1. dom Żywii

 


Brak statku stanowił poważny problem. Brak sprzętu – właściwie był jeszcze gorszy. Thwei nie miał możliwości ani kontaktu z Prime, z klanem lub z ojcem, ani z innymi łowcami, którzy przylecieli szukać szczęścia na Ziemi. Wpatrzony w puste miejsce po Eve nie bardzo wiedział, jak sobie z tym problemem poradzić.

Statek był niewielki, ale po śladach wokoło młody łowca widział, że ludziom jego przeniesienie musiało sprawić pewne problemy logistyczne. Ziemia naznaczona była bruzdami po kołach ich pojazdów. Wywieźli go. Thwei był ciekaw, czy zdołali się dostać już do środka, czy zaawansowane, hermetyczne i elektroniczne zamykane drzwi pozostały dla nich zagadką.

Nie mając za wiele możliwości, ruszył śladami przez las. Wiedział, że musi działać szybko. Skoro on wrócił po statek, ludzie mogli pomyśleć o tym samym.

Pomysł był dobry, ale wykonanie okazało się o wiele trudniejsze. O ile na miękkiej ziemi w lesie tropienie nie przysparzało żadnych problemów, o tyle na dziwnie twardej, czarnej nawierzchni ślady po prostu urywały się.

Thwei parsknął z niechęcią – potrzebował nowego planu.

 

~ * ~

 

It’chi pozostawił swój statek przy kompleksie treningowym Ataira. Trener pożegnał się krótko z przyjacielem i zniknął w murach, a po chwili słychać już było jego ostry głos, poprawiający młodzież w trakcie ich ćwiczeń. It’chi parsknął tylko krótko śmiechem na ten znak.

Wrócił wcześniej, a mimo to śpieszył się, by odebrać córkę. Zostawił ją u H’de, wiedząc, że dowódca wojsk jest jednym z tych yautja, którzy są w stanie przynajmniej trochę opanować kobietę. Miał nadzieję, że Sir’ka nie uciekła i nie narobiła problemów.

Do Górnego Miasta dotarł po dłuższej chwili. Zameldował zakończenie swojej misji i skierował się prosto do koszar. Biuro H’de było jednak puste.

- Lord H’de jest na halach treningowych – poinformował go jeden z żołnierzy. – Symulatory.

It’chi skinął głową w podziękowaniu, a potem skierował się na hale. Ogromne korytarze łączyły się ze sobą, a każdy był niesamowicie zatłoczony. Ćwiczyli zarówno młodzi yautja po Rytuale, jak i ci, którzy przystąpić do takowego dopiero mieli. Na nieco mniejszych salach starsi łowcy ćwiczyli pokazowe pojedynki, a czasami walczyli też o nieco więcej. It’chi nie przebywał tu już zbyt często.

Gdy dotarł do sal symulacyjnych, zaskoczył go tłum. Łowców było wielu, a większość stanowiła starszych, elitarnych przedstawicieli yautjańskiej rasy. Wielu z nich tłoczyło się przy jednym z hologramów. It’chi rozpoznał zasłużonych żołnierzy i strategów, którzy stali przy Sain’ji.

- To się nie uda! – usłyszał. – Pięć drużyn? Na taki teren?

Kilka innych głosów poparło starego stratega. W tym czasie It’chi przedarł się przez tłum, z trudem przeciskając się między ciężko uzbrojonymi i wyjątkowo podnieconymi wojownikami. Kiedy stanął bliżej, ujrzał centrum sali: ogromny, aktywny hologram przedstawiał teren – gęstą dżunglę rozdartą wąwozami, z kilkoma zapadniętymi ruinami i nieoznaczonymi punktami, w których coś wyraźnie pulsowało. Obok projekcji, z rękami założonymi na piersi, stał H’de… a tuż przed nim, na lekko uniesionej platformie, Sir’ka.

Dziewczyna patrzyła wprost na zgromadzonych dowódców, jakby byli równi jej, a nie trzy razy więksi i dziesięć razy bardziej doświadczeni.

– Nie pięć drużyn – powiedziała spokojnie, wskazując jeden z punktów hologramu. – Trzy. Czwarta jako zabezpieczenie logistyczne, piąta tylko jeśli sytuacja eskaluje.

W sali zapanowała chwila ciszy. Sir’ka nie podniosła głosu, ale mówiła z pewnością, jakby wygłaszała wyrok. Palcami przeciągnęła po powietrzu, aktywując nową sekwencję.

– Przeciwnik nie oczekuje zmasowanego wejścia z trzech punktów – kontynuowała. – Ale liczy na oskrzydlenie. Dżungla tu – wskazała – jest zbyt gęsta, żeby przejść pełnym oddziałem. Zwiadowcy dadzą sobie radę. Wystarczy, że będą dobrze wyszkoleni i zamilkną na czas.

– A zapasy? – zapytał szorstko jeden z dowódców. – Zwiadowcy nie uniosą dość zasobów, jeśli zostaną odcięci.

– Dlatego trzecia drużyna nie wchodzi na pole. Stacjonuje na wzgórzu i dystrybuuje zapasy z dronów. Krótkie zrzuty. Szybkie, dokładne, bez potrzeby ryzykowania całym transportem.

It’chi patrzył, jak jego córka prowadzi ich przez symulację. H’de, stojący z boku, obserwował wszystko z wyraźnym zadowoleniem. Gdy Sir’ka zbliżyła się do końca prezentacji, hologram ukazał zapętlony manewr uniku, zasadzkę w wąwozie i pozorowany odwrót. Na koniec wyświetlił krótki raport o minimalnych stratach i pozytywnym zakończeniu misji.

Na sali panowała cisza. Nawet Sain’ja, stojący nieco z tyłu z rękami skrzyżowanymi na piersi, milczał. W końcu odezwał się H’de:

– To propozycja Sir’ki. Zgodziłem się, żeby sprawdziła się w symulacji. Przeszła ją trzy razy z wynikami lepszymi niż którykolwiek z nas.

Wśród starszyzny rozszedł się pomruk. Nie był to zachwyt, ale też nie kpina. Było w nim coś... z uznania i buntu. Doświadczeni i starzy yautja nie chcieli wierzyć, że ta obca, ludzka kobieta, młoda i niedoświadczona, poradziła sobie w symulatorze lepiej, niż oni sami.

Sir’ka odetchnęła tylko i wycofała się, stając przy H’de. Jej spojrzenie omiotło salę, aż zatrzymało się na postaci ojca.

- Ojcze… - wyszeptała cicho.

W jednej chwili stała przy H’de, a w następnej znajdowała się przed It’chim. Przywódca Guan spojrzał na kobietę z uwagą.

- Nudziłaś się? – zapytał ostrożnie.

- Nie, lord H’de znalazł mi zajęcie – wyznała, pokazując hologram za sobą.

- Widzę właśnie. – It’chi uniósł swoje spojrzenie, a po chwili również dłoń. – H’de. Nie sądziłem, że zabierzesz ją tutaj.

- Ja też nie – odparł żołnierz, podchodząc do dwójki. – Powinieneś nauczyć ją większej szczerości. Powiedziała, że nigdy nie przerabiałeś z nią strategii wojennej.

It’chi zamrugał nieco oczyma.

- Bo nie przerabiałem – odpowiedział. – Czemu o tym wspominasz?

H’de zmarszczył brwi i skinął ręką, wychodząc z salki.

- Przerobiła każdą symulację, jaką jej podłożyłem – zauważył. – Bezbłędnie. Jak, skoro nic jej nie pokazałeś?

It’chi nie odpowiedział, ale spojrzał z uwagą na swoją córkę.

- Sir’ka…

- Ja… - zaczęła niepewnie. – Właściwie…

- Skąd to potrafisz, Sir’ka? – zapytał It’chi.

Kobieta odetchnęła tylko.

- Nie wiem – wyznała. – Czasami…

Sir’ka spuściła wzrok, jakby szukała odpowiedzi na podłodze pod własnymi stopami. Na moment zamilkła, dłonie splotła nerwowo przed sobą. Wokół panowała cisza – ciężka, wyczekująca, a spojrzenia dwóch wojowników wbijały się w nią z siłą, której nie potrafiła zignorować.

– Czasami… – zaczęła znów cicho, z wahaniem. – Czasami, kiedy patrzę na mapę… wszystko układa się samo. Jakby ktoś mi to już kiedyś pokazał. Jakby… jakbym to pamiętała. Ale nie pamiętam.

H’de zmarszczył jedynie brwi. It’chi nie odpowiedział. Nie musiał, takie słowa mroziły jego serce i duszę, ale jednocześnie spodziewał się ich. Sir’ka była wyjątkowa, dana im przez bogów – zaskakiwała ich każdego dnia czymś nowym.

- Zabiorę ją do domu – zarządził It’chi, układając rękę na ramieniu kobiety. – H’de. Dziękuję za opiekę.

- To była przyjemność. – Łowca skinął głową. – O dziwo.

 

~ * ~

 

Drzwi zaskrzypiały cicho, jakby niechętnie otwierając się przed właścicielką. Żywia Maru westchnęła ciężko i weszła do środka, zrzucając torbę na pobliską szafkę i opierając się plecami o drzwi, które zatrzasnęły się za nią z cichym, elektronicznym kliknięciem. Wokoło panowała cisza.

Ten dom zawsze witał ją ciszą. Nie było tu głosów, kroków, rozmów – tylko szum chłodzenia, delikatne tykanie zabezpieczeń i pulsujący w ścianach rytm energooszczędnych systemów. Technologiczny komfort maskujący samotność.

Maru zdjęła buty, przeszła po ciemnych panelach kuchni i włączyła światła. Miękkie, bursztynowe – takie, jakie lubiła. Nie męczyły jej oczu, które po tylu godzinach wpatrywania się w ekranie miały dość wszystkiego. Lodówka odpowiedziała cichym brzęczeniem, kiedy sięgnęła po wodę. Gardło bolało od zbyt wielu godzin mówienia do ludzi, którzy nie chcieli słuchać, i do istoty, która nigdy nie musiała nic mówić, żeby rozumieć zbyt wiele.

Żywia zamknęła oczy, oparła się o blat i westchnęła.

Ten łowca… Od jego ucieczki laboratorium było inne. Inni byli ludzie. Mniej rozmowni. Bardziej nerwowi. A ona…? Ona wciąż myślała.

Miała przed oczyma jego spojrzenie – nieruchome, przenikliwe. Wspominała drganie jego mięśni, gdy odczyty krzyczały o wzroście temperatury, o przeciążeniu, o przemianie. Przypominała sobie jego spojrzenie tuż przed ucieczką – i ten jej własny strach. A potem bunt, gdy przyznał, że chce ją zabić.

Westchnęła i sięgnęła po szklankę, ale nim zdążyła upić łyk, coś się zmieniło. Było zbyt cicho.

Drzwi na piętro… czy naprawdę zostawiła je niedomknięte? Nie pamiętała. Rzuciła okiem na panel przy drzwiach – żadne naruszenie. Nic podejrzanego. Ale instynkt – ten, który obudził się, gdy pierwszy raz Thwei spojrzał jej prosto w oczy – podpowiadał coś innego.

Żywia odstawiła szklankę i weszła powoli po schodach, a każdy krok ważył więcej niż powinien. Dom nie wydawał się już znajomy. W przedpokoju piętra powietrze było inne – gęstsze. Jakby ktoś w nim oddychał przed chwilą. Jakby ktoś…

Kobieta zatrzymała się. Drzwi do gabinetu były uchylone. Przecież zamykała je. Zawsze je zamykała.

Jej drżąca dłoń sięgnęła do panelu przy framudze. Ekran rozbłysnął – brak ostatnich aktywności. Ale to nie była prawda. Wiedziała to. Czuła.

Wciągnęła powietrze. I wtedy z ciemności dobiegł szept – niski, gardłowy, znajomy jak echo własnego błędu:

– Wiesz, gdzie jest mój statek. Prawda, Maru?

Żywia odwróciła się natychmiast. Spod okna, z ciemności w rogu wyłonił się ten łowca, którego złapali i któremu udało się uciec kilka godzin wcześniej. I, patrząc w jego oczy, Maru stwierdziła, że nie jest on w ogóle zadowolony.

Thwei tymczasem z ponurym pomrukiem zbliżył się znowu do kobiety. Widział idealnie, jak bardzo się go bała. Widział… przez moment nawet widział ją podwójnie. A potem potrójnie. Gdy wstrząsnął głową, obraz wyrównał się, ale w jego głowie pojawiło się dziwne uczucie.

Jego kolejny krok sprawił, że Żywia jęknęła jedynie, cofając się, jednak przestrzeń była naprawdę niewielka i kobieta uderzyła plecami o ścianę.

– Nie… - wyszeptała cicho.

Thwei wstrząsnął swoją głową i z dziwnym, gardłowym pomrukiem zrobił kolejny krok.

– Proszę… nie rób mi krzywdy – jęknęła cicho Żywia.

Łowca warknął raz jeszcze, tym razem głośniej. Żywia załkała raz i zsunęła się po ścianie. Thei zrobił jeszcze jeden krok, ale nim Żywia zaczęła panikować całkowicie, łowca po prostu zwalił się jak długi na podłogę.

Kobieta z przerażeniem patrzyła na jego nieruchome ciało, a gdy minuty mijały, a łowca nie podniósł się, Żywia odetchnęła, szeroko otwartymi oczyma wpatrując się w obcego.

– No to pięknie – skwitowała w końcu.

 

~ * ~

 

Gdy Thwei ponownie otworzył oczy, jego głowa pulsowała nieprzyjemnie. Z niezadowolonym pomrukiem łowca przycisnął palce do skroni. To, o dziwo, pomogło – ból minął, minęły też dziwne zawroty i ta śmieszna mgła, jaka pojawiała się przy aplikacji środka znieczulającego. Łowca odetchnął głęboko i otworzył oczy.

Siedział na drewnianej podłodze, a w pomieszczeniu panował półmrok, rozświetlany jedynie ciepłym światłem z jednej lampy w rogu. Łowca zamrugał oczyma, starając się przypomnieć, gdzie jest. W końcu pamięć wróciła. Wytropił tę cholerną Maru, udało mu się nawet wtargnąć do jej domu, ale potem… potem nagle jego krew przestała wrzeć, ogień go opuścił, a wraz nim – jego siły, jego złość i jego świadomość.

 Thwei wstrząsnął głową. Gdy jednak próbował się podnieść, mięśnie odmówiły mu posłuszeństwa. Czuł się osłabiony, jak po długim biegu na ścieżce mistrza Taya. Przerobionej pięć razy pod rząd. Z pełnym wyposażeniem.

Nim jednak Thwei spróbował ruszyć się ponownie, cichy głos rozległ się gdzieś z jego lewej:

- Jesteś… jesteś osłabiony. Nie jadłeś nic, odkąd cię złapaliśmy, a od wczoraj nie masz podawanej glukozy ani płynów.

Thwei parsknął niechętnie i zerknął w bok. Żywia Maru. Kobieta siedziała na krześle, wpatrując się w niego z uwagą. Wydawała się nieco przerażona, odchyliła się też nieco w krześle, jakby podświadomie chciała zwiększyć dystans między sobą, a łowcą. Jej ręce były zaciśnięte na udach. Bała się i mimo tego wciąż tu siedziała.

- Dlaczego tu jeszcze jestem? – zapytał, pocierając kark ręką. – A nie w twoim laboratorium?

Żywia nie odpowiedziała od razu. Jej spojrzenie wydawało się zagubione i niepewne.

- Chciałam zadzwonić po nich, ale… telefon… właściwie… wszystkie systemy nagle padły. Ty to zrobiłeś?

Thwei zmrużył nieco oczy. Dom wydawał się mu teraz cichy. Nie słyszał bzyczenia w ścianach, elektronika milczała i tylko ta jedna, mała lampa świeciła się bursztynowym, ciepłym światłem.

- Nie – wyznał cicho.

- Chciałam wyjść z domu, ale… zamki są elektroniczne – wyszeptała. – Szkło jest pancerne i… nie mam pojęcia, jak się tu dostałeś, ani co się dzieje.

Thwei odetchnął i podniósł się wolno. Maru skuliła się bardziej na swoim krześle, szeroko otwartymi oczyma obserwując jego potężną sylwetkę. Thwei odetchnął głęboko i oparł się jedną ręką o ścianę. Czuł się wyczerpany. Maru mogła mieć rację – musi napić się, zjeść i dopiero potem może znów walczyć.

- Woda – zarządził.

Maru nie odpowiedziała, ale jej wzrok powędrował tylko na biurko, gdzie na blacie stała miska z wodą i druga, wypełniona owocami. Thwei podszedł tam. Woda była chłodna i przełykając ją czuł, jak bardzo brakowało mu tego smaku w ustach.

Złapawszy w ręce jeden z owoców, podszedł do okna. Tym samym wszedł tutaj, delikatnie odsuwając wtedy je do góry. Teraz jednak zamek nie szczęknął cicho na jego powitanie. Rama nie uniosła się do góry. Za to okno pokryło się na krótko czarnym płomieniem. Thwei znał ten ogień – zgasł on tak szybko, jak się pojawił, ale to małe objawienie sprawiło, że łowca zamruczał z wyjątkową niechęcią.

Mógł być wściekły i mógł nie zgadzać się z wolą bogów, ale wiedział, że nie może się jej sprzeciwić. Był za mały na to.

Thwei odsunął się od okna.

- Nie dałam rady go otworzyć – wyznała cicho Maru. – Nie dam rady otworzyć żadnego okna. Ani drzwi.

- Cetanu – parsknął wściekle Thwei.

- Cetanu? – zdziwiła się. – Czym jest Cetanu? Powiedziałeś, że znajdzie drogę do nas wszystkich…

Thwei rzucił kobiecie tylko niechętne spojrzenie. W jego rękach owoc pękł na pół. Thwei nie jadł zbyt często owoców. Kiande żywili się przede wszystkim mięsem, najczęściej surowym. Te owoce wydawały się słodkie i pełne soków. Dziwnie smakowały młodemu łowcy.

- Czym jest Cetanu? – powtórzyła pytanie Maru.

- Śmiercią – odparł, podchodząc do ściany. – Bogiem.

- To wasz bóg śmierci? – zainteresowała się.

Thwei zamruczał niechętnie. Rozmowa z kobietą mu się nie podobała, ale bardziej nie podobało mu się to, że gdziekolwiek do granic domu by nie podszedł, tam pojawiał się ogień Cetanu, mówiąc mu po prostu: „Nie”. Miał tu zostać. Nie wiedział tylko po co i dlaczego.

- Gdzie mój statek, Maru? – warknął w końcu, podchodząc do kobiety, chcąc tym samym dać upust swojej złości.

Żywia od razu skuliła się na krześle, a ten dziwny błysk zainteresowania sprzed chwili zniknął z jej oczu.

- Gdzie mój sprzęt? – syknął, pochylając się nieco ku niej. – Gdzie to wszystko jest, Maru.

- La-laboratorium – wyszeptała. – Sprzęt jest w laboratorium. Dwa korytarze od sali, gdzie trzymaliśmy ciebie. Statek… na terenie kompleksu, ale nie wiem, który hangar.

Thwei warknął ze złością, odsuwając się od kobiety. Przeszedł na środek pomieszczenia i stanął tam bez ruchu. Niech to! Obiecał sobie, że nie wróci do tego kamienno-metalowego piekła, ale teraz… tylko tam był statek i sprzęt, który mógł mu pomóc. Mógłby tam ruszyć, ale nie w tym stanie. Teraz złapaliby go szybciej, niż wtedy, w lesie, gdy był w pełni sił, był czujny i miał możliwość walczyć.

Młody łowca złapał stojące obok krzesło i cisnął nim o ścianę. Mebel roztrzaskał się z hukiem, zrzucając przy okazji spory obraz i pozostawiając na tynku brzydki ślad. Maru jęknęła cichutko na ten widok – obraz wściekłego, ogromnego łowcy przeraził ją teraz do głębi.

- Mięso – warknął po chwili. – Coś więcej niż owoce. Teraz.

Maru przełknęła ślinę i zsunęła się się z krzesła, wychodząc cicho z pomieszczenia. Thwei ruszył za nią, niechętny i zirytowany. Nie wiedział jednak, co irytuje go bardziej – Maru, to, że tu jeszcze jest, to, że nie ma sprzętu, czy to, że wobec tego wszystkiego jest całkowicie bezsilny.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz