Sasuke: determinacja (1/3)

 


- Madara? – zdziwiłem się. – A gdzie mistrzyni?

- Chiva wyszła do miasta po zakupy. Słyszałem, że skończyłeś trening.

Pokiwałem głową. Chociaż słowo „skończyłem” wydawało mi się być nieco nieadekwatne. Chiva wciąż mnie uczyła nowych rzeczy. Kiedyś dałem jej miesiąc na naukę. Potem kilka dni, tydzień i znów kilka dni. Kończyłem treningi za każdym razem i za każdym razem zostawałem jeszcze. Trwało to już dobre trzy lata. A ja nadal czułem, że nie mam nawet jednej dziesiątej mocy, którą mógłbym z nią zdobyć.

I to nie tak, że Chiva lub Madara nie chcieli mnie uczyć wszystkiego. Chcieli, nawet bardzo. Dzielili się swoją wiedzą i doświadczeniem, gdy tylko tego chciałem, potrzebowałem lub o to zapytałem. Po prostu mieli tego tak wiele w sobie, że trzy lata były niczym, aby przekazać mi to wszystko.

Madara uśmiechnął się tylko i wskazał mi miejsce naprzeciw siebie. Wszedłem głębiej do chaty i zamknąłem za sobą drzwi, po chwili siadając na ławie przy mocnym, dębowym stole. Katanę odłożyłem pod ławę i rozpiąłem nieco płaszcz. Byłem w domu i pasowało mi odpocząć, chociaż dom tak naprawdę nie należał do mnie i właściwie to nie chciałem odpoczywać.

- Itachi jest teraz w Gorących Źródłach – zauważył Madara. – To nie tak daleko stąd.

Uniosłem zaskoczony głowę. Itachi! Odkąd pamiętam, przez te trzy lata Madara zawsze ukrywał to, jak daleko jest mój brat, chociaż nie raz słyszałem, jak rozmawiają o nim z Chivą. Tłumaczył mi wiele, tak jak obiecał, odpowiadał na wszelkie moje pytania. Krzyczałem wtedy, kłóciłem się z nim, odchodziłem i wracałem. Oboje z Chivą nigdy nie mieli mi tego za złe. Przyjmowali mnie raz po raz, szkolili i tłumaczyli, aż do kolejnego mojego wybuchu. I tak w kółko, i w kółko.

- Czemu mi to mówisz? – zapytałem podejrzliwie. – Jestem głodny, chcę odpocząć.

Madara przysunął do mnie miskę z pieczonym mięsem i tacę z chlebem. Westchnąłem tylko i zabrałem się do jedzenia.

Jeszcze dwa lata temu na taką informację o bracie bez słowa zebrałbym broń i wyszedł szukać krwi. Teraz… nie wydawało mi się to prawidłowe.

- Mogę tam z tobą iść – zauważył.

- Nigdzie nie idę – odparłem. – Miałeś mnie nauczyć czegoś. I zająć się moim kalejdoskopem. To cholerstwo nadal boli przy każdej aktywacji w lewym oku.

- Jest ci tak potrzebny? Do czego?

Dobre pytanie. Do czego jest mi właściwie potrzebny? Zemstę na Itachim, nawet jeśli nie chciałem tego do końca przed sobą przyznać, porzuciłem dawno temu. Trenowałem i uczyłem się, bo, całkiem możliwe, nie znałem niczego innego.

- Tsss! Po prostu rusz się, głupi starcze!

Madara zaśmiał się tylko.

- Już, już, Sasuke. – Zamachał na mnie ręką. – Przyjdź nad wodospad, jak skończysz jeść.

Wstał i mijając mnie, stuknął mnie dwoma palcami w czoło. Jak zwykle nie uchyliłem się i jak zwykle zrobiłem bardzo niezadowoloną minę. Ten gest przypominał mi boleśnie o Itachim, a jednocześnie… dowiedziałem się, że należał do mojego klanu już od bardzo, bardzo dawna tak samo mocno, jak wachlarze, ogień i kopiujące oczy.

Skończyłem jeść i odetchnąłem głęboko. Itachi był w Gorących Źródłach. To zaledwie dzień, góra półtorej dnia drogi stąd. Tak blisko nie był od czasów, gdy szukał Naruto w Liściu. Lata temu modliłem się o taką sposobność. Teraz chciałem tylko, żeby sobie poszedł.

Gdy Madara wyjawił mi prawdę, chciałem wrócić do Liścia i rozwalić tam wszystko. To był pierwszy raz, gdy odszedłem z tego domu. Wróciłem po jednym dniu. Byłem za słaby na walkę z całą wioską i doskonale o tym wiedziałem.

Ani Madara, ani Chiva nie odmówili mi wtedy dalszych treningów. Spodziewali się, że wrócę, czekali w końcu cicho przy ognisku przed chatą. Wtedy okropnie mnie to rozwścieczyło. Krzyczałem na nich długo, aż w końcu opadłem z sił, trzasnąłem drzwiami chaty i poszedłem spać.

Powtarzało się to co jakiś czas. W końcu zaczęło mnie to męczyć na tyle, że przestałem uciekać. Od roku trenowałem bez przerwy pod opieką Chivy i Madary. Dwójka zmieniała się w czasie nauki. Uchiha trenował moje kopiujące oczy i szereg umiejętności z nimi związanych, a Thwei hartowała ducha i ciało do granic możliwości. Oboje byli wymagającymi nauczycielami. Ale tylko Chivę nazywałem mistrzynią. Madara, mimo całej swej wiedzy i umiejętności, wciąż pozostał irytującym, zadufanym starcem, który swoją wiedzę dawkował zbyt dobrze.

Podniosłem się w końcu i wyciągnąłem katanę spod ławki. Zapiąłem ją przy boku i wyszedłem z chaty. Ostrze podarował mi Uchiha. Było jednym z tych, które mogłoby być przekazywane w moim rodzie z pokolenia na pokolenie. Madara jednak zabrał kolekcję dwudziestu czterech katan ze sobą, gdy uciekał z Liścia. Rozdzielił je w dziwaczny sposób. Chiva dostała siedem z nich, grupa nazywa była Saligia. Mnie Madara podarował jedną, tę, którą nazywał Nyja.

- Ej, nie śpij. – Podszedłem do Madary i kopnąłem go w kostkę. – Leniwy starzec!

Madara otworzył tylko jedno oko.

- Zrób sobie przebieżkę – mruknął.

- Miałem już rozgrzewkę.

- To zrób jeszcze jedną.

Parsknąłem, ale posłusznie poszedłem pobiegać. Uchiha w tym czasie ewidentnie zdrzemnął się pod drzewem. Gdy zaspany zawołał mnie do siebie, wskazał mi wodospad i poszedł na kolejną drzemkę.

Cholerny starzec! Ściągnąłem katanę, płaszcz i koszulę i wskoczyłem pod wodospad. Woda zaczęła tłuc się o moje ciało. Odetchnąłem tylko i usiadłem, składając ręce przed siebie.

Kumulowanie i wydobywanie z siebie chakry w taki sposób nie było łatwe. Woda przeszkadzała, zaburzała rytm i często uniemożliwiała wszystko. Madara jednak nigdy nie pozwolił mi obrać łatwiejszej drogi. Stałem pod tym wodospadem kupę czasu przez dwa lata, nim nawet pojąłem w części o co chodzi.

Chiva nazywała to hartowaniem ducha i ciała, ale Madara twierdził, że to wyciszenie. Teraz czułem, że oboje mają rację. Im dłużej siedziałem pod tym wodospadem, tym spokojniejszy się czułem. Już nie tylko na zewnątrz. Właściwie to przede wszystkim wewnątrz.

Po godzinie Madara stuknął mnie w czoło. Przez ten czas zdołałem pokryć ciało cienką warstwą chakry tak, że woda opływała mnie łagodnie. Po geście starego Uchihy wszystko pękło nagle. Madara uśmiechnął się i przeskoczył po skałach na brzeg. Usiadł przy pomoście. Ruszyłem bez słowa za nim.

- Co z moim kalejdoskopem?

- To trochę trudna sprawa, Sasuke – wyznał Madara.

- Trudna? Wsadź mnie pod którykolwiek wodospad, każ łazić po skałach, nieważne, zajmij się tym.

- Eh, Sasuke… - Madara podrapał się po głowie. – Siadaj. To będzie kolejna, długa opowieść.

 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz