Sasuke: Orochimaru

 


Madara uśmiechnął się krzywo obok mnie. Sam miał ze sobą jedynie jedną ze swoich katan. Zacisnąłem zęby i spojrzałem przed siebie. Orochimaru szczerzył się w szerokim uśmiechu. Trzy lata czekania na moje ciało wcale nie odebrało mu dobrego humoru i pewności siebie.

- Sasuke…

- Ani słowa – warknąłem. – Zjeżdżaj stąd, albo giń.

Wojownik zaśmiał się cicho.

- Czy nie poszukujesz mocy, Sasuke? Czyż nie to miałem ci dać, abyś mógł dokonać swojej zemsty?

Uśmiechnąłem się krzywo i splunąłem pod nogi Orochimaru. Po jego pieczęci, którą jeszcze trzy lata temu uważałem za przyszłe, główne źródło mojej mocy, nie pozostał nawet jeden ślad. A mimo to czułem, że jestem teraz po stokroć silniejszy nawet nie od dawnego siebie, ale i od tej stojącej przede mną gnidy.

- Nie powtórzę tego po raz kolejny. – Pochyliłem się nieco. – Pięć sekund.

- Długo cię szukałem, Sasuke.

- Cztery.

- Powinieneś był dawno do mnie dotrzeć.

- Trzy.

- Lepiej, żeby to się tak nie skończyło, Sasuke.

- Dwa.

- Głupi szczeniaku...

- Jeden.

- Nie masz ze mną żadnych szans!

Ruszyłem do ataku. Madara nie zatrzymał mnie, ani też nie popędził. Stał obok, pewny zarówno swoich nauk, jak i mnie. W moich oczach zalśnił wieczny kalejdoskop, a po chwili ciało pokryła fioletowa, płytowana zbroja. Nyja cicho śpiewała w mojej dłoni. Ona też chciała, by przeszłość przestała się za nami ciągnąć.

Gdy skończyliśmy, Nyja nie śpiewała już usłużnie. Śmiała się, cicho i bezdusznie, jak zawsze zresztą, gdy wciągała kolejne dusze do podziemi. Zamrugałem oczyma, a wraz z kalejdoskopem zniknęła moja zbroja. Pozwoliłem chwilę Nyji jeszcze trwać w swoim szale, w końcu jednak schowałem broń i zapiąłem ją przy pasie.

- Czyli możemy ruszać dalej? – Madara przechylił głowę na bok. – Chiva będzie niezadowolona, jeśli znów spóźnimy się na obiad, Sasuke.

Skinąłem głową i po chwili znów byliśmy w drodze do domu.

 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz