Hashirama nie miał problemów z
tym, by przebywać wśród Uchiha. Ja nie potrafiłem tak, jak on, przekreślić nagle
bolesnej przeszłości i zacząć od nowa. W czasie przerw, gdy Ibot ruszał nad
wodospady, kryłem się w ogrodzie, z dala zarówno od Uchihów, jak i od tej
przeklętej Naomi. I, czasami, również od swojego brata.
Dziś jednak ogród był zajęty.
Zrobiłem w nim zaledwie kilka kroków, gdy zdołałem zauważyć siedzącą tam Malak.
Khalida miała na sobie wciąż ten
sam dziwny, egzotyczny strój. Klęczała przed wbitym w ziemię mieczem i
opierając się o niego, szeptała do niego ciche słowa. W tym momencie wydawało
mi się to dziwnie intymne, jakby błagała o coś czule swojego jedynego kochanka.
Skrzywiłem się i zacząłem wycofywać.
- W porządku, Tobirama. –
Zatrzymał mnie jej cichy, usłużny głos. – Chodź. Wiem, że nie lubisz siedzieć z
resztą.
Zawahałem się, ale w końcu
ciekawość wygrała. Usiadłem niedaleko Malak na kamiennej ławce.
- Czym się martwisz, Tobirama?
Odkąd się tu zjawiła, zwracała
się do nas po imieniu. Nie używała żadnych form grzecznościowych, chociaż jej
słowa były miękkie, czułe i wypowiadane z szacunkiem. Nikt z nas jednak się
temu nie burzył. Przyjmowaliśmy to dokładnie tak samo, jak wszystkie inne
dziwactwa z nią związane.
Jedynie Izuna miał ten dziwny przywilej
bycia określanym całkowicie oryginalnie. To prześmiewcze określenie znad
gorących źródeł przylgnęło do niego i Malak niezwykle rzadko nazywała go
inaczej niż „słodki”.
- Martwię się czymś? – burknąłem
niechętnie.
Kobieta odchyliła się i jednym,
płynnym ruchem wyciągnęła z ziemi miecz. Przejechała palcami po ostrzu i
włożyła broń do pochwy, którą zapięła na swoich plecach. Jej sposób noszenia
się i przypinania broni wydawał mi się taki dziwny i nieprawidłowy. A jednak
widziałem, na ile stać tę szaloną kobietę.
Szczerze zainteresował mnie też
jej miecz. Ostrze było szersze niż w katanach, miało też prosty, symetryczny
kształt. Było grubsze i zapewne cięższe. Posługiwanie się takim mieczem
wymagało siły i precyzji. Katana przy nim wydawała się zgrabniejsza, ale też
mniej potężna. Rękojeść jej miecza obwinięta była skórzanymi pasami, a do
zakończenia, niedużego uchwytu, do którego mogły wejść zaledwie dwa palce,
kobieta doczepiła zielone i czarne wstęgi. Kolory te nosiła też na sobie,
uznałem, że muszą zatem należeć do jej klanu.
- Ogrody przynoszą spokój i
harmonię do świata – zauważyła, podnosząc się. – Jest tu wszystko to, co
uspokaja myśli i uczucia. Chyba bardzo szukasz takich rzeczy, czyż nie,
Tobirama?
Zmarszczyłem brwi. Khalida
uśmiechnęła się tylko ciepło. Ten jej uśmiech… ogrzewał serce i mroził krew w
żyłach. Był jak zapowiedź słodyczy i końca świata. W takich momentach, gdy ta
absurdalna kobieta uśmiechała się dokładnie w ten sposób, nie dziwiłem się ani
trochę Uchihom, że garną do niej jak szaleńcy.
- Jesteśmy tu i udajemy, że
wszystko jest dobrze – mruknąłem niechętnie. – Że wojny się nie toczą i że nie
walczymy. Ale wyjdziemy stąd i nasze klany nadal będą się wyrzynały nawzajem.
- Tylko, jeśli sobie na to
pozwolicie.
- My? A co my możemy? – parsknąłem.
– Jesteśmy czwórką ludzi z dwóch skłóconych klanów.
- Jesteście solą tej ziemi i
kamieniem węgielnym nowej ery, Tobirama – zaprzeczyła, przekrzywiając głowę. –
Jeśli obawiasz się, że nic się nie zmieni, najpewniej dokładnie tak się stanie.
Prychnąłem tylko. Khalida
skinęła na mnie ręką.
- Chodź.
Podniosłem się niechętnie i
podszedłem do niej. Gdy wymierzyła mi cios, zablokowałem go. Tak samo kolejny i
jeszcze jeden. Gdy zaczęła spychać mnie za bardzo do ściany ogrodu, sam
wyprowadziłem cios nogą. Zatrzymała go ramieniem, który wsparła o druga dłoń.
Uśmiechnęła się tylko i wyprostowała.
- Najtrudniejsze drogi zawsze
zaczynają się od jednego – zauważyła. – Pierwszego kroku. Pierwszego ciosu.
Pierwszych słów. Jeszcze raz, Tobirama.
Skinąłem głową i tym razem sam
zacząłem walkę. Kobieta była szybka, zwinna i doskonale wiedziała, ile siły
należy użyć, by zatrzymać dany cios. Dopasowała się do mnie i tego, na ile
pozwoliłem sobie w starciu z nią. To była bardzo przyjemna, rozluźniająca
wymiana ciosów.
Zaczęło mi się to podobać.
Używałem więcej siły, mieszałem style, a ta przeklęta dziewczyna nie zawahała
się nawet jeden raz, bezbłędnie blokując ciosy i odnajdując luki w mojej
obronie.
W końcu uniosłem zmęczony dłoń,
a Khalida wyprostowała się z uśmiechem. Nie dyszała, nie wyglądała na zmęczoną.
Ten taniec sprzed chwili był dla niej naturalny jak oddychanie.
- Lepiej? – zapytała.
Pokiwałem szczerze głową. Walka
z tą szaloną dziewczyną była o wiele przyjemniejsza niż sparingi z Uchihami lub
Naomi. Khalida usiadła na ławce i odetchnęła. Jednak walka zmęczyła ją, chociaż
nie dała tego po sobie poznać. Usiadłem obok niej, podobnie zmęczony, ale o
dziwo bardzo zadowolony.
- Uchiha nie są źli – zauważyła
po chwili. – To bardzo przeklęty klan. Ale jeśli się w nich uwierzy, dadzą
sobie z tym radę.
- Są skazani na zagładę –
zaprzeczyłem.
- Jak my wszyscy – westchnęła.
Zmarszczyłem tylko brwi.
Chciałem zaprzeczyć, powiedzieć, że jest inaczej, ale… nie potrafiłem. Gdzieś w
głębi duszy czułem, że Malak ma rację.
- Gdzie nauczyłaś się tak
walczyć? – zmieniłem temat.
- W wojsku – odpowiedziała. –
Służyłam w Pułku Cieni stacji trzynastej Turpigor.
- Co? – zdziwiłem się. – I
gdzie?
Zaśmiała się tylko.
- To dość daleko stąd –
przyznała. – Za morzem na wschód.
- Byłaś żołnierzem?
- Tak – odparła. – Dość dobrym,
jak mniemam. Na tyle dobrym, że mój król wybrał mnie na swoją prawą rękę,
swojego generała.
- Skąd się tu wzięłaś zatem? –
zapytałem szczerze zaskoczony.
Khalida zaśmiała się tylko,
czule, cicho i smutno. Poczułem jak przez plecy przebiega mi nieprzyjemny,
zimny dreszcz. Pomyślałem, że właśnie w taki sposób śmiałaby się sama śmierć,
gdyby przyszło jej umierać gdzieś na końcu czasów. Usłużnie, z wdziękiem i
smutną melancholią.
- Sama nie wiem – przyznała. –
Ktoś poprosił mnie o pomoc. Więc mu pomagam.
- Co z twoim królem?
- To było bardzo dawno temu,
Tobirama – wyznała cicho. – Mój król już śpi w spokoju na swej ostatniej
warcie.
- Czekaj, ale…
- Ibot skończył medytować. –
Khalida podniosła się. – Powinieneś wracać.
Zmarszczyłem jedynie
niezadowolony brwi, ale podniosłem się i skinąłem głową. Malak uśmiechnęła się
delikatnie.
- Twój brat jest niepoprawnym
optymistą – zauważyła, a ja skrzywiłem się, wiedząc, że uwaga jest niebywale
trafna. – Tacy ludzie są bardzo niebezpieczni, wiesz o tym?
- Mój brat jest idiotą, z reguły
nie bywa niebezpieczny – burknąłem.
Khalida zaśmiała się i wróciła
tam, gdzie klęczała, gdy wchodziłem do ogrodu.
- My, chłodni w rozumowaniu,
oszczędni w uczuciach, boimy się takich ludzi – przyznała, wyciągając miecz. –
Ci, którzy kierują się tylko sercem, są bardzo niebezpieczni. Nieprzewidywalni.
I cholernie silni.
Zmarszczyłem brwi, zaskoczony
jej tokiem rozumowania. Malak natomiast wbiła miecz w ziemię i skłoniła się ku
niemu.
- Możesz jednak zaufać
bezgranicznie bratu, Tobirama – wyznała jeszcze, opierając czoło o chłodną stal
miecza. – Możesz zaufać każdemu, kto będzie jak on.
- A jest takich więcej?
Zaśmiała się tylko. Jej śmiech
przypominał dźwięk tysiąca dzwoneczków w czasie wichury. Był przyjemny i
delikatny, ale gdzieś w tle wiał potężny, niebezpieczny wiatr. Czułem, że
wszystkie słowa, które miały paść dziś między nami, padły. Malak zaczęła
szeptać coś do miecza, wycofałem się cicho z ogrodu i wróciłem do reszty.
Roześmiany Hashirama bawił się doskonale w towarzystwie obu Uchihów i Naomi.
Ci, którzy kierują się tylko sercem, są bardzo niebezpieczni.
Westchnąłem tylko. Hashirama
zamachał do mnie, a ja mimowolnie uśmiechnąłem się na widok jego rozradowanej
twarzy.
- Do mnie!
Nawet jeśli ja sam od siebie nie
byłbym w stanie zaufać Hashiramie, Ibot potrafił mnie do tego zmusić. Skłóceni
i głupi, oczekiwaliśmy cudu od człowieka, którego nawet nie znaliśmy. I o
dziwo, otrzymaliśmy to, czego potrzebowaliśmy. I to, czego kompletnie nie
chcieliśmy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz