Wiedziałam, że Viego dawno temu
zabronił mi zbliżać się do lasu, jednak widok tej ogromnej, smutnej kreatury
sprawiał, że moje serce pękało na pół. Cicho podeszłam do olbrzyma, chociaż
Mgła próbowała mnie odciągnąć od niego, owijając się wokół moich rąk i nóg.
Stwór był ogromny, dwa, może
trzy raz większy ode mnie. Zbudowany był z poskręcanej kory, zielonych,
ciemnych liści, mchu i pnączy. Wyglądał niczym pradawne drzewce, które
widziałam na rycinach w księgach z biblioteki Viego. Olbrzym siedział na ziemi,
wzdychał i łkał. Ten widok był tak smutny, że mój strach ustąpił miejsca
współczuciu.
- Ty jesteś… Maokai… prawda?
Stwór podniósł swoje spojrzenie.
Jego oczy gorzały zieloną, martwą magią zrujnowania, ale nie były ani wściekłe,
ani złe – mokre od łez sprawiały, że moje trzepoczące w piersi serduszko
odczuwało głęboki smutek.
- Dlaczego płaczesz? – zapytałam
cicho.
- Jesteś… żywa… - wyszeptał.
Pokiwałam głową i podeszłam do
olbrzyma. Mgła zawirowała pod moimi nogami, ale nie była w stanie mnie
powstrzymać, ciemne pasma były zbyt ulotne wobec mnie.
Wściekłe rżenie koni już
przycichło, przerażone duchy wracały do swoich zwykłych prac w ogrodzie. Nie
zauważyłam jednak nigdzie Ledrosa - musiał odciągnąć szalonego centaura tak
daleko, że nie usłyszałam nawet już odgłosów ich walki.
- Dlaczego płaczesz? –
powtórzyłam pytanie. – Czy ktoś zrobił ci krzywdę? Któryś z upiorów? Ten
centaur?
Maokai pokręcił ogromną głową.
Ziemia wokół jego stóp była popękana, sucha i martwa. Olbrzym siedział wśród
powykręcanych, przełamanych drzew.
- Oh – westchnęłam, podchodząc
do drzew. – Biedne…
Dotknęłam rękoma przełamanych
pni. Maokai westchnął tylko, otarł łzy i podniósł się. Teraz, wyprostowany,
wydawał się być jeszcze większy.
- Co tutaj robisz, dziecko? –
zapytał mnie spokojnym, czułym tonem. – To kraina umarłych. Nie powinno cię tu
być.
- Viego mnie przyprowadził –
wyszeptałam. – Ja… chyba lubię to miejsce.
- Oh! – Olbrzym był widocznie
szczerze zaskoczony. – To o tobie mówiły duchy z ogrodów. Jesteś pod opieką
Viego i Mgły, prawda?
Pokiwałam tylko głową. Nie było
sensu ani potrzeby kłamać w tej sprawie. Nie zdziwiłabym się, gdyby całe Wyspy
wiedziały już o tym, jak duży gniew może spotkać upiory i duchy ze strony
Viego, gdyby nawet pomyśleli przez moment o tym, by zrobić mi krzywdę.
Zrujnowany władca potrafił być nie raz bardzo gwałtowny i brutalny, ja też
doskonale o tym wiedziałam.
- Viego nie powinien cię tu
sprowadzać – zauważył czułym tonem Maokai. – Jesteś żywa, należysz do żywych.
Tutaj, w świecie umarłych, nic dobrego cię nie czeka, dziecko.
Skrzywiłam się tylko lekko. To
samo wiele razy powtarzał mi Viego. Czułam, że Wyspy źle na mnie działają – już
po dwóch, czy trzech dniach moja skóra robiła się blada i zimna, zła, przeklęta
magia tego miejsca wysysała siły i życie. Mimo to chciałam tu przebywać, w tym
królestwie mojego zrujnowanego króla. Blisko samego Viego.
- Ty też nie jesteś martwy,
prawda? – zauważyłam cicho, widząc jego ciemne, ale wciąż zielone liście.
- Jestem strażnikiem tego
miejsca – westchnął. – Nawet jeśli to miejsce zostało zniszczone.
- Przykro mi, że zrujnowanie
dotknęło te ziemie – wyznałam szczerze. - I że upiory niszczą go raz po raz.
Maokai nie odpowiedział,
przyglądał mi się jedynie z uwagą.
- Jesteś taka szczera – zauważył
po chwili. – I taka niewinna. Tak bardzo nie pasujesz do tego miejsca. Czy
Viego oszalał do końca, że przywiódł cię tutaj za sobą?
- Nie, to nie tak! – Pokręciłam
gwałtownie głową. – Ja… prosiłam go, a on… sama chciałam tu przyjechać.
Drzewiec zaśmiał się tylko
cicho. Na jego rozbawienie i swoją nieporadność zareagowałam, czerwieniąc się
mocno.
- Uległ twojej prośbie? Ten
szalony, do cna zrujnowany król martwego świata? – Maokai nabrał dziwnie
dobrego humoru. – Jak masz na imię dziecko? Chcę znać imię osoby, która
przywraca martwych do życia.
- Ja… wcale… - wyjąkałam. –
Marie. Mam na imię Marie.
- Marie – powtórzył z czułością
olbrzym. – Od wielu, wielu lat nie widziałem serca tak czystego i czułego jak
twoje. Być może jest ono wystarczająco niewinne, by unieść tę straszliwą klątwę
i przywrócić nam błogosławieństwo.
Zamrugałam zaskoczona oczyma.
Słowa drzewca pozostawały niezrozumiałe dla mnie.
- Marie! Marie!...
Odwróciłam się w stronę ogrodu.
Viego. Musiał wrócić, ostrzeżony przez Mgłę o starciu upiorów, szukał mnie w
ogrodzie, wołając moje imię coraz głośniej i z coraz większym drżeniem głosu.
- Idź do niego – poradził
drzewiec. – Nie zostawiaj go. Jego serce jest przepełnione żalem i smutkiem.
Być może dasz radę wypełnić je czymś innym, Marie.
- Marie!
Skłoniłam się przed drzewcem i
pobiegłam ścieżką do ogrodu. Viego znalazłam nad stawem, wyglądał na złego i
zdenerwowanego.
- Marie! Gdzie ty byłaś? –
jęknął, podchodząc do mnie. – Wołałem cię. Mgła powiedziała, że Hecarim był
niedaleko.
- Przepraszam – wyszeptałam
zdyszana. – Ja… byłam w dalszych częściach ogrodu, wybacz.
Viego westchnął i ułożył dłoń na
moim policzku.
- Nie znikaj tak – poprosił
czułym tonem. – Gdyby coś ci się stało… nie wybaczyłbym sobie tego, Marie.
- Nic mi nie jest –
odpowiedziałam, układając swoją dłoń na jego palcach. – Mgła mnie pilnuje.
Viego parsknął tylko i opuścił
dłoń, wciąż jednak zaciskając swoje palce na moich.
- Co z Ledrosem? - zapytałam.
- Jest upiorem i jest martwy,
tak samo jak Hecarim - odparł król. - Żaden z nich nie jest w stanie zrobić nic
drugiemu. Gdy Hecarim się uspokoi, Ledros wróci. Nie martw się o niego.
Pokiwałam tylko głową, chociaż
moje małe serduszko wolałoby po prostu zobaczyć Ledrosa całego.
- Znalazłem coś dla ciebie –
zauważył. – Zechcesz pójść ze mną, Marie?
Pokiwałam głową. Każda jego
propozycja, nieważne jak szalona i dziwna, na pewno spotkałaby się z moją
aprobatą. Nie mogło być innej możliwości – ufałam temu szalonemu władcy, ufałam
mu jak nikomu innemu. Viego uśmiechnął się i wciąż trzymając mnie za rękę,
poprowadził mnie do swojego pałacu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz