przekleństwo

 



Planeta Łowów, przed powrotem It’chi z Feralnego Polowania

W ogromnej sali na samym środku stało kamienne palenisko.  Miało jakieś dwa metry szerokości i chociaż w środku nie było ani drewna, ani oleju, ogień płonął tam nieprzerwanie od tysięcy lat. Wiedziałem, że będzie płonąć jeszcze równie długo. Łowcy nie wyglądali na takich, którzy łatwo pozbywają się własnych bogów.

Spośród nich wybrałem sobie jeden, szczególny klan. Kiande byli silni, brutalni i rzadko kiedy myśleli, co robić – najczęściej po prostu robili bardzo głupie i bardzo odważne rzeczy. Byli cholernie podobni do mnie, naznaczyłem ich więc ogniem w sercu i duszy, aby ten gniewny żar nigdy nie przestawał płonąć. Każdy z nich miał iskrę, taką, lub inną. Każdy z nich był w gorącej wodzie kąpany i każdy z nich, przez moją własną głupotę i zawiść, był przeklęty do cna.

Westchnąłem tylko i wygodniej ułożyłem się na umieszczonym w końcu komnaty, w cieniu tronie. O ile to możliwe było wygodnie ułożyć się na kamiennym siedzisku. Surowość tego miejsca nie była ani trochę komfortowa, ale idealnie odzwierciedlała styl życia łowców i ich bogów.

Ogień płonął nieprzerwanie. Mijały godziny, a ja nie ruszyłem się nawet o krok. Nie musiałem. Wierzyli we mnie tak mocno, że wszelkie ingerencje i przypominanie o sobie nie było potrzebne.

Słyszałem ich wszystkie szepty, prośby, złości, smutki, radości i błagania. Kiedy tak mocno wybiera się klan i kiedy klan tak mocno powierza się jednemu bogu, więź jest dziwnie wyjątkowa. Dlatego smutny patrzyłem w ten ogień, czując, jak mijają dni, miesiące i lata, czując, jak to przekleństwo wciąż pali i zżera ich wszystkich. Aż w końcu dotknęło szczególnie jednego z nich. Wyprostowałem się, parsknąłem.

- Już dość?

Uniosłem spojrzenie.

- Cetanu – mruknąłem niezadowolony. – Co tu robisz?

- Czy wiesz, że mimo iż tak długo trwam i trwam, nigdy nie przestałem być jak jeden z nich? – Cetanu spojrzał na ogień, a w jego oczach płomienie nie były tak rozmigotane, wydawały się wręcz smutne i martwe. – Dla mnie pół roku, a sto lat robi różnicę. A ty dupy nie ruszyłeś od ćwierć wieku.

Parsknąłem przez nos. Cetanu, Czarny Łowca, wielki pan śmierci i ostatni, który zostanie na polu walki, uśmiechnął się do mnie szeroko, chociaż w tym uśmiechu nie było nawet odrobiny szczęścia.

- Ta wiedźma już dawno zdechła na swojej górze, Ragta – zauważył. – Przestali w nią wierzyć. Zapomnieli o niej.

- Klątwa nie pękła – mruknąłem niezadowolony.

- Wciąż uważasz to za klątwę?

Zmarszczyłem niezadowolony brwi. Cetanu zawsze był inny, dziwny, oderwany od rzeczywistości. Wyglądał i zachowywał się inaczej nim my, bogowie łowców. Nas łowcy wymyślili i czcili od wieków. On był tutaj, odkąd tylko pamiętałem.

- To jest klątwa – parsknąłem.

- V’klta twierdzi, że to słodkie i romantyczne. – Cetanu wzruszył ramionami.

- Powiedziałeś o tym V’klta? – skrzywiłem się.

Skinął głową, a ja parsknąłem z niechęcią. Cholerny Cetanu. Nie utrzyma jęzora za zębami, zawsze memla nim nie tam, gdzie trzeba. Dotąd on jeden wiedział o tej cholernej klątwie. Nie rozpowiadałem o tym, to mogłoby źle skończyć się dla Kiande.

- Tak bardzo chcesz prowadzić ich naokoło tego przekleństwa. – Cetanu w końcu zerknął na mnie, wlepiając we mnie spojrzenie swoich jasnych oczu. – A nie lepiej pozwolić temu trwać?

- Oszalałeś? – syknąłem, podnosząc się. – To by ich skończyło!

Cetanu uśmiechnął się tylko szczerze.

- Poprowadź to dobrze – zaproponował. – Jesteś bogiem ognia, Ragta.

- Poprowadzić to? – parsknąłem, podchodząc do Żniwiarza. – Co masz na myśli?

- Guan zauważył, że dawno nikogo nie błogosławiłeś swoim znakiem. Stwierdził, że znamię będzie silne. Można to wykorzystać w tej sprawie.

- No nie… jemu też powiedziałeś? Jesteś bezczelny, Cetanu.

Czarny Łowca zaśmiał się jedynie. Dziś ewidentnie był w wyjątkowo dobrym humorze.

- Naznacz człowieka, Ragta. – Głos Cetanu robił się spokojniejszy i bardziej wypruty z emocji, gdy Żniwiarz w końcu przechodził do rzeczy. – Naznacz ludzką kobietę.

Cofnąłem się o krok. Myśl o tym, by to zrobić, była dziwnie wspaniała i obrzydliwie okropna. Z jednej strony sprzeciwiałem się temu całym sobą, ale z drugiej… skoro takie było to przekleństwo, to może faktycznie… może czas przekuć je w coś więcej?

- Doskonale, że się zgadasz. – Cetanu znów spojrzał na ogień, tym razem jednak płomienie w jego oczach tańczyły radośnie. – Znalazłem miłą rodzinę na Ziemi. Mieszkają blisko tego obiektu badawczego, który jakiś czas temu zyskał jaja węży. Nie zostało im zbyt wiele czasu, chodźmy już lepiej.

Ruszyłem za Żniwiarzem, zaintrygowany jednak tym, że Czarny Łowca poczynił już pewne kroki w sprawie klątwy.

- Czemu to robisz? – zapytałem go nagle. – Nigdy nadmiernie nie obchodzili cię łowcy, nawet jeśli jesteś ich bogiem śmierci, Cetanu.

- Bo nie nazywam się Cetanu – odpowiedział cicho. – I obiecałem jej, że zajmę się każdym z jej krwi, gdy już zapomni, kim tak naprawdę jest.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz