Sasori: droga (1/2)

 


Kakuzu siedział naprzeciw mnie, oddzierając z pajdy chleba małe kawałki. Każdy kawałek wkładał do ust, przeżuwał i połykał. Gdy skończył jeść, upił nieco piwa z kufla i przetarł usta rękoma.

- Deidara wróci dziś w ogóle? – zapytał.

- Pewnie nie – odpowiedziałem. – Miał sprawdzić granicę, zajmie mu to całą noc. Zostaniecie do jutra?

- Nie. – Kakuzu rozpiął nieco płaszcz i podał mi grubą kopertę. – Musimy ruszać.

Skrzywiłem się nieco, odbierając od niego przedmiot. Mój niechętny wzrok powędrował do Hidana, który siedział na ławeczce z młodą panienką Senju. Dziewczyna siedziała mu na kolanach, zajadając słodkie owoce, a Anihilista opowiadał jej swoje dziwaczne bajki.

- Jest jeszcze jedna sprawa, Sasori. – Kakuzu odstawił na bok pusty kufel. – Młoda ma problemy z chakrą i linią krwi.

- Co mi do tego? – mruknąłem niechętnie.

- Pewnie nic, chyba że chcesz, żeby coś cię w środku nocy rozsadziło od środka. – Kakuzu miał spokojny głos i zimne spojrzenie. – Wiem, że za nią nie przepadasz, ale nie zostawię tego Deidarze.

Westchnąłem. Określenie „nie przepadasz” nie wydawało mi się adekwatne. Nie żywiłem jakichkolwiek głębszych uczuć ku Senju. Ku nikomu właściwie. Po prostu nie uśmiechało mi się szkolenie małej. A wiedziałem, że właśnie to chce mi właśnie sprezentować Kakuzu.

- Co mam robić? – zapytałem mimo wszystko.

- Naucz ją kontrolować chakrę, to wszystko. Podstawowe ćwiczenia. Itachi zajmie się linią krwi, ale dobrze, żeby miał na czym już pracować.

- Jasne – burknąłem.

Kakuzu podniósł się, założył maskę, zostawił kilka banknotów na stole i zabrał paczkę z jedzeniem na później.

- Hidan, ruszamy! – zarządził.

Anihilista podniósł się posłusznie, na rękach wciąż trzymając młodą panienkę Senju. Gdy zbliżył się do nas, niespokojnie zmarszczył nos.

- Gdzie Deidara? – zapytał.

- Nie ma. – Kakuzu odpowiedział za mnie. – Mała, zostaniesz z Sasorim.

Arystea pokiwała grzecznie głową, chociaż rzuciła nieco lękliwe spojrzenie ku mnie. Hidan westchnął tylko i postawił Senju na ziemi, kucając przed nią z lekkim uśmiechem.

- Niedługo wrócisz, słońce – obiecał. – Pamiętaj, żeby dużo ćwiczyć.

Pokiwała głową i przytuliła się do anihilisty. Chwilę później podbiegła do Kakuzu i mocno wtuliła się w jego nogi.

- Już, dzieciaku, nie dramatyzuj – westchnął tylko, jego ton był jednak pozbawiony zwykłej mu oschłości. – Bądź grzeczna, dobrze?

- Dobrze, panie Kakuzu.

Dziewczynka zamachała swoją małą rączką i pozwoliła, by obaj ninja zniknęli jej z oczu na zakręcie. Te ich pożegnania i przywitania zawsze mnie drażniły. Rok temu żaden z nich nie pozwoliłby sobie na aż tak dużą czułość wobec tego dziecka.

Zabrałem drugą paczkę jedzenia, które Kakuzu przezornie kupił dla małej i Deidary. Hiruko leżał zapieczętowany w zwoju, na czas odwiedzin w mieście rzadko go wyciągałem. Zerknąłem na młodą Senju. Stała usłużnie obok mnie, wpatrując się we mnie oczekująco.

- Chodź – poleciłem tylko, ruszając przed siebie.

Posłusznie podreptała za mną, nie odzywając się nawet słowem. Wiedziałem, że nie lubi zostawać ze mną sam na sam tak samo, jak i ja tego nie lubiłem. Po kilku ostrych słowach i gestach szybko nauczyła się jak najmniej mi się narzucać. To bardzo mi odpowiadało.

Było dopiero południe, Deidara wróci rankiem. Senju wyglądała na wypoczętą, zakładałem jednak, że szybko znuży ją szybki, jednostajny marsz. Nie miałem zatem co spodziewać się, że do czasu spotkania z Deidara wytrzyma w drodze. Niechętnie zwolniłem. Wolniejszy krok pozwoli małej iść dłużej.

Arystea dreptała czasami obok mnie, a czasami za mną. Ciekawił ją cały świat wokoło niej, każdy element mógł wydawać się niebywale interesujący. Próbowała łapać motyle i ptaki, zbierała kwiaty i nuciło coś czasami. Nie musiałem jednak martwić się o to, że się zgubi – sama kontrolowała to, gdzie jestem, a gdy oddaliłem się za bardzo od niej, natychmiast podbiegała.

Nagle usłyszałem za sobą jej cichy jęk i lekki hałas. Odwróciłem się natychmiast. Gdyby małej coś się stało na mojej warcie, reszta, z Hidanem na czele, rozerwałaby mnie na strzępy. Przejęcie Senju przez obcych ninja nie wchodziło w rachubę. Ścisnąłem palce i sięgnąłem po zwoje na plecach. Nie było jednak takiej potrzeby.

Młoda panienka Senju leżała na środku drogi. Musiała potknąć się i upaść. Nie zapłakała jednak. Z krzywą miną podniosła się i otrzepała swój płaszczyk. Z jej policzka  ciekła wolno jasna, czerwona krew.

Westchnąłem tylko. Nieporadne i kłopotliwe dziecko. Senju potarła policzek rękoma, a gdy zobaczyła na paluszkach krew, skrzywiła się mocno, a w kącikach jej oczu pojawiły się małe łezki.

- Chodź tu – poleciłem sucho.

Podeszła do mnie chwiejnie i ze spuszczoną miną stanęła tuż przede mną. Ukucnąłem i złapałem ją za podbródek, unosząc jej głowę tak, by lepiej było mi oglądać jej policzek. Cięcie nie było głębokie, nie krwawiło też mocno.

Wyjąłem zza pleców jeden mały zwój i narysowałem na nim krwią małej jeden znak. Po chwili w kłębie dymu pojawił się nieduży zestaw naprawczy. Zebrałem niepotrzebne rzeczy do kieszeni, zwinąłem zwój i włożyłem go na plecy. W ręku został mi tylko biały, czysty materiał, który zalałem wodą z butelki i którym przetarłem policzek Senju.

- Trzymaj – poleciłem.

Posłusznie uniosła rączkę i przycisnęła do materiału. W jej oczkach wciąż tkwiły jasne łzy, drżała też delikatnie. Ból i widok krwi musiały nią mocno wstrząsnąć.

Wyjąłem z kieszeni małe pudełko z gęstą, przeźroczystą maścią. Zabrałem rączkę i materiał w policzka małej. Przetarłem ranę jeszcze raz szmatką i posmarowałem ją cienką warstwą specyfiku. Schowałem wszystko do kieszeni i podniosłem się.

- Dziękuję, panie Sasori – wyszeptała cichutko.

Bez słowa ruszyłem przed siebie, a młoda Senju cicho podreptała za mną. Do końca dnia nie odezwała się słowem, przez te dwie, czy trzy godziny marszu idąc wolno za mną.

 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz