Nie skonała, mimo że droga do
Bractwa była naprawdę długa. Przez cały
ten spokojny marsz opierała się o jego ramię, jedną rękę zaciskając mocno na szerokich
połach jego płaszcza. Co jakiś czas otwierała też oczy i spoglądała na niego, jakby
upewniając się, że na pewno przy niej
jest.
Był, a jakże. Nie miał zielonego
pojęcia, dlaczego robił to, co robi, ale czuł, że nie potrafi inaczej. Teraz ta
kobieta interesowała go ponad miarę, chciał wiedzieć, czemu nie umarła, jaka
magia ją chroniła, jak należało ściągać te zaklęcia i również to, dlaczego tak
panicznie bała się odchodzić w samotności.
Gdy stanął przed budynkiem
Bractwa, ranek mijał, ale słońce nadal nie zdołało się przebić przez gęste,
pełne złej magii chmury. Od ponad tysiąca lat promienie nie sięgnęły spaczonej
ziemi i Thresh wiedział, że jeszcze przez kolejne tysiące tego nie zrobią.
Dzień był nieco jaśniejszy od nocy, ale słońce było poza zasięgiem oczu
któregokolwiek z upiorów, duchów i straconych dusz na Wyspach Cienia. Threshowi
kompletnie to nie przeszkadzało. Tak samo dobrze czuł się w grobowej ciemności
nocy, jak i w półszarej rzeczywistości dnia.
Zatrzymał się przed bramą, która
prowadziła do budynku Bractwa. Budynek był ogromny, szary i okropnie pusty.
Tutaj jednak spaczenie nie sięgnęło tak mocno - Mgła zatrzymała się przy
zewnętrznych murach, bojąc się sięgnąć dalej. W Bractwie, w piwnicach, w sercu
tego miejsca wciąż biło słabe, ale żywe źródło magicznej wody. Thresh nie lubił
tutaj przebywać. W tym miejscu jego magia słabła, a złapane przez niego dusze
zaczynały uciekać z latarni.
Upiór przykucnął, oparł
półmartwą, półżywą kobietę o swoje uda i jedną ręką odłożył latarnię na ziemię
przy bramie. Dusze odetchnęły, jakby czując, że ich oprawca zostawi je na
chwilę w samotności, ale spokoju. Thresh podniósł się, pewniej chwycił kobietę
i niechętnie wkroczył na teren Bractwa.
Do środka nie wpadała Mgła, ale
brak słońca i deszczu sprawiły, że rośliny przyschły, tracąc swoje barwy i
piękny wygląd. Były jednak żywe, słabe, ale żywe. Dziwnie nie podobały się
Thresowi. Ani ta szarawa trawa pod jego stopami, ani te proste, niskie, na wpół
uschnięte drzewa.
- Czego tu chcesz?
Thresh uniósł swoje spojrzenie,
a jego oczy zmrużyły się z niechęcią. Yorick. Stary pasterz zagubionych dusz
stał w ogrodzie z łopatą w ręku, a jego postać wydawała się Threshowi wyjątkowo
odrażająca. Nie chodziło tutaj o siną twarz, zmęczone spojrzenie, czy
poszarpany strój. Nawet jeśli Yorick wyglądał w miarę normalnie, oczywiście jak
na przeklętego mieszkańca przeklętych wysp, na jego szyi dyndał wisiorek z
kapsułką pełną życiodajnej wody, a obecność tej błogosławionej cieczy
sprawiała, że Thresh czuł się słaby i chociaż nie jadł nic normalnego od
tysiąca lat, a jego wnętrzności dawno zniknęły, zbierało mu się na wymioty.
- Znalazłem ją na brzegu -
przyznał szczerze Thresh, unosząc delikatnie ciało półżywej kobiety.
Yorick zmrużył jedynie oczy.
- I przyniosłeś ją tutaj? -
zapytał podejrzliwie, wbijając łopatę w suchą ziemię. - Ty?
Thresh zacisnął szczękę,
uśmiechając się jedynie krzywo. Tak, sam również uważał, że to szalone i
nieprawidłowe.
- Nie umiera - stwierdził. - Ale
nie daje rady żyć. Paskudny stan.
Yorick podszedł do dwójki, a
Thresh momentalnie cofnął się o kilka kroków. Życiodajna woda raziła jego
jestestwo, sprawiała, że wszystkie jego kości trzeszczały i bolały, a rozciągnięta
na nich skóra zaczynała zwijać się w dziwnym tańcu. Bolała go też czaszka,
jakby na nowo pojawiały się w niej wszystkie mięśnie, żyły i naskórek. Nie, tak
blisko tego nie mógł się znaleźć.
Pasterz zauważył to natychmiast.
Parsknął, pokazał mu kamienną ławkę przy kamiennej altanie i mruknął:
- Połóż ją tam.
Thresh podszedł do ławki i
ułożył kobietę, po czym wycofał się szybko. Yorick zbliżył się i nachylił nad
półżywym, półmartwym ciałem.
Thresh mógł już odejść, wiedział
o tym. Popełnił już jedną głupotę, przynosząc tu kobietę, a teraz popełniał
kolejną, czekając na rozwój wypadków. Zauważył jak Yorick szepcze coś do
rozbitka, jak ona odpowiada mu tak cicho, że pasterz musiał nachylić się mocno
nad jej ustami. Thresh skrzywił się, widząc, że kobieta złapała Yoricka za
rękę, jeszcze bardziej nie spodobało mu się to, że mężczyzna odpowiedział
równie silnym i czułym gestem.
Dlaczego? Czemu tak mocno
zabolały go gesty obcej kobiety wobec obcego mężczyzny? Threshowi nie podobało
się to, co teraz się z nim działo, o czym myślał i co czuł. Postanowił to
uciąć, natychmiast, zanim zacznie go to dręczyć do głębi.
Upiór odwrócił się i wyszedł
przez bramę. Mijając latarnię, uniósł swoją rękę, a przedmiot od razu wylądował
przy jego dłoni, lewitując delikatnie w powietrzu. Magia Thresha powróciła do
niego, nie osłabła, mimo że strażnik łańcuchów przebywał tuż przy tej
cholernej, życiodajnej wodzie.
Thresh odwrócił się ku Bractwu.
Przez szeroko otwartą bramę widział jeszcze Yoricka i tę kobietę. Coś w głębi
Thresha zakotłowało się na chwilę i uspokoiło, cicho jednak dając znać, że po
tysiącu lat wróciło i wcale nie zamierza już odejść. I mimo że Thresh bardzo
chciał przypomnieć sobie, czym właściwie to było, nie potrafił.
Parsknął niechętnie, ścisnął mocniej latarnię i ruszył ścieżką w dół, ku plaży, gdzie liczył znaleźć wyplute przez Mgłę dusze pozostałych rozbitków.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz