Sasori: szal

 


- Ar!

Mała pisnęła, ale na szczęście Deidara ściągnął ją z linii ognia. Zamruczałem niechętnie i posłałem Cień Wiatru na przeciwników. Marionetka wytrzymała atak, przebijając ostrzami wszystkich wrogów. Krzyknęli przerażeni, a ich krew zachlapała drogę przed nami. Odetchnąłem, cofnąłem marionetkę i na powrót zapieczętowałem ją w zwoju.

- Nic ci nie jest, maleńka?

Spojrzałem za siebie. Deidara kucał przy Arystei, a mała, choć przerażona, trzymała się całkiem nieźle. W jej oczkach zbierały się jasne, szkliste łezki, ale nie zapłakała. Była na swój sposób naprawdę odważna.

- No już, już.

Deidara uśmiechnął się słabo, ale pocieszająco ku Senju. Blondyn ściągnął z małej szalik. Materiał był poszarpany, brudny i miał na sobie ślady krwi. Mała pociągnęła noskiem. Deidara obejrzał ją dokładnie, na szczęście nie była ranna. Uśmiechnął się więc do niej i starł jej z policzka trochę kurzu i brudu.

- Widzisz? Mówiłem, że mistrz Sasori nie pozwoli, by coś ci się stało, Ar.

Zrobiłem nieco niechętną minę, ale nie odezwałem się za wiele.

- To ruch oporu, o którym mówił Kakuzu – zauważyłem. – Trzyosobowa drużyna. Za ich głowy mogą nam sporo zapłacić.

Deidara spojrzał na ciała i westchnął tylko.

- Weź ich ciała do najbliższego skupu – poleciłem. – Kakuzu ma tam swojego człowieka, powinno wszystko pójść gładko.

- Hm? Nie zabiorę nas wszystkich, mistrzu.

- Zabierz ciała, powiedziałem – syknąłem.

- Zostanie mistrz sam z Ar? – Deidara widocznie się zdziwił.

- Nie lubię się powtarzać – burknąłem, zapinając zwój z Cieniem w poły płaszcza. – Mała, idziemy.

Arystea posłusznie podreptała ku mnie, Deidara westchnął tylko, drapiąc się w kark z niepewną miną. W końcu jednak stworzył dwa ptaki, załadował na nie ciała i wskoczył na jednego z nich.

- Wrócę wieczorem, hm – rzucił, zapewne bardziej do Arystei, niż do mnie.

Ruszyłem, gdy oba ptaki zniknęły mi z widoku za linią drzew. Młoda panienka Senju bez słowa zaczęła swój marsz za mną. Zaczęło robić się wietrznie i chłodno. Powoli zbliżało się ku zimie. Kolejnej zimie. Tutaj, na północy, zimno zawsze przychodziło wcześniej. Miałem nadzieję, że Pein wyśle nas niedługo na południe.

Tylko… dlaczego? W końcu zimno mi nie przeszkadzało. Deidara często marudził, ale wytrzymywał nawet siarczyste mrozy. Czy zatem martwiłem się o Ar? Eh… Sasori. Stary głupcze. Przyznaj się do tego, albo siedź cicho.

- Panie Sasori…

- Czego chcesz?

- Zimno mi, panie Sasori…

Zatrzymałem się i zerknąłem na nią. Arystea otaczała ramiona rękoma. Bez szala wiatr i chłód zdecydowanie jej dokuczały. Westchnąłem. To dziecko… zaczynało robić się coraz bardziej irytujące. Jej spokój, opanowanie i łagodność drażniły. Zmuszały mnie do rzeczy, których normalnie bym nie zrobił.

Ukucnąłem i wyciągnąłem zwój Stu Maszyn Przedstawienia. Rozwinąłem go i odszukałem odpowiednią marionetkę. Odpowiednio złożyłem pieczęci i po chwili kukła pojawiła się przed nami.

To była niewysoka, ale silna dziewczyna. Złapałem ją na granicy Kraju Wiru, gdzie w swojej wiosce uważana była za najsilniejszą. Walka z nią nieźle dała mi się we znaki – dziewczyna zniszczyła prawą rękę Cienia i zmiażdżyła ogon Hiruko. Przerobiłem ją na marionetkę z dziwną satysfakcją.

Odwiązałem z marionetki długi, ciemny szal. Był ciepły i należał właśnie do niej. Pamiętam, że odłożyła go przed walką. Zabrałem go ze sobą, czując, że będzie pasował do niej idealnie. W szalu wyglądała naprawdę ujmująco.

Odłożyłem materiał na bok, zapieczętowałem kukłę i schowałem zwoj.

- Chodź tu – poleciłem do Arystei.

Posłusznie podeszła do mnie, pociągając noskiem. Owinąłem szal wokół jej szyi. Materiał był naprawdę długi, dałem radę otoczyć jej szyję dwa razy, a pasmo i tak zwieszało się jeszcze ku ziemi.

- Bardzo ładnie pachnie – zauważyła z uśmiechem.

Może. Nigdy nie skupiałem się na takich rzeczach. Podciągnąłem szal aż pod jej nos.

- Lepiej? – zapytałem.

- Tak – odpowiedziała radośnie. – Dziękuję, panie Sasori.

Skrzywiłem się lekko. Ta jej wdzięczność i ciepło. Na bogów, ileż to dziecko w sobie tego miało, że nawet moje oschłe słowa i gesty nie zdołały tego w niej zdusić?

- Panie Sasori, mogę pana przytulić?

Zmarszczyłem tylko brwi. No naprawdę? Co za dziecko!

- Nie – odpowiedziałem sucho. – Idziemy.

- Weźmie mnie pan na ręce?

- Ar… to byłby tylko inny sposób na to, żeby się przytulić, nie?

- Też – odpowiedziała, dreptając za mną; w szaliku i z rozłożony na bok rączkami wyglądała naprawdę pociesznie. – Ale też i nie. Jestem zmęczona, panie Sasori.

- Jest południe, będziemy iść do wieczora.

Zrobiła niezadowoloną minkę i przystanęła. Deidara, Kisame, a już zwłaszcza Hidan niesamowicie ją rozpuścili. I, o ile dobrze widziałem, Kakuzu i Itachi wcale nie mieli zamiaru w niedługim czasie im ustępować. Nawet odizolowany Zetsu stawal się cichy i łagodny przy Senju, a Tobi przestawał być totalnym idiotą bez celu. Mała stała się oczkiem w ich głowie. A ja z każdym dniem utwierdzałem się w przekonaniu, że wcale nie bez przyczyny.

Gdy zerknąłem na nią, w jej oczach rozlewało się usłużne oczekiwanie i spokój całego świata. Dobroć i wiedza, które nigdy nie były dane i nigdy nie będą dane zwykłym ludziom. Ten widok był kojący, a jednocześnie nie spodobał mi się ani trochę. Sprawiał, że chciałem jej ulec w każdej jej prośbie.

- Możesz posiedzieć na Hiruko – burknąłem tylko, wyciągając odpowiedni zwój. – Tylko dzisiaj. Jasne?

Pokiwała ochoczo głową, tak naturalnie i szczerze szczęśliwa. Skrzywiłem się. Ta jej radość z małych rzeczy była naprawdę irytująca.

Rozpieczętowałem Hiruko i rozłożyłem marionetkę. Wskoczyłem do środka, zamknąłem pokrywę. Hiruko narzucił na siebie płaszcz i słomiany kapelusz z dzwoneczkami. Arystea po chwili podeszła do niego i objęła kukłę za szyję.

- Ar, miałaś mnie nie tulić – westchnąłem, już głosem Hiruko karcąc małą.

- Tulę Hiruko nie pana, panie Sasori.

Co za… irytująca, mała, zmyślna gadzina. Wyciągnąłem ogon Hiruko i otoczyłem ją ostrożnie tak, żeby przypadkiem nie zranić małej. Ogon wciąż był nasączony trucizną, a tego nie wybaczyłby mi żaden z chłopaków. Ja sobie zresztą, o dziwo, też nie.

- Nie dotykaj ani jego, ani mnie – rzuciłem sucho, zawieszając małą tuż przed twarzą kukły. – Nie dotykaj niczego, Ar. Siedź grzecznie, jasne? Inaczej będziesz iść sama do wieczora. A później do rana, bo nie zrobimy odpoczynku.

- Dobrze, panie Sasori – odparła śpiewnie.

Ogon zwinął się i usadził Ar na szczycie marionetki. Mała zaśmiała się i usiadła okrakiem, zadowolona ponad miarę ze wszystkiego, co teraz ją spotykało.

Siedziała na Hiruko do samego wieczora. Śpiewała, kiwała się na boki, ale nie skarżyła się i była spokojna. Odetchnąłem tylko. Zaczynałem zgadzać się na coraz więcej rzeczy i zaczęło mnie to szczerze niepokoić. I, z drugiej strony, niestety cieszyć.

 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz