Kakuzu siedział naprzeciw mnie,
oddzierając z pajdy chleba małe kawałki. Każdy kawałek wkładał do ust,
przeżuwał i połykał. Gdy skończył jeść, upił nieco piwa z kufla i przetarł usta
rękoma.
- Deidara wróci dziś w ogóle? –
zapytał.
- Pewnie nie – odpowiedziałem. –
Miał sprawdzić granicę, zajmie mu to całą noc. Zostaniecie do jutra?
- Nie. – Kakuzu rozpiął nieco
płaszcz i podał mi grubą kopertę. – Musimy ruszać.
Skrzywiłem się nieco, odbierając
od niego przedmiot. Mój niechętny wzrok powędrował do Hidana, który siedział na
ławeczce z młodą panienką Senju. Dziewczyna siedziała mu na kolanach, zajadając
słodkie owoce, a Anihilista opowiadał jej swoje dziwaczne bajki.
- Jest jeszcze jedna sprawa,
Sasori. – Kakuzu odstawił na bok pusty kufel. – Młoda ma problemy z chakrą i linią
krwi.
- Co mi do tego? – mruknąłem
niechętnie.
- Pewnie nic, chyba że chcesz,
żeby coś cię w środku nocy rozsadziło od środka. – Kakuzu miał spokojny głos i
zimne spojrzenie. – Wiem, że za nią nie przepadasz, ale nie zostawię tego
Deidarze.
Westchnąłem. Określenie „nie
przepadasz” nie wydawało mi się adekwatne. Nie żywiłem jakichkolwiek głębszych
uczuć ku Senju. Ku nikomu właściwie. Po prostu nie uśmiechało mi się szkolenie
małej. A wiedziałem, że właśnie to chce mi właśnie sprezentować Kakuzu.
- Co mam robić? – zapytałem mimo
wszystko.
- Naucz ją kontrolować chakrę,
to wszystko. Podstawowe ćwiczenia. Itachi zajmie się linią krwi, ale dobrze,
żeby miał na czym już pracować.
- Jasne – burknąłem.
Kakuzu podniósł się, założył
maskę, zostawił kilka banknotów na stole i zabrał paczkę z jedzeniem na
później.
- Hidan, ruszamy! – zarządził.
Anihilista podniósł się
posłusznie, na rękach wciąż trzymając młodą panienkę Senju. Gdy zbliżył się do
nas, niespokojnie zmarszczył nos.
- Gdzie Deidara? – zapytał.
- Nie ma. – Kakuzu odpowiedział
za mnie. – Mała, zostaniesz z Sasorim.
Arystea pokiwała grzecznie
głową, chociaż rzuciła nieco lękliwe spojrzenie ku mnie. Hidan westchnął tylko
i postawił Senju na ziemi, kucając przed nią z lekkim uśmiechem.
- Niedługo wrócisz, słońce –
obiecał. – Pamiętaj, żeby dużo ćwiczyć.
Pokiwała głową i przytuliła się
do anihilisty. Chwilę później podbiegła do Kakuzu i mocno wtuliła się w jego
nogi.
- Już, dzieciaku, nie dramatyzuj
– westchnął tylko, jego ton był jednak pozbawiony zwykłej mu oschłości. – Bądź
grzeczna, dobrze?
- Dobrze, panie Kakuzu.
Dziewczynka zamachała swoją małą
rączką i pozwoliła, by obaj ninja zniknęli jej z oczu na zakręcie. Te ich
pożegnania i przywitania zawsze mnie drażniły. Rok temu żaden z nich nie
pozwoliłby sobie na aż tak dużą czułość wobec tego dziecka.
Zabrałem drugą paczkę jedzenia,
które Kakuzu przezornie kupił dla małej i Deidary. Hiruko leżał zapieczętowany
w zwoju, na czas odwiedzin w mieście rzadko go wyciągałem. Zerknąłem na młodą
Senju. Stała usłużnie obok mnie, wpatrując się we mnie oczekująco.
- Chodź – poleciłem tylko,
ruszając przed siebie.
Posłusznie podreptała za mną,
nie odzywając się nawet słowem. Wiedziałem, że nie lubi zostawać ze mną sam na
sam tak samo, jak i ja tego nie lubiłem. Po kilku ostrych słowach i gestach
szybko nauczyła się jak najmniej mi się narzucać. To bardzo mi odpowiadało.
Było dopiero południe, Deidara
wróci rankiem. Senju wyglądała na wypoczętą, zakładałem jednak, że szybko znuży
ją szybki, jednostajny marsz. Nie miałem zatem co spodziewać się, że do czasu
spotkania z Deidara wytrzyma w drodze. Niechętnie zwolniłem. Wolniejszy krok
pozwoli małej iść dłużej.
Arystea dreptała czasami obok
mnie, a czasami za mną. Ciekawił ją cały świat wokoło niej, każdy element mógł
wydawać się niebywale interesujący. Próbowała łapać motyle i ptaki, zbierała
kwiaty i nuciło coś czasami. Nie musiałem jednak martwić się o to, że się zgubi
– sama kontrolowała to, gdzie jestem, a gdy oddaliłem się za bardzo od niej,
natychmiast podbiegała.
Nagle usłyszałem za sobą jej
cichy jęk i lekki hałas. Odwróciłem się natychmiast. Gdyby małej coś się stało
na mojej warcie, reszta, z Hidanem na czele, rozerwałaby mnie na strzępy.
Przejęcie Senju przez obcych ninja nie wchodziło w rachubę. Ścisnąłem palce i
sięgnąłem po zwoje na plecach. Nie było jednak takiej potrzeby.
Młoda panienka Senju leżała na
środku drogi. Musiała potknąć się i upaść. Nie zapłakała jednak. Z krzywą miną
podniosła się i otrzepała swój płaszczyk. Z jej policzka ciekła wolno jasna, czerwona krew.
Westchnąłem tylko. Nieporadne i
kłopotliwe dziecko. Senju potarła policzek rękoma, a gdy zobaczyła na
paluszkach krew, skrzywiła się mocno, a w kącikach jej oczu pojawiły się małe
łezki.
- Chodź tu – poleciłem sucho.
Podeszła do mnie chwiejnie i ze
spuszczoną miną stanęła tuż przede mną. Ukucnąłem i złapałem ją za podbródek,
unosząc jej głowę tak, by lepiej było mi oglądać jej policzek. Cięcie nie było
głębokie, nie krwawiło też mocno.
Wyjąłem zza pleców jeden mały
zwój i narysowałem na nim krwią małej jeden znak. Po chwili w kłębie dymu
pojawił się nieduży zestaw naprawczy. Zebrałem niepotrzebne rzeczy do kieszeni,
zwinąłem zwój i włożyłem go na plecy. W ręku został mi tylko biały, czysty
materiał, który zalałem wodą z butelki i którym przetarłem policzek Senju.
- Trzymaj – poleciłem.
Posłusznie uniosła rączkę i
przycisnęła do materiału. W jej oczkach wciąż tkwiły jasne łzy, drżała też
delikatnie. Ból i widok krwi musiały nią mocno wstrząsnąć.
Wyjąłem z kieszeni małe pudełko
z gęstą, przeźroczystą maścią. Zabrałem rączkę i materiał w policzka małej.
Przetarłem ranę jeszcze raz szmatką i posmarowałem ją cienką warstwą specyfiku.
Schowałem wszystko do kieszeni i podniosłem się.
- Dziękuję, panie Sasori –
wyszeptała cichutko.
Bez słowa ruszyłem przed siebie,
a młoda Senju cicho podreptała za mną. Do końca dnia nie odezwała się słowem,
przez te dwie, czy trzy godziny marszu idąc wolno za mną.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz