Kwiat szósty: Lipa uzdrowienia

 


Ino spojrzała na leżącego na łóżku Uchihę. Itachi z godziny na godzinę czuł się coraz lepiej, zakażenie ustępowało, a gorączka opadła godzinę temu. Kruczowłosy nie majaczył już, choć jeszcze ciężko mu było oddychać i co jakiś czas pojękiwał z bólu. Młoda Yamanaka nie wychodziła z laboratorium już ani razu więcej – a była tu już od dobrych dwóch dni. Krótkie drzemki na drugim łóżku laboratorium i przynoszone przez blondyna posiłki jednak wystarczały jej całkowicie.

Dziewczyna podeszła do Uchihy i sprawdziła jego temperaturę. Nie było nawrotu gorączki. Delikatnie odgięła jego bandaże na brzuchu. Rana powoli goiła się, ale do pełnego wyleczenia zostało jeszcze dużo czasu. Młoda Yamanaka przeszła do stołu laboratoryjnego i przygotowała nowy napar do obmycia rany.

Ciekawiło ją, czy w Liściu ktoś zorientował się, że zniknęła. To na pewno... Ale czy ktoś już ruszył jej na ratunek? Czy ktoś ją szuka? Czy Piąta wysłała grupę poszukiwawczą? A może sam Shikamaru i Choji wybrali się na poszukiwanie koleżanki z drużyny?

Taką miała nadzieję, a jednak... w jej sercu rodziły się dzikie myśli, że gdzieś tam jest czekoladowooki mężczyzna, który także jej szuka.

‘Oj, głupia... – skarciła się w myślach. – Przecież ci mówił! Nie spotkacie się już więcej! Czemu ty się jeszcze łudzisz...?’

Dziewczyna przejrzała szafki w poszukiwaniu kwiatów lipy. Znalazła odpowiednie pudełko i niemal zamarła z zaskoczenia – na kartonie wygrawerowany był znak kwiaciarni Yamanaka.

‘Jak to możliwe?! – zapytała sama siebie. – Przecież... rozpoznałabym płaszcze Brzasku! Mama też! Jak to się tu znalazło?!’

Dziewczyna odłożyła pudełko i przygotowała napar z lipy. Czekając, aż kwiaty oddadzą wodzie swój kolor, zapach i właściwości, przyjrzała się pudełku. Kwiaty lipy mogły być kupione zaledwie miesiące temu. A o ile Ino sobie przypominała, tylko jeden klient je kupował...

Młoda Yamanaka przejrzała szafki i znalazła wszystkie towary, jakie sama kiedyś sprzedała nieznajomej dziewczynie i czekoladowokiemu chłopakowi. Wszystkie... Ganit, fint, jaskier, magoria, dari, tarka, clove... Wszystko.

‘Niemożliwe... Czy on... Brzask?...’ – zaczęła plątać się w swoich myślach.

Do pomieszczenia wszedł Deidara, niosąc tacę z jej posiłkiem.

- Rudzielec zakichany! Też mi Lider! – mruczał wściekle pod nosem. – Rudy jest fałszywe. Mistrz  jest fałszywy. Rudy Lider też. Rude jest naprawdę fałszywe...

Ino zerknęła zaciekawiona na blondyna, gdy ten zaczął mówić o rudzielcach. Deidara położył tacę z jedzeniem na stole i usiadł na łóżku pod ścianą, zakładając ręce na pierś.

- Jedz – polecił już o wiele łagodniejszym głosem.

Dziewczyna odłożyła dotychczasową pracę i zabrała się do jedzenia. Skończyła szybko, ale wiedziała, że blondyn posiedzi z nią jeszcze przez chwilę. Zaczęła dodawać do naparu z lipy sobie tylko znane składniki, zastanawiając się, jak można by zacząć rozmowę z Deidarą, a potem skierować ją na jego doświadczenia z rudymi.

- Ciekaw jestem, skąd zna cię mój mistrz? – zaczął Deidara.

- Nie mam pojęcia – przyznała dziewczyna.

- Nie, hm? – drążył blondyn. – Gdzieś cię widziałem jednak.

- Chciałeś mnie zabić dwa, czy trzy tygodnie temu – zauważyła dziewczyna. – Na polanie w Kraju Rzek.

- Serio? – blondyn się zaśmiał. – No możliwe. Dzieciak z Liścia, już sobie przypominam... Sasori zabronił mi cię zabijać. Jak widać, miał rację. Nienawidzę, jak on ma rację... Robi się ważny jak Lider.

- Lider? – zapytała dziewczyna.

- Pein – odpowiedział Deidara. – Rude i fałszywe. Nie interesuj się.

Młoda Yamanaka powstrzymała się przed zadaniem kolejnego pytania. Zrozumiała, że nadmiar wiedzy w jej przypadku mógłby być dosłownie zabójczy. Blondynka podniosła głowę, gdy usłyszała dobiegające zza korytarza głosy.

- Dobrze, że już mu lepiej – zaczął władczy głos. - Byłoby kiepsko, gdyby Kat zastała go w fatalnym stanie.

- Dziewczyna z Liścia go leczy. – Ino uświadczyła chrapliwy głos karła.

- Dałeś słowo – zauważył nieznany jej głos. - Niech będzie.

Drzwi do sali otworzyły się i Ino zamarła nad stołem. Początkowe podniecenie szybko jednak opadło, gdy właścicielem rudej czupryny nie okazał się czkoladowooki chłopak.

- Co z nim? – zapytał rudzielec, wskazując na Uchihę.

- Wciąż nieprzytomny, ale gorączka opadła i zakażenie ustępuje – odpowiedziała Ino, próbując zamaskować własny zawód. – Samo gojenie się rany jednak potrwa jeszcze długo.

- Kiedy się obudzi? – zapytał Lider.

- Nie wiem – odpowiedziała zgodnie z prawdą. – Zależy od niego. Może dziś, może jutro. Najpóźniej w ciągu tygodnia.

- Lepiej żeby się obudził – stwierdził Pein, a po plecach Ino przebiegł dreszcz grozy. – W ciągu miesiąca ma stać na nogach.

Rudy wyszedł z pomieszczenia, zostawiając w środku Deidarę, Ino i Sasoriego. Lalkarz usadowił się przy wejściu.

- Deidara, możesz już iść – zauważył lalkarz.

- Co? Czemu, hm? – zapytał butnie blondyn.

- Możesz już iść – powtórzył o wiele chłodniej Sasori.

Artysta tylko prychnął niechętnie, ale zebrał tacę i wyszedł z laboratorium. Sasori posiedział jeszcze chwilę z Ino. Dziewczyna tylko raz spojrzała mu w oczy. Zaskoczona uświadczyła w nich dziwną tęsknotę, którą widziała tylko raz, ale nie potrafiła sobie przypomnieć gdzie. Sasori nagle odwrócił wzrok, po czym nie zamieniwszy z Ino nawet słowa, wyszedł.

 

~ * ~

 

Gdzie był? Nie bardzo wiedział. Czuł otaczającą go ciemność i wiedział doskonale, że zna ją jak starą przyjaciółkę. Rozpoznał ją od razu - ciemność nieprzytomności.

A więc był nieprzytomny? Możliwe... Ostatni obraz, jaki przewinął mu się przed oczyma, to własne ręce, zaciskające kurczowo na brzuchu. Pomiędzy palcami przepływała rdzawa krew. Czuć było jej metaliczny posmak na języku, a jego ciało drżało w spazmach bólu.

Ale to było... tak dawno temu. Zaledwie przed minutą... a może przed rokiem?

‘Gdzie jestem?’ – zapytał.

Zacisnął oczy, a po chwili zdał sobie sprawę, że chyba śni. Bo przecież tak naprawdę przez cały czas ma zamknięte powieki. Tak... musi śnić.

Otworzył czarne oczy. Spodziewał się jasnych ścian laboratorium w siedzibie i widoku zmartwionej twarzy Kat. Ale... nie było tego. Zamiast tego w mroku zajarzyły czerwone oczy, doskonale mu znane czerwone oczy.

- Sasuke... – szepnął.

- Nienawidzę cię, bracie – ostry głos przeszył jego uszy. – Zabiję cię!

Rana znów zaczęła go rwać, gdy młody Uchiha przebił go w tym miejscu kunai. Itachi krzyknął głośno, jednak jego krzyk pozostał niemy.

 

~ * ~

 

- Co robisz, hm?! – Deidara wpadł do laboratorium.

- Jego rana się otworzyła – jęknęła Yamanaka. – Pomóż mi...

Blondyn doskoczył do dziewczyny, która kurczowo próbowała przytrzymać szarpiącego się na łóżku Uchihę. Deidara mocno przygwoździł Itachiego do łóżka, pozwalając dziewczynie zedrzeć zakrwawione bandaże i opatrzyć na nowo Uchihę.

- Sasuke! Sasuke!

Ze spierzchniętych ust Itachi’ego wydostawały się krzyki skierowane ku bratu. Ino drgnęła nieco, usłyszawszy imię znanej jej osoby. W końcu zdołał zmienić bandaże i z trudem podała Uchice napój uspokajający. Itachi opadł na poduszki, wciąż szepcząc imię brata.

- Co mu jest, hm? – zapytał Deidara.

- Gorączka wróciła – zauważyła Ino. – Ale nie ma zakażenia.

- Pewna jesteś, hm? – Blondyn rzucił jej ostrzegawcze spojrzenie.

- Tak – potwierdziła dziewczyna. – Sprawdzałam to kilka razy.

- Hm... – rzucił Deidara

- Czemu wam tak zależy? – zapytała go po chwili dziewczyna.

Blondyn spojrzał na nią jak na wariatkę. W końcu westchnął ciężko i usiadł na łóżku, wskazując dziewczynie miejsce obok siebie. Usiadła posłusznie, wpatrując się w niego z oczekiwaniem.

- Cały Brzask było kiedyś zbieraniną kilku niezbyt zgranych shinobi – zaczął Deidara. – Nikt nikogo nie obchodził. A potem... do organizacji dołączyła pewna dziewczyna. Pokazała nam, że my także możemy kogoś obchodzić, że możemy być dla kogoś ważni. Dlatego teraz... tak bardzo zależy nam na tym, by Itachi wyzdrowiał. Dla niego samego, ale także i... dla niej, hm.

Ino zerknęła na Deidarę. Chłopak był zamyślony i wpatrywał się w ciężko oddychającego Itachi’ego.

- Czas już na mnie – stwierdził po chwili. – Przyjdę wieczorem, hm.

- Pa – rzuciła dziewczyna.

- Cześć, Ino – odpowiedział jej radośnie, znikając za drzwiami.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz