Spacer faktycznie był dość
długi, jednak Ledros ani w jednym momencie nie opuścił mojego boku. Szedł
równo, dostosowując się do mojego tempa marszu, z uwagą przyglądał się też
każdemu duchowi i upiorowi, którego mijaliśmy. Podobnie jednak jak w przypadku
Viego, tak i w przypadku Ledrosa mieszkańcy Wysp bali się żołnierza na tyle, by
nie podchodzić do niego zbyt blisko.
Ledros zaprowadził mnie do
ogromnych ogrodów. Rośliny tutaj były idealnie utrzymane, równo przycięte, a
niektóre wyglądały nawet tak, jakby miały jeszcze siłę rosnąć i kwitnąć. Przede
wszystkim posadzono to róże – białe i czerwone – które swoje pełne kwiaty
wystawiały ku nigdy nie docierającemu do Wysp słońcu.
Pośród tych róż stał na lekkim
podwyższeniu marmurowy pomnik. Biała postać kobiety miała w sobie wiele z
usłużności, czułości i była tak niesamowicie piękna, że aż westchnęłam z
zachwytu. Włosy łagodnie opadały na plecy i przykryte krótkim płaszczykiem
ramiona. Suknia była bardzo, bardzo specyficzna – wyglądała jak szerokie
spodnie, ułożona była z wielu materiałów i zakładałam, że była niesamowicie
wygodna. Łączyła się z koszulą o długich rękawach przy pomocy ładnie skrojonego
topu.
- Jest piękna – zauważyłam,
mówiąc jednocześnie zarówno o sukni, jak i o kobiecie. – Pochodziła z Camavoru?
Ledros skinął tylko głową.
Patrzył na róże, jakby podniesienie wzroku na marmurową postać było dla niego
niewyobrażalnym świętokradztwem.
- Kim była? – zapytałam.
Ledros nie odpowiedział. Spojrzałam
na niego, ale z jego zrozpaczonych oczu nie dało się za wiele odczytać.
Zaciskał jednak szczękę, zakładałam zatem, że postać kobiety jest ogromnym
sekretem dla Wysp i być może też i dla Viego.
- Czy to…
- Ledros!
Wściekły głos Viego rozdarł
powietrze tak nagle, że aż podskoczyłam z zaskoczenia. Tak złego głosu nie
słyszałam u zrujnowanego króla nigdy wcześniej – jego rycerz musiał zatem
popełnić coś naprawdę złego. Ledros nie wydawał się jednak przerażony –
podniósł tarczę i stanął pomiędzy mną, a Viego, który to wściekłym, szybkim
krokiem przechodził przez żwirowaną alejkę wśród pięknych, barwnych róż.
- Pozwól mi odprowadzić pannę
Marie, panie. – Głos Ledrosa był spokojny, wręcz zmęczony. – Potem zrobisz ze
mną co tylko chcesz.
- Ty! – Viego nie wydawał się
spokojniejszy.
Moje małe, trzepoczące w klatce
piersiowej serduszko drżało z dziwnego strachu. Tak złego zrujnowanego władcy
nie widziałam. Nie znałam go co prawda długo, ale zawsze był spokojny, usłużny,
czasami niemal zadziornie radosny. Czy zatem marmurowa kobieta była aż takim
sekretem?
- Panie… panna Marie…
W dłoni Viego pojawiło się
Ostrze, a Mgła uniosła się z głośnym charkotem. To nie był widok miłych mi
przekleństw z Wysp – ta Mgła i to Ostrze przerażały mnie tak samo, jak
przerażał mnie aktualnie Viego. A mimo to wyszłam zza tytanicznej postaci
Ledrosa i stanęłam przed wściekłym ponad miarę zrujnowanym królem.
- Viego?
Zrujnowany król zatrzymał się
natychmiast. Spojrzał na mnie, a jego wzrok momentalnie stajał. Mgła uspokoiła
się, opadła nieco i nieśmiało sięgnęła ku mnie. Gdy wyciągnęłam ręce, od razu
otuliła moje ciało, cichym, usłużnym szeptem otaczając mnie całą.
- Czemu jesteś zły? – zapytałam.
- Nie powinno was tu być –
zauważył, cichym, chociaż nieco drżącym tonem.
- Czyż nie powiedziałeś, że mogę
chodzić, gdzie tylko zechcę? – zapytałam, podchodząc do niego.
Viego westchnął tylko. Opuścił
dłoń, Ostrze zniknęło, a sam król wyprostował się i przeczesał włosy palcami,
przymykając przy tym swoje oczy. Odwróciłam się tylko do Ledrosa, machając ku
niemu ręką. Żołnierz uśmiechnął się, skłonił nisko i zniknął mi z oczu.
- Jesteś niemożliwa, Marie. –
Viego zaśmiał się cicho. – Głupia szwaczka. Nie możesz tak stawać naprzeciw
zrujnowanego króla, rzucając mu wyzwanie swoją bezczelną osobą.
- Nikogo nie wyzywam –
wyszeptałam tylko. – Nadal jesteś zły?
Viego otworzył oczy i spojrzał
na mnie. Nie, nie był zły – widziałam to w jego oczach.
- Nie – odpowiedział,
potwierdzając moje przypuszczenia. – Czy przestraszyłem cię, Marie?
- Tylko trochę – wyznałam.
- Wybacz mi. – Zrujnowany król
podszedł do mnie i delikatnie dotknął mojego policzka. – Nie chciałem, byś się
mnie bała. Nie musisz się mnie bać. Nigdy nie stanie ci się przy mnie krzywda,
Marie.
Pokiwałam tylko głową. Moje
spojrzenie powędrowało ku pięknej, marmurowej postaci. Viego też tam spojrzał.
Jego dłoń opadła i zacisnęła się w pięść. Kimkolwiek była ta kobieta,
wywoływała wiele uczuć w zrujnowanym królu, zapewne zarówno dobrych, jak i
złych.
- Opowiesz mi o niej? –
zapytałam cicho.
- Nie powinnaś o to pytać, Marie
– wyznał.
- Ale pytam – zauważyłam.
Viego westchnął, zacisnął
szczękę, a po chwili powiedział zimnym, suchym i zrozpaczonym tonem:
- To Isolde. Moja żona.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz