Mus był gęsty i słodki,
wiedziałem, że Ansa go uwielbiała. Owoce kojarzyły jej się z matką, która w
kolonii na Lillon 1V pracowała w szklarniach. Gdy trafiła do sierocińca, nie
jadała już ani słodkich pomarańczy, ani rumianych jabłek. Przez kilka
pierwszych dni jej pobytu na Tenshi to właśnie owoce stanowiły główną nić
porozumienia między nami. W trudnych chwilach nadal tak było.
W mesie spędzaliśmy dużo naszego wolnego czasu. Oprócz posiłków to
właśnie tutaj najczęściej Ansa śpiewała, tańczyła i grała ze mną w gambit.
Lubiła gry logiczne i radziła sobie z nimi całkiem nieźle. Tutaj też przez
pierwsze kilka dni na Tenshi wypłakiwała się w moje ramiona, przerażona tym, co
ją spotkało i tym, co jeszcze ją czeka.
- Trzy partie to dużo – zauważyłem, gdy zakończyliśmy kolejną
rozgrywkę.
Ansa zrobiła niezadowoloną,
słodką minkę. Pierwszą i ostatnią partię wygrała, w drugiej udało mi się ją
zaskoczyć. Gambit, po tym, jak pokazałem jej grę, szybko stał się jej ulubioną
rozrywką. Każda partia była nieco inna od poprzedniej i w każdym podejściu
trzeba było wymyślić coś nowego. Z pomocą tej gry wielu młodych z mego
pokolenia uczyło się reagowania na nieznane. Teraz, o ile kojarzyłem, gra była
już mocno zapomniana.
- To jest dużo – zaprzeczyłem, gdy urocza minka kobiety nie znikała.
– Powinnaś odpocząć. Nie spałaś od czasu,
gdy wyruszyliśmy z Lauri.
Ansa skinęła tylko głową,
odłożyła drewnianą skrzynkę z grą i przytuliła się mocno do mnie. Odetchnąłem.
Młoda kobieta była czuła i wdzięczna, urocza w swojej prostolinijności.
Naprawdę polubiłem to spokojne życie z nią obok.
Cichy szelest przesuwanych drzwi
hydraulicznych sprawił, że kobieta odsunęła się niemal płochliwie. Zamruczałem
jedynie z rozbawieniem i postukałem ją w czubek głowy.
- Zmykaj spać – poleciłem.
Czmychnęła cicho z kuchni. Kilka
sekund później do pomieszczenia wszedł Halkrath. Młody łowca zawahał się w
progu, ale w końcu wszedł do środka, a gdy podsunąłem ku niemu miskę z gęstym,
słodkim musem, usiadł przy stole naprzeciw mnie. Nie odezwał się ani słowem.
Zdążyłem już zauważyć, że nie jest zbyt rozmowny i rozgadany. To, w dobie
przechwalających się szczeniaków nawet mi się spodobało.
Halkrath przysunął do siebie
miskę i spojrzał krytycznie na mus. Owoce nie były na szczycie naszej diety,
jako łowcy żywiliśmy się głównie mięsem i to często surowym. Przygotowywaniem
posiłków rzadko kiedy zajmowaliśmy się na polowaniach, to była domena samic –
jedynie więc w domu, na Prime lub niewielkich koloniach raczyliśmy się czymś
więcej niż zwierzęcym białkiem.
Ansa lubiła gotowanie, chociaż
nie bardzo jak miała rozwinąć skrzydła na yautjańskim statku. Regularnie jednak
lądowaliśmy tam, gdzie dało się kupić lub zdobyć produkty żywnościowe. Dbałem o
to, by mogła gotować i jeść to, co było dobre dla ludzi. Surowe mięso
zdecydowanie ludziom nie służyło, koniec końców moja dieta również opierała się
na gotowanych potrawach, słodkich owocach i warzywach. Nie przeszkadzało mi to
w niczym. Teraz jednak byłem ciekawy, co na to młody łowca.
Krytyczne spojrzenie szybko
zastąpiła sucha obojętność. Halkrath zabrał się za jedzenie, gęsty mus
wypijając prosto z miski. Możliwe, że uznał to za karę albo wyraz dominacji.
Nie obchodziło mnie to aż tak bardzo. Ojciec kazał go wziąć na skruchę, ale nie
mówił nic o zrozumieniu i opiece. Ani o karmieniu czymś innym niż słodkim musem
z owoców.
- Co się stało na polowaniu? –
zapytałem.
- Nie zrobiłem tego – zaprzeczył
od razu twardym, spokojnym tonem.
- Czego? – zainteresowałem się.
– Nie zrobiłeś czego?
Spojrzał na mnie zaskoczony.
- Przecież byłeś na osądzie –
mruknął. – Słyszałeś…
Tak naprawdę byłem tam z
ciekawości, ale nic ciekawego się nie działo. Jakoś musiałem jednak spędzić
czas w Prime. Osąd wydawał się równie dobrym pomysłem, co wizyta w domu albo w
warsztatach. Wtedy coś po prostu mnie tknęło, aby tam iść, ale tak naprawdę nie
byłem zainteresowany niczym, co się wtedy wydarzyło. Może oprócz rozmowy z
ojcem.
Halkrath skończył mus i odstawił
miskę na bok. Owoców nie było wiele, a młody łowca nie jadł niczego zapewne od
kilku dni. W czasie rytuału zabronione było cokolwiek jeść, a po rytualne od
razu trafił na osąd.
- Mięso jest w chłodni –
poinformowałem, wstając. – Za dwie doby wylądujemy na Syntrze, zjesz coś na
świeżo. Jak sobie cos złapiesz.
Młody łowca skrzywił się
delikatnie. Mimika jego twarzy była naprawdę znikoma, a jeśli wyrażała
cokolwiek, to jedynie przez krótki moment, by szybko powrócić do
nienaturalnego, suchego i zdystansowanego spokoju. Przypominał mi tym nieco
wuja Thei’ego i jego partnerkę Wierę. Pochodził z ich krwi, zatem właściwie nie
było w tym nic dziwnego.
Zostawiłem go w mesie i skierowałem się na mostek. W fotelu głównego pilota zawsze najlepiej patrzyło mi się na piękno ogromnego kosmosu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz