- Marie!
Poczułam zimno, przyjemne, czułe
zimno. Gdy otworzyłam oczy, sala wypełniona była mrokiem i złą, szepczącą Mgłą.
Uśmiechnęłam się tylko. Tyle dni czekałam na to. Byłam niemalże gotowa
uwierzyć, że to tak naprawdę był piękny, chociaż smutny sen.
Viego. W końcu wrócił.
- Marie…
Moje dłonie wylądowały w jego
zimnych rękach. Słyszałam czyjeś głosy, krzyki i piski, ale niewiele mnie to
interesowało. W tle widziałam kotłującą się wściekle Mgłę – pożerała coś, byłam
tego pewna. To też nie miało najmniejszego znaczenia.
- Viego…
Uśmiechnęłam się, zaciskając
mocniej palce na jego dłoni. Zrujnowany Król odpowiedział mi tym samym, smutnym
uśmiechem.
- Oh, Marie – westchnął. –
Głupia, kłopotliwa szwaczka.
- Viego, zostań – poprosiłam od
razu. – Proszę… zosta…
- Cicho bądź, szwaczko – skarcił
mnie tylko. – Nie mów nic, proszę, Marie.
Zamilkłam, chociaż tak bardzo
pragnęłam go błagać o to, by został, by zabrał mnie z tego słonecznego Sudaro
do mrocznego świata martwych, gdzie było Ostrze, gdzie była Mgła i gdzie był
on, Zrujnowany Król zrujnowanego królestwa.
- Marie…
Joel. Moje serce ścisnęło się z
bólu. Joel. Wciąż tutaj był ze swoim troskliwym głosem i czułym spojrzeniem.
Poczułam, jak Viego przyciska mnie do siebie, zazdrośnie i mocno. Nie
przeszkadzało mi to, na bogów!, kompletnie mi to nie przeszkadzało. Mimo tych
czułych dni z Joelem, w ramionach Viego czułam niesamowity spokój.
- Miałeś ją chronić. – Głos
zrujnowanego króla był wyjątkowo nieprzyjemny i chrapliwy, tak odmienny od tego
tonu, jaki miał jeszcze kilka sekund wcześniej. – Miałeś ją chronić nawet za
cenę własnego życia.
- J-ja…
Mgła uniosła się, sycząc wściekle.
Widziałam ją już taką kilka razy i wiedziałam, do czego mogłaby być zdolna.
- Viego… - szepnęłam, unosząc
dłoń. – Vi…ego…
Momentalnie zwrócił na mnie
swoje spojrzenie i w jednej chwili te bezdenne, nieczułe oczy wypełniły się
troską i ciepłem. Mgła opadła, zbliżając się ku mnie. Otoczyła mnie i Viego,
przesuwając się z cichym, smutnym szeptem wokół naszych ciał.
- Marie… - szepnął cicho Viego.
- Zabierz mnie ze sobą –
poprosiłam.
- Głupia i szalona szwaczka –
odparł. – Nic ci nie będzie. Zamknij tylko oczy na chwilę, dobrze?
Posłusznie przymknęłam oczy,
opierając się cała o Viego. Był zimny, tak niebywale zimny, ale jego uścisk był
o wiele czulszy i przyjemniejszy, niż bym się kiedykolwiek tego spodziewała.
Poczułam, jak Mgła unosi się wokoło nas, ciasnym kokonem przylegając do naszych
ciał. Wiedziałam, co to oznacza… moje serce, chociaż teraz tak słabe, zabiło
radośniej.
- Viego…
- Jeszcze chwilę, Marie –
odpowiedział mi od razu. – Na Wyspach wciąż jest Źródło pod Bractwem Zmierzchu.
Błogosławiona woda…
- Viego…
- … może cię uratować – ciągnął
nieskładnie. – A potem… potem wrócisz…
- Viego…
Zrujnowany król zatrzymał się.
Mgła opadła nieco, a ja otworzyłam swoje oczy. Viego patrzył przed siebie, a
jego policzki były mokre od nieumarłych łez. Uniosłam nieco dłoń i dotknęłam
jego szczęki. Na bladej skórze pozostał ślad czerwonej, jasnej krwi.
- Kocham cię – wyszeptałam
cicho. – Do śmierci i ponad nią. Proszę. Nie zostawiaj mnie, Viego. Nie teraz.
- Nie potrafię, Marie – wyznał.
– Nie potrafię pozwolić ci umrzeć.
- Potrafisz – wyszeptałam. –
Jestem tutaj, gdzie tak naprawdę nie umiera nic. Viego…
Zrujnowany król nie
odpowiedział. Ruszył przez siebie, przyciskając mnie do swojego ciała
zazdrośnie i czule. Widziałam, jak duchy i upiory z Wysp Cienia zbierają się
wokoło, przepuszczając jednak swojego króla bez cienia sprzeciwu.
Nie do końca wiedziałam, gdzie
szedł Viego. Świat rozmazywał mi się przed oczyma, coraz ciężej było mi też
oddychać i mieć otwarte oczy. Oparłam się o Viego, czując, jak jego zimno
powoli znika. Im bliżej końca byłam, tym mniej ciepła miałam sama w sobie i tym
mniejsza różnica temperatur była pomiędzy mną, a Viego.
- Marie, nie zasypiaj.
- Nie zasypiam – odpowiedziałam.
- Już niedaleko, Marie –
zapewnił mnie. – Jeszcze trochę.
Świat zaczął ciemnieć mi przed
oczyma, a Viego przyśpieszył kroku.
- Jeszcze trochę, Marie –
zapewnił. – Jeszcze tylko chwilę.
Jego cichy głos dobiegał do mnie
niczym zza grubej kotary. Chciałam go słuchać, ale nie miałam na to siły.
Gdzieś w oddali usłyszałam za to głośne wycie i cichy śmiech. Wilk i Owca. Byli
tak blisko…
- Jeszcze tylko trochę, Marie.
Jeszcze… Marie!
Poczułam, jak ktoś wyrywa mnie z
rąk Viego, jak warkot Wilka zbliża się wraz z delikatnym cichym śmiechem Owcy.
- Marie!
Głos Viego był taki przerażony,
a ja… ja tak bardzo po prostu nie chciałam umierać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz