1. opcja

 


Planeta Łowów, dwa tygodnie po Feralnym Polowaniu

- Twoja decyzja naraża cię i twój klan na dyshonor, It’chi!

Nie odezwałem się. Byłem zmęczony i zrezygnowany, a jednocześnie zły i rozgoryczony. Powrót do domu zajął mi aż dwa tygodnie, w czasie których naprawdę mało spałem. A teraz jeszcze te przesłuchania i procesy, na które ściągnięty zostałem od razu po przylocie. Głos Sain’ja, naszego króla, był od początku rozdrażniony, teraz jednak jego wściekłość ewidentnie sięgała zenitu.

Dziecko na  moich kolanach zakwiliło płaczliwie. Ton głosu Sain’ja widocznie jej się nie podobał. Mnie zresztą też nie. Zerknąłem na małą – jej oczka były wilgotne, a wykrzywiona buzia wskazywała, że zaraz zacznie się ten hałaśliwy pogrom, z jakim mierzyłem się zbyt często przez ostatnie dwa tygodnie.

- Proszę, nie – jęknąłem tylko cicho. – Wytrzymaj jeszcze chwilę.

- Czy ty w ogóle mnie słuchasz?!

Uniosłem spojrzenie. Król wydawał się wściekły. Jego oczy wyrażały nie tylko ogromną złość, ale również i pogardę. Widziałem, że wielu łowców, którzy zebrali się w sądowej sali, również miało takie właśnie spojrzenie.

Szybko wyłapałem tych, którzy nie mieli tego wzroku. Jednym z nich był Ui’stbi, nasz wielki czarownik. Jego zaciekawione, dziwnie zachwycone spojrzenie przenosiło się ze mnie na małą, z małej na mnie, ze mnie znów na małą i z małej, o dziwo, ku przywódcy klanu Kiande. Spojrzałem na Hult’kaina  z uwagą – on również nie patrzył na mnie z pogardą, jego spokojne spojrzenie wydawało się wręcz smutne.

- Powinniśmy od razu skazać cię na śmierć, It’chi! – wysyczał niechętnym tonem Sain’ja.

Odetchnąłem. Czegóż innego mogłem się spodziewać, naginając wszelkie prawa i łamiąc kodeks? Po sali rozległ się dziwnie chętny pomruk niemal wszystkich obecnych tu wysokiej rangi yautja. Moi pobratymcy byli przychylni ostatnim słowom króla, a mnie zrobiło się zimno – dopiero teraz właściwe dotarło do mnie to, w jak niebezpiecznej i beznadziejnej sytuacji się znalazłem.

Swój sprzeciw, jako jedyna, postanowiła wyrazić mała istota na moich kolanach. Moje ciche prośby w końcu przestały działać i szczenię zaczęło płakać, a jej wibrujący, nieprzyjemny głos wciskał się w uszy i umysły każdego, kto znajdował się w sali. Sain’ja zaryczał wściekle, a ten zew jedynie jeszcze bardziej przeraził małą.

- Ucisz to szczenię! – warknął ku mnie.

Zamruczałam niechętnie i przygarnąłem do siebie dziecko. Wtuliła się we mnie, ale wciąż płakała.

- Jeśli zaraz jej nie…

- Wystarczy!

Oczy wszystkich, w tym i moje, zwróciły się  do tej części sali, którą zajmowały matrony. Pojawiło się ich zaledwie kilka, ale wśród nich znajdowała się jedna z najważniejszych – Luar’ke, Matka Matek.

- Krzyczysz, a to nie pomaga w niczym. – Jej głos był karcący, ale cichy i spokojny. – To szczenię się boi. Opanuj się, Sain’ja.

Słowa Matki Matek stanowiły takie samo prawo, jeśli nie większe, jak słowa naszego króla. Sain’ja niechętnie uspokoił się, ale nie usiadł, wciąż obrzucając mnie wściekłym spojrzeniem.

Za to o uspokojeniu się nawet nie myślało to ludzkie szczenię, które wciąż trzymałem na kolanach. Jej płacz roznosił się po całej sali, a ja nie bardzo wiedziałem, co mam z tym fantem zrobić.

- Wszyscy tutaj – Luar’ke, Pani Matka, podniosła się ze swojego miejsca i zeszła powoli do mnie. – jesteście beznadziejni.

Samica wyciągnęła ręce ku szczenięciu. Mała nie opierała się, pociągnęła jedynie cicho noskiem. Uspokoiła się nieco, przynajmniej na tyle, by nie płakać przeraźliwie głośno. Chociaż nie sprzeciwiała się gestom Luar’ke, wciąż patrzyła na mnie, a jej wilgotne spojrzenie sprawiało, że miałem ochotę chronić ją za wszelką cenę.

- Oskarżacie go o dyshonor i łamanie kodeksu. – Głos Luar’ke był spokojny, ale głośny i wyraźny. – Ja nie widzę w nim żadnej winy. Czemu konkretnie sprzeciwił się w waszych oczach?

- To ludzkie szczenię! – syknął Sain’ja.

- To tylko szczenię – zaprzeczyła. – Dobrze więc. – Samica wyprostowała się, a jej twarde spojrzenie ogarnęło każdego. – Wydacie więc wyrok na It’chiego i to szczenię. Dobrze. Ale kto z was zabije oboje? Bo przysięgam na V’klta, panią wody, że osobiście urwę łeb temu, kto podniesie rękę na szczenię i It’chiego, który okazał jej litość.

Po sali poniósł się nieprzyjemny pomruk. Słowa Matki Matek były niepokojące, ale jasne i zrozumiale.

- Zagłosujmy zatem! – Ui’stbi podniósł się i klasnął radośnie w dłonie. – Kto jest za tym, aby przyjąć to szczenię do naszej społeczności? By ogrzała nasze serca i spopieliła nasze zwyczaje? Niech Paya wie, że jestem na tak!

Czarownik uniósł swoją dłoń, ale odpowiedziała mu cisza i bezruch. Jego słowa były jeszcze bardziej niepokojące niż słowa Matki Matek. W końcu swoją dłoń uniosła też Luar’ke, a za nią kolejni, i kolejni łowcy. Wiedziałem, że nie mam co liczyć na głos Sain’ja – król nie podniósł dłoni. W końcu niemal wszyscy oddali głos i sprawa wyglądała na patową, gdyż tyle samo zgodziło się na egzekucję, co było jej przeciw.

- W tej sytuacji… - zaczął Sain’ja.

Jeszcze jedna dłoń uniosła się i zaskoczony spojrzałem na jej właściciela. Hult’kain wydawał się niewzruszony, patrzył gdzieś w przestrzeń, widziałem jednak, jak mocno zaciska kły. W jego oczach jednak widać było pustkę, przerażającą pustkę.

- W tej sytuacji It’chi jest wolny – zauważyła Luar’ke, sadzając mi szczenię z powrotem na kolanach. – A dziecko wraz z nim. Będzie trwało z nami, uczyło się naszych zwyczajów, wyznawało naszych bogów.

- A potem spopieli nasz świat – dodał radośnie Ui’stbi.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz