Tobi: masakra klanu Uchiha

 


Bardzo rzadko widywałem Khalidę w takim stanie. Była roztrzęsiona i przerażona. Puste i martwe domy klanu Uchiha musiały mocno ją uderzyć. Stała na głównej ulicy dość długo, aż w końcu upadła i zaszlochała cicho.

Izuna był bardziej oszczędny w emocjach. Z jego oczu nie wyczytałem nic, dopóki nie podszedł do Khalidii i nie przytulił jej mocno. Wtulił głowę w jej ramię, ukrywając własne łzy.

Sam nie czułem aż tak wielkiej rozpaczy. Smutek moich opiekunów przeszedł też na mnie, ale nie znałem za dobrze mojego własnego klanu. A raczej… jednego z moich własnych klanów.

Zaczęło grzmieć i mocniej padać. Stałem tak w zimnym deszczu dość długo, nie chcąc przerywać rozpaczy ani Malak, ani Izunie. W końcu Uchiha odsunął się i ułożył ręce na twarzy Malak. Nie widziałem już, czy płacze. Deszcz zmywał natychmiast wszelkie ewentualne łzy.

- Nic nie mogliśmy zrobić, słyszysz? – jęknął.

- Słyszę ich krzyki, Izuna. – Malak złapała się za głowę. – Wciąż wołają we wściekłości. Tak jak on.

Izuna zacisnął tylko zęby.

- To koniec, Khalida – wyszeptał. - Przeklęty klan przestał istnieć.

- Młody Sasuke żyje – zauważyłem. – Wrócił do domu. – Wskazałem na budynek przy końcu ulicy.

Oboje odwrócili się tam. Khalida westchnęła tylko. Izuna podniósł się i pomógł wstać kobiecie i zaczął:

- Ja mogę…

- Nie – zaprzeczyła. – Lepiej nie. Nie zaufa ci. Ja spróbuję.

Izuna westchnął tylko. Przechyliłem nieco zaskoczony głowę. Byli zrozpaczeni, ale wytrwali. Ich misja, wciąż nieco niezrozumiała dla mnie, wiele dla nich znaczyła.

 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz