11. Inspiracja

 


Szal dla von Vemirów był już gotowy i leżał w wyścielanym miękką bawełną pudełku. Zaplanowałam, że jutro wybiorę się z zamówieniem do willi baronowej i przekażę jej zamówienie.

Z kolei suknia dla Jal’donetów po raz kolejny sprawiała mi problemy. Tkaniny, które dobrała sobie młoda hrabianka, nie pasowały do siebie, ani kolorem, ani fakturą. Mogłam wykonać suknię dokładnie tak, jak chciała tego dziewczyna, ale wiedziałam, że efekt nie byłby zadowalający. Stać mnie było na więcej, o wiele więcej. Potrzebowałam tylko czasu, pomysłu i inspiracji.

Coś za moimi plecami zaszeptało złowieszczo. Dotychczas do pracowni wpadało ciepłe, popołudniowe słońce, teraz jednak nagle pomieszczenie pogrążyło się w dziwnym, złym mroku. Uśmiechnęłam się i odwróciłam.

Ciemne pasma Mgły pojawiały się w coraz większej ilości w kącie pomieszczenia. To przekleństwo, jego obecność, wszystko, co było z nim związane, a już zwłaszcza ten szalony, zrujnowany król… tęskniłam i potrzebowałam każdego elementu tej upiornej układanki.

Z Mgły wyłonił się w końcu Viego. Ogarnęłam jego postać wzrokiem i jęknęłam.

- Viego!

Król uśmiechnął się tylko słabo i otarł z ust sączącą się, ciemną, gęsta krew. W kilku miejscach na jego ciele widniały zadrapania, w kilku innych głębokie cięcia. Kurtka była poszarpana na rękawie i widniały na niej ślady czarnej krwi.

- Przyprowadziłem ich z powrotem – wymruczał, unosząc rękojeść Ostrza i drugą ręką pokazując kotłującą się u jego stóp Mgłę. – Czy zdążyłaś zatęsknić, szwaczko?

- Viego, co się stało? – jęknęłam, dopadając do niego. – Jesteś cały poraniony!

Król zamrugał tylko oczyma, a po chwili parsknął śmiechem.

- Marie… głupia, naiwna szwaczka. – Jego pomruk pełen był rozbawienia i dziwnej, niezrozumiałej dla mnie czułości. – Jestem martwy, zapomniałaś? Nic gorszego już mi się nie stanie, szwaczko.

Jęknęłam tylko, układając palce na jego policzku. Król niemal natychmiast przyłożył do nich swoją dłoń.

- Rany znikną nim zapadnie noc, Marie – upewnił mnie. – Ale będę wdzięczny, jeśli zajmiesz się moją kurtką. Niestety, ona nie naprawi się sama. Hm, szwaczko?

Viego zaśmiał się i ułożył dłoń na moje szczęce. To był taki dziwny, dwuznaczny gest. Przyjacielsko czuły niczym krótki całus w policzek, głucho namiętny niczym objęcia kochanka. Nagle ten śmieszny, prosty gest rozpalił coś w środku mnie tak mocno, że poczułam, jak żar wykwita na moje policzki.

- Marie? – Wzrok Viego nagle stał się zmartwiony. – Chyba nie martwisz się aż tak bardzo o zrujnowanego, zapomnianego króla? A może źle się czujesz? Chciałabyś odpocząć?

Pokręciłam głową i mocno wtuliłam się w jego ciało.

- Oh – westchnął, a zaraz potem zaśmiał się ponownie. – Marie, skąd ty bierzesz w sobie aż tyle uczuć, hm?

Nie odpowiedziałam. Nagle chciało mi się płakać, śmiać się i krzyczeć, ale przełykałam własne łzy i emocje w ciszy. Nie miałam pojęcia, skąd te uczucia się we mnie brały, ale widok Viego we krwi mroził moje serce, a jego radosny śmiech koił moją duszę. Tak odmiennych uczuć nie miałam jeszcze nigdy wcześniej. Tak mocnego afektu nie żywiłam do nikogo innego, oprócz samego Joela.

Viego ułożył delikatnie ręce na moim ciele, a podbródek oparł o moją głowę. Jak zwykle, był bardzo oszczędny w gestach i ostrożny z każdym dotykiem.

Mgła otoczyła naszą dwójkę od razu, zazdrośnie przyciskając nasze ciała do siebie nawzajem. Gdy tylko pojawiałam się obok niej, garnęła do mnie jak stęsknione szczenię. Widziałam, co potrafi robić z żywymi, jak wyrywa ich dusze i jak pochłania ich w całości. Dla mnie jednej była tak niesamowicie czuła i usłużna.

- Ubrudziłaś się cała moją krwią, głupia szwaczko – wyszeptał cicho Viego. – Czy ty nie masz żadnych zahamowań, Marie? Tulisz się do króla… martwego od tysiąca lat na dodatek.

- Przestań – jęknęłam zażenowana ponad miarę. – Coś ty robił?

- Walczyłem, Marie – przyznał. – Odzyskiwałem swoje królestwo. Nawet jeśli mojego królestwa już nie ma.

- Czemu? – zapytałam, unosząc głowę. – Czy nie chcesz zostać tutaj?

Zamrugał zaskoczony oczyma. Ta propozycja była widocznie dla niego bardzo, bardzo dziwna. Był martwy, a tutaj, w świecie żywych trwał, nie wiadomo nawet dlaczego. Jednak myśl o tym, że mogłoby go zabraknąć, bolała gdzieś w środku niespokojnym, zazdrosnym uczuciem.

- Marie… - zaczął, ścierając z moich policzków łzy. – Szalona, naiwna Marie. Jestem upiorem, zapomniałaś? Należę do Wysp Cienia tak samo mocno, jak ty, żywa, należysz do słonecznego Sudaro.

- Ale możesz tu zostać, prawda? – jęknęłam jeszcze.

Viego zaśmiał się i skinął głową.

- Jeszcze jakiś czas mogę, szwaczko – przyznał. – Czy zajmiesz się moją kurtką? Proszę?

Pokiwałam głową i odsunęłam się od niego. Viego odłożył Ostrze na warsztat w kącie i ściągnął z siebie kurtkę. Pod nią, jak zwykle, nie miał nic. Blade mięśnie były doskonale wyrzeźbione latami… wiekami treningów i walki. Był taki piękny i niespokojny. Plecy, ramiona i tors znaczyły blizny, białe szramy – pamiątki po pojedynkach, tych udanych i tych mniej szczęśliwych. One, o dziwo, też mi się podobały.

Oh, Marie!, jęknęłam w myślach, odwracając zażenowany wzrok. Czyż mało ci problemów z jednym królem, który nie chce twej miłości i całej ciebie? Czy naprawdę musisz dorzucać sobie kolejnego władcę, tym razem martwego, zrujnowanego i przeklętego do cna?

Viego stanął przede mną, trzymając w dłoni kurtkę.

- Czy mogę skorzystać z twojej łazienki?

- Tak, oczywiście – potwierdziłam, odbierając od niego kurtkę.

Viego po chwili zniknął na zapleczu, a ja rozłożyłam jego kurtkę na jednym z warsztatów. Jeden rękaw był poszarpany tak mocno, że nie nadawał się do zszycia. Pomyślałam, że może warto po prostu go wymienić, ale wątpiłam, bym była w stanie znaleźć taki sam materiał.

Z westchnięciem wyprułam oba rękawy i odłożyłam je na bok. Z głównej części kurtki starłam ślady krwi i odłożyłam ubranie do wyschnięcia.

Krojąc nowy materiał i zszywając go w całość, nagle pomyślałam, że może warto uszyć całkowicie nowy strój Viego. Kurtka, którą miał na sobie, ewidentnie przeszła swoje. Była zimna i twarda w dotyku. Prawie tak samo, jak właściciel.

- Coś było nie tak z drugim rękawem?

- Ten pierwszy nie bardzo nadawał się do naprawy – przyznałam. – Wszyję ci nowe, będą pasować, obiecuję.

Viego uśmiechnął się tylko. Starł z siebie krew, ale wciąż tkwił w pracowni w samych spodniach. Wróciłam natychmiast do pracy, starając się nie myśleć o zrujnowanym królu. Słyszałam jak Viego krążył po pracowni, czułam, jak Mgła czasami ocierała się czule o mnie.

Z pomocą maszyny wszyłam rękawy i oddałam ubranie Viego. Założył je na siebie i poruszył rękoma z zadowoleniem.

Wszystko pasowało idealnie. Nowa tkanina była inna, niż stary materiał, ale wymiana obu rękawów sprawiła, że różnica nie była aż tak drażniąca.

- Dziękuję, Marie.

Uśmiechnęłam się tylko i wróciłam do pracy. Teraz dziwny wybór materiałów w sukni hrabianki nie wydawał mi się być taki zły. Moja dziwna inspiracja właśnie nadeszła i pozwoliła mi na tworzenie na nowo.

 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz