Każdy kolejny dzień wyglądał
podobnie. Wstawałam rano, służki pomagały mi w toalecie i ubraniu się, a potem
prowadziły mnie uśmiechnięte do jednej z jadalni lub na któryś z tarasów, gdzie
czekał przy małym stoliku Joel. Jedliśmy razem śniadanie, rozmawialiśmy, a
potem Joel spędzał niemal cały dzień na spotkaniach z ministrami, politykami i
kupcami. Spotykaliśmy się na obiedzie lub, jeśli spraw wagi państwowej było
naprawdę dużo, dopiero na kolacji.
W czasie wolnym mogłam robić, co
chciałam. Nikt nie ograniczał mnie ani nie rugał, mogłam poruszać się
swobodnie po całym Pałacu. Z początku towarzyszył mi Adon lub Zaton, ale szybko
przyzwyczaiłam się do rozkładu korytarzy i sama potrafiłam odnaleźć dość dobrze
w nich potrzebną mi drogę.
Joel nalegał, bym została w
Pałacu. Zorganizował w jednym z pokoi warsztat, w którym mogłam swobodnie szyć.
W pałacowych progach witały teraz zamożne panny i wysoko postawione
szlachcianki, projektowałam więc i szyłam tylko dla nich. Joel w wolnych
chwilach odwiedzał mnie, ewidentnie polubił przesiadywanie przy mnie w czasie,
gdy szyłam.
Dzień za dniem coraz bardziej
przyzwyczajałam się właśnie do takiego życia – spokojnego, wytrawnego i pełnego
cichego splendoru. Joel coraz częściej namawiał mnie, bym uczestniczyła w
balach i wystawnych obiadach, gdzie zawsze towarzyszyłam mu, stojąc lub siedząc
u jego boku.
Mimo tego, że właściwie czułam
się szczęśliwa, coś dziwnego od czasu do czasu ściskało moje serce i mroziło
moją duszę. Joel był uroczy, kochany i wiedziałam, że z każdym dniem jesteśmy
coraz bliżej siebie, a mimo to… tęskniłam, na bogów, tęskniłam tak mocno za
czymś, co było martwe, przeklęte i dalekie.
Nocami siedziałam sama na łóżku
i łkałam, mając nadzieję, że Viego przyjdzie, że wróci do mnie. Być może był
blisko, a być może nie – nie wiedziałam tego. Nigdy, nieważne jak mocno łkałam,
nie przychodził…
- Marie? Marie, znowu bujasz w
obłokach, prawda?
Uniosłam swoje spojrzenie. Joel
przyglądał mi się z uśmiechem, przechylając uroczo głowę na bok. Odpowiedziałam
mu podobnym gestem, chociaż zapewne o wiele smutniejszym.
- Marie?...
- Panie mój? – zapytałam od
razu.
Było piękne popołudnie i dziś
wyjątkowo Joel nie miał żadnych spotkań. Siedzieliśmy w ogrodzie, ciesząc się
ciepłym słońcem, świeżym powietrzem i pięknem kolorowych kwiatów.
- Marie, jutro wieczorem
spotykamy się z delegacją z Noxus – zauważył Joel. – Czy zrobisz mi tę
przyjemność i będziesz wtedy przy mnie?
Zerknęłam na niego zaskoczona. Tak,
czasami towarzyszyłam mu w mało ważnych spotkaniach, ale po raz pierwszy Joel
chciał mnie zabrać na coś, co miało naprawdę duże znaczenie nie tylko dla
niego, ale i dla całego Sudaro.
- Czy jesteś tego pewien, mój
panie? – zapytałam cicho. – Noxus może nie być… zadowolony z mojej obecności
przy tobie.
- Marie, nawet tak nie mów. –
Joel zrobił niezadowoloną minę. – Będę naprawdę szczęśliwy, jeśli będziesz ze
mną. Proszę?
Skinęłam tylko głową z
uśmiechem. Na większość próśb Joela reagowałam ostatnio tak samo – zgadzałam
się, gdyż właśnie tak właściwie mogłam odwdzięczyć mu się za jego opiekę,
dobroć i czułość.
- Dziękuję, Marie. – Joel
wyciągnął do mnie rękę, a ja ujęłam ją po chwili. – Chciałabyś przejść się ze
mną po ogrodzie przed kolacją?
Podniosłam się wraz z Joelem i
ruszyłam wraz z nim wolno przez ogród. Właśnie w czasie takich chwil poznawałam
go od tej jego zwyczajnej strony. Był dobrym królem, wspaniałomyślnym i
współczującym, ale poza tym był też po prostu dobrym człowiekiem. Przy nim
czułam się wyjątkowa. Przy nim byłam szczęśliwa.
Ale nie w pełni szczęśliwa, pomyślałam
z goryczą. W pełni szczęśliwa nie myślałabym wciąż o zimnych dłoniach, martwych
czułościach i jednym, przeklętym przez los i czas pocałunku. Nieważne, jak
uroczy był Joel i jak dużo czasu przy nim spędzałam – koniec końców zawsze pojawiał
się taki moment, że wracałam myślą ku Viego, ku tej postaci zrujnowanego
władcy, którego, na bogów!, możliwe że pokochałam z całego swojego zlęknionego
serca.
Taka mała, delikatna rzecz… ta
miłość. Uczucie, przez które budowane i rujnowane były narody. Przez miłość
wypłynęłam w nieznane, przez miłość obudziłam pradawne zło i przez miłość do
tego zła chciałam wracać raz po raz.
Ocknęłam się z ponurych
przemyśleń, gdy Joel narzucił mi na ramiona swój krótki płaszcz. Materiał wciąż
był ciepły od jego ciała, miękki i przyjemnie pachnący dawał mi idealną ochronę
przed zimnem wieczoru.
- Dziękuję – wyszeptałam.
- Wrócimy do Pałacu? – zapytał
Joel.
- Ja… możemy jeszcze zostać? –
zapytałam cicho.
- Oczywiście. Nie jest ci zimno,
Marie?
- Nie, dziękuję – odparłam z
uśmiechem.
Spacerowaliśmy jeszcze chwilę,
rozmawiając o bardzo błahych sprawach. Dzięki takim właśnie rozmowom
dowiedziałam się, jak bardzo uroczym i miłym człowiekiem jest Joel. W czasie
tych rozmów, spacerów, obiadów, kolacji, śniadań i wspólnego czasu poznawałam
go doskonale. W takich momentach czułam, że między nami rodzi się coś więcej.
Przypomniałam sobie, że
dokładnie tak samo zbliżałam się do Viego – przez rozmowy, wspólne zaczepki,
spędzanie czasu. W którym momencie go pokochałam? – nie miałam pojęcia.
W końcu spacer zabrał mnie i
Joela do tej części ogrodu, po której spacerowałam też z Viego w czasie balu.
Mocniej naciągnęłam na siebie płaszcz Joela. Wspomnienie o zimnym pocałunku i
chłodnych dłoniach wywołało dreszcze.
- Marie?
- Nic mi nie jest – odpowiedziałam
od razu. – Możemy usiąść?
Joel skinął głową i poprowadził
mnie ku pierwszej ławeczce. Ze ściśniętym sercem zauważyłam, że nie tak dawno
temu siedziałam dokładnie w tym miejscu podczas chłodnego wieczoru przy martwym
królu.
- Marie…
Uniosłam swoje spojrzenie. Joel.
Ten słodki, uroczy, kochany Joel. Wpatrywał się we mnie z lekkim uśmiechem i dziwnie
niepewnym spojrzeniem. Widziałam już kiedyś takie oczy. Widziałam, chociaż nie
potrafiłam sobie przypomnieć gdzie i u kogo.
- Ja… naprawdę… bardzo mi zależy
na tobie, Marie.
- P-panie mój? – wyszeptałam.
Nie zaoponowałam, gdy Joel
pochylił się ku mnie i gdy jego ciepłe wargi dotknęły moich ust. Przymknęłam
oczy i poddałam się tej czułej pieszczocie. Chociaż czułam, że to punkt, z
którego się już nie zawraca, chociaż moje serce wołało z tęsknotą za
zapomnianym i dawnym, w tej chwili ciepło i życie wygrało.
I nawet jeśli było mi trochę
smutno, to o wiele mocniej cieszyłam się z tego, co mnie spotykało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz