Viego przyglądał mi się, gdy
zdenerwowana zapinałam szal. Siedział na warsztacie w rogu, głowę opierając o
dłoń, która to z kolei łokciem wsparta była o jego kolano. Uśmiechał się czule,
a w jego oczach odczytałam jedynie kolejne słowa wobec mojej naiwności i
głupoty.
Eh, Marie… Naprawdę byłaś głupią
i nawiną szwaczką, czyż nie? Szaloną do tego, szaloną bardziej niż ten
zrujnowany król obok ciebie kiedykolwiek w swoim życiu i nie-życiu był.
Ręce mi drżały, byłam przerażona
i dziwnie szczęśliwa. Zapięcie szala wypadło mi z dłoni i ze stukotem upadło na
posadzkę. Westchnęłam i przymknęłam oczy. Nie potrafiłam się uspokoić, myśl, że
jeszcze dziś, już za chwilę zobaczę Joela, sprawiała, że przestawałam myśleć
logicznie.
- Marie…
Podniosłam zapięcie i spojrzałam
na Viego.
- Spokojnie – zamruczał czule. –
Dasz radę, Marie. Chodź tu.
Posłusznie podeszłam do niego, a
Viego zszedł z warsztatu i stanął przede mną. Był o głowę wyższy ode mnie, a
gdy jak zwykle spuszczałam spojrzenie, widziałam idealnie jego puste serce i
sączącą się z otchłani jego miłości Mgłę. Pasma ogarnęły mnie czule, szepcząc
mi do ucha swoje szalone pieśni. Uspokajały mnie, na bogów!, uspokajały mnie
jak nic innego na świecie, te przeklęte szepty sprawiały, że moje serce ukojone
trwało we mnie w ciszy.
- Nie denerwuj się – polecił mi
spokojnym tonem Viego, odbierając ode mnie zapięcie. – Twój król nie chciałby
widzieć zdenerwowanej, zlęknionej szwaczki, czyż nie? Wyprostuj się, unieś
spojrzenie. Może i jesteś tylko szaloną szwaczką, ale to nie znaczy, że masz
patrzeć w ziemię, Marie.
Posłusznie zerknęłam na niego.
Viego poprawił mój szal i zapiął go zgrabnie. Odgarnął mi też z policzka kilka
zaplątanych pasm pofalowanych włosów.
- Wyglądasz pięknie, Marie. I
jesteś piękna – wyszeptał.
Moje serce rozgorzało niczym
wrzucone w ogień na tę uwagę. Te słowa… dlaczego te słowa tak lekko padają z
jego ust? Te czułe, urocze słowa nie pasują do niego, nie pasują do zrujnowanego,
martwego od tysiąca lat króla. A jednak wiedziałam, że mówi szczerze, te słowa
odbijały się w jego tęsknych, pełnych bólu oczach.
- Twój król będzie głupcem,
jeśli tego nie zauważy.
Mój król? Zamrugałam oczyma,
przez chwilę nie pojmując niczego. Patrząc w oczy Viego, czułam, że jedynym
moim królem jest ten, który stoi przede mną - a przecież tak nie było. Martwy
władca martwego świata miał swoją martwą ukochaną i nie byłam nią ja.
- Marie, znowu bujasz w
obłokach? – Viego zaśmiał się i postukał mnie dwoma palcami w nos kilka razy. –
Twój król jest w Pałacu, a ty każesz mu na siebie czekać tak długo? Głupia i
naiwna szwaczko, tak nie można.
Westchnęłam tylko. Mój król.
Joel. To w końcu dla niego chciałam dziś wyglądać tak szczególnie. To w końcu
dziś szłam na audiencję do niego. Moje serce drżało jednak z przerażenia – co,
jeśli Joel mnie nie zauważy, co, jeśli nie będzie mnie chciał? Byłam taka
niepewna, taka zdenerwowana. Kochałam go, kochałam go całym sercem i z każdym
dniem ciężej mi było z tym uczuciem.
- V-Viego… - jęknęłam.
- Znowu się boisz, naiwna
szwaczko? – westchnął, uśmiechając się jednak czule. – Marie… idziesz do
swojego króla. Czyż nie tego chciałaś?
Skinęłam tylko głową,
przełykając ślinę. Gardło miałam suche i ściśnięte.
- Boję się, Viego – przyznałam
szczerze. – Czy nie mógłbyś być przy mnie?
Martwy król zniszczonego
królestwa zamrugał zaskoczony oczyma, zaraz jednak zaśmiał się i przytulił mnie
do siebie delikatnym, oszczędnym gestem. Wypływająca z jego serca Mgła ogarnęła
mnie od razu, zazdrośnie przyciskając do Viego. Była o wiele bardziej odważna w
tych gestach niż sam zrujnowany władca. Viego nigdy nie zabronił jej tego, ta
czarna osobliwość z Wysp Cienia mogła mu służyć, ale miała własne myśli i
własne pragnienia, nie raz odmienne od woli swego pana.
- Marie, szalona, głupia, naiwna
szwaczka – zaśmiał się cicho Viego. – Jak ty sobie to wyobrażasz, co?
Zrujnowany król u twego boku w trakcie audiencji w Pałacu króla w słonecznym
Sudaro? Eh… Marie…
Przełknęłam jedynie ślinę. Tak,
prośba była szalona, ale wiedziałam, że z Viego u boku byłoby mi o wiele, wiele
łatwiej. Viego odsunął się nieco ode mnie i ujął moją twarz w swoje dłonie. Ten
gest był równie czuły, co oszczędny. Viego zawsze dawkował takie ruchy z
idealną precyzją - było ich za mało, by powiedzieć coś o uczuciu lub
namiętności, ale za dużo, by pozostawały bez żadnego echa.
- Będę niedaleko, Marie –
obiecał. – Ale lepiej, żebyś poszła tam sama, szwaczko. Dasz radę. Wyglądasz
pięknie, wystarczy, że pokażesz się swemu królowi. Niejeden władca oddałby cały
swój kraj za ciebie, Joel będzie prawdziwym głupcem, jeśli nie poświęci ci
chwili. Zrozumiałaś?
Skinęłam tylko głową, a Viego
się odsunął. Mgła zawirowała tęsknie, ale posłuszna woli zrujnowanego króla
wycofała się powoli. Bez niej poczułam się szczególnie osamotniona. To
przeklęte zło mogło przerażać, dla mnie jednak zawsze było czułe i wyjątkowo
opiekuńcze.
Odetchnęłam tylko, wygładziłam
raz jeszcze własną suknię i z ociąganiem wyszłam z pracowni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz