obiecał sobie, że nie wróci do tego kamienno-metalowego
piekła, ale teraz… tylko tam był statek i sprzęt, który mógł mu pomóc. Mógłby tam
ruszyć, ale nie w tym stanie. Teraz złapaliby go szybciej, niż wtedy, w lesie,
gdy był w pełni sił, był czujny i miał możliwość walczyć.
Młody łowca złapał stojące obok
krzesło i cisnął nim o ścianę. Mebel roztrzaskał się z hukiem, zrzucając przy
okazji spory obraz i pozostawiając na tynku brzydki ślad. Maru jęknęła cichutko
na ten widok – obraz wściekłego, ogromnego łowcy przeraził ją teraz do głębi.
- Mięso – warknął po chwili. –
Coś więcej niż owoce. Teraz.
Maru przełknęła ślinę i zsunęła
się się z krzesła, wychodząc cicho z pomieszczenia. Thwei ruszył za nią,
niechętny i zirytowany. Nie wiedział jednak, co irytuje go bardziej – Maru, to,
że tu jeszcze jest, to, że nie ma sprzętu, czy to, że wobec tego wszystkiego
jest całkowicie bezsilny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz