Tydzień później wszelkie
przesłuchania ze zdarzeń na Ziemi zakończyły się i w końcu starszyzna uznała,
jak nieszczęśliwym pomysłem było wysłanie jedynie trójki łowców na teren pełen
jaszczurów i ludzi. Miałem nadzieję, że wraz ze skończeniem przesłuchań i
zdaniem raportu skończą się też moje codzienne wycieczki do Pałacu.
- Jesteś w domu. – Do mojego
gabinetu weszła H’chak, a na jej jednym ramieniu siedziała Sir’ka. – Dobrze,
popilnujesz jej.
- Popilnuję? – zdziwiłem się,
przychylając głowę na bok. – Wybierasz się gdzieś?
- Tak – odpowiedziała, sadzając
ludzkie szczenię tuż przede mną na moim masywnym, drewnianym biurku. – Matka
Matek potrzebuje mnie w szkole, nie mogę wiecznie zajmować się szczeniętami,
gdy jesteś w domu.
- Ale… - zacząłem obronnym
tonem. – Muszę jeszcze iść do doków i…
- Zabiorę Lar’ję ze sobą –
uprzedziła mnie, nie zwracając uwagi na moje słowa. – K’juhte jest na szkoleniu
u Ataira.
Uniosłem swoją dłoń, ale H’chak
już wyszła z mojego gabinetu. W moim sercu zaczęło rodzić się wyjątkowo
niepokojące uczucie. Odkąd wróciłem, nigdy nie zostawałem z dziećmi sam na
dłużej niż godzinę czy dwie. H’chak wiedziała, jak ciężka jest jej praca i jak
bardzo nieporadny w tym jestem.
Odetchnąłem i złożyłem tablet,
po czym zerknąłem niepewnie na ludzkie szczenię. Sir’ka siedziała na biurku,
próbując sięgnąć do ustawionej na roku mebla czaszki małego pełzacza. W końcu
trąciła ją swoją niewielką rączką, nim jednak sięgnęła bardziej, podniosłem
szczenię i usadziłem na swoim ramieniu.
- Pójdziesz zatem ze mną –
zarządziłem. – Może spodoba ci się w dokach.
Dziecko zakwiliło tylko
radosnym, ale cichym zewem. Wyszedłem z domu, a siedzące przed wejściem psy od
razu uniosły głowy. Przez ten tydzień szybko nauczyły się, że ludzkie szczenię
trzeba pilnować tak samo, jak moich synów, zatem nie warknęły, ani nie
szczerzyły kłów.
Doki były dość daleko od naszego
domu, ale nie zabrałem ścigacza – miałem ochotę na spacer. Widziałem po
garażach, że H’chak również wybrała się pieszo do miasta, zatem zapewne wróci
późno w nocy. Nie miałem czasu na długie bawienie się w dokach, K’juhte
powinien wrócić wieczorem do domu i ja powinienem wtedy być już na miejscu, by
się nim zająć.
Sir’ka rozglądała się ciekawie
wokoło. Siedziała na moim ramieniu, jedną rączką mocno przytrzymując się
zapięcia mojej zbroi. Czułem, że ten spacer, z dala od domu i tego, co
dotychczas znała, nieco ją przeraża, jednak była na tyle odważna i ciekawska,
że co jakiś czas wychylała się, próbując sięgać w dal ku czemuś sobie nowemu.
Zanim dotarłem do doków
usłyszałem huk silników, krzyki i nawoływania oraz dźwięki zwykłych dokom
napraw. Im bliżej celu byłem, tym głośniejsze to wszystko się stawało i tym
mocniej Sir’ka zaciskała dłoń na mojej zbroi.
Doki w mieście były częściej
używane, pełne specjalistów o wysokich cenach i długich kolejkach. W dokach
poza miastem przy południowym porcie było mniej statków, mniej kosztów i
szybciej zwykle zajmowali się statkami. W ogromnej części doki te należały do
Kiande.
Guan od wielu lat nie przepadali
za Kiande, a Kiande nie przepadali za Guan. Gdy stanąłem w tych dokach prawie
pół wieku temu, wiodły za mną wściekłe i zniechęcone spojrzenia. Teraz niewiele
się zmieniło.
- It’chi!
- Hideth, witaj! – przywitałem
się, unosząc wolną dłoń. – Jak zdrowie?
- Nie najgorzej – przyznał
Hideth. – Oprócz tego, że ten pieroński kikut boli na każdą zmianę pogody, nie
narzekam. Przyszedłeś po statek?
Skinąłem głową i podszedłem do niego.
Niewielki dok i jeszcze mniejszy warsztat był jednym z niewielu w południowym
porcie, który nie należał w pełni do Kiande. Hideth wykupił go za ogromną sumę
i założył tu własny interes. Jego ceny nie były niskie, ale z uwagi na to, że po
jednym z naszych polowań brakowało mu jedynie nogi, a nie głowy, naprawiał moje
statki za połowę ceny.
- To ta twoja znajda? –
zainteresował się, wycierając łapy w ścierkę, równie brudną, co jego ręce. –
Jakie to drobne.
- Owszem, jest dosyć mała –
odpowiedziałem, sadzając ją na warsztacie.
- Wygląda, jakby miała gorączkę
– zauważył, przechylając głowę. – Jest zdrowa?
Hideth miał na twarzy maskę,
zatem zapewne idealnie widział, że temperatura ciała małej jest podwyższona.
Wielu łowców o to pytało – tak wysoka temperatura nie była naturalna dla ludzi.
Szereg badań, jakie przeprowadzono przy przesłuchaniach, nie wykazał jednak
żadnych nieprawidłowości.
- Jest – uspokoiłem go. – Ma po
prostu wysoką temperaturę ciała.
- To dziwne dla ludzi, czyż nie?
- Trochę.
Hideth parsknął tylko i podszedł
do mnie, po czym zastukał palcami w wyświetlacz, a ten pokazał mi szczegółowe
dane mojego statku.
- Nie jest jeszcze gotowy –
wyznał. – Coś jest nie tak z czwartym silnikiem i nie bardzo wiem, co. Chcesz
ruszyć na polowanie?
- Nie w najbliższym czasie –
wyznałem. – Jeśli potrzebujesz więcej czasu, nie widzę przeciwskazań, Hideth.
- Potrzebuję więcej czasu –
potwierdził. – Możliwe, że któryś z Kiande będzie musiał na to zerknąć, It’chi.
Westchnąłem tylko.
- Mogę ich o to zapytać –
zaproponował Hideth.
- Nie, nie będę ci robił z nimi
problemów – wyznałem. – Sam zapytam o to Hult’kaina.
Hideth parsknął tylko i ściągnął
dane na tablet.
- Hult’kaina? Jesteś pewny?
- Cóż, jest ich liderem –
odpowiedziałem. – Zna się na statkach lepiej, niż ktokolwiek inny.
- I myślisz, że ci pomoże?
- Jeśli nie pomoże, odmówi –
wyjaśniłem. – Jeśli pomoże, zrobi to dobrze. Nie będzie ryzykował imienia
Kiande źle podanymi danymi.
Hideth westchnął tylko i podał
mi tablet.
- Wiesz, co robisz – skwitował.
- Poniekąd – odpowiedziałem. –
Sir’ka.
Szczenię od razu uniosło swoją
głowę, przerywając małą zabawę z wyświetlającymi się na warsztacie liczbami.
- Chcesz ją zabrać? – zdziwił
się Hideth.
- To moja córka –
odpowiedziałem. – Przyszła ze mną, wychodzi ze mną.
Hideth rozłożył tylko ręce i
pokuśtykał do wnętrza warsztatu, a ja podniosłem Sir’kę i usadziłem ją sobie na
ramieniu. W drugiej ręce trzymałem tablet. Odetchnąłem i skierowałem się do
wyjścia.
Kiande wodzili za mną
niezadowolonymi spojrzeniami. Gdy szedłem nie jak zwykle do doku Hidetha, ale
ku ich głównym warsztatom, spojrzenia stały się jeszcze bardziej nienawistne.
Zaczęły się też szepty, które jednak zdecydowanie bardziej irytowały Sir’kę,
niż mnie.
Byłem przywódcą Guan od
kilkunastu lat. Po śmierci wuja okazałem się najstarszym z łowców i to mnie
przypadło miano głowy rodu. Ogromną zasługę miała przy moim wyborze pewna walka
jeden na jednego, z której jednak, pomimo tego, co mówiono, nie byłem dumny.
Przez tą walkę Hult’kain również stanął na czele swojego rodu zaledwie dzień
lub dwa po tym, jak ja objąłem moje stanowisko.
Obaj byliśmy młodzi, zbyt młodzi
do takiej odpowiedzialności. Na moje szczęście Guan nie byli rozbudowanym
klanem, Hul’kain musiał ogarnąć o wiele, wiele więcej.
Z racji mojej pozycji żaden z
młodych pracowników Kiande nie zatrzymał mnie, nie zapytali mnie nawet, co
robię. Bez problemu zatem dotarłem do ich głównego doku. Na moje szczęście
Hult’kain znajdował się wewnątrz, twardym głosem wydając polecenia. Jego ryk
rozlegał się w sali tak głośno, że niektóre z szyb drżały. Był potężnym łowcą i
doskonale pamiętałem, że równie potężny był jego brat – pamiętałem, że bardzo
ciężko było mi przeciw niemu walczyć.
Zerknąłem na Sir’kę. Szczenię
skuliło się przy moim ramieniu, ale jej spojrzenie wciąż było zaciekawione.
Zakładałem, że ta jej ciekawość kiedyś narobi jej ogromnych problemów.
W końcu któryś z młodszych
Kiande podszedł do Hult’kaina i poinformował go o mojej obecności. Ogromny
łowca odwrócił się, zamiatając powietrze grubym płaszczem. Jego spojrzenie
osiadło najpierw na mnie, wściekłe i niezadowolone, a potem na Sir’kę, przez co
stało się jeszcze bardziej wściekłe i jeszcze bardziej niezadowolone.
- Witaj, Hult’kain! –
przywitałem się mimo wszystko, unosząc dłoń z tabletem. – Ufam, że bogowie
dbają o twoje zdrowie.
Z gardła łowcy wydostał się
cichy, niezadowolony pomruk.
- Powiedzmy – burknął. – W czym
mogę ci pomóc, It’chi?
Pomimo nienawiści klanów
Hult’kain zachowywał pozory uprzejmości. Starał się być też spokojny na tyle,
na ile pozwalała mu na to gorąca krew Kiande.
- Przyszedłem po poradę –
wyznałem, podnosząc nieco tablet. – Hideth ma problemy z naprawą mojego statku.
Czy byłbyś tak miły i zerknął na to?
Hult’kain nie odezwał się od
razu. Moja prośba była bezczelna i bardzo trudna zarówno do spełnienia, jak i
do odmowy. Tablet trwał pomiędzy nami w bezruchu. Milczenie przeciągało się,
Hult’kain patrzył na mnie niechętnie, a ja czekałem na jego ruch.
Ten stan przerwała Sir’ka.
Szczenię zakwiliło dziwnie, a mnie po plecach przeszedł niespokojny dreszcz.
Ten dźwięk… szczebiot tysiąca srebrnych dzwoneczków, który słyszałem w czasie
Feralnego Polowania i który przywiódł mnie do małej. Hult’kain też to usłyszał
i zapewne usłyszeli to inni łowcy z jego klanu. Prace, huk, nawoływania i
szczęk narzędzi na chwilę ucichły i wszyscy zwrócili swoje oczy na Sir’kę.
Hult’kain także spojrzał na nią.
Coś w spojrzeniu małej musiało mu się bardzo nie spodobać, bo zmrużył oczy,
zacisnął szczękę i pięści. W końcu odwrócił się, zakrzyknął coś do wszystkich,
a prace ruszyły na nowo, wypełniając okolicę hukiem i trzaskami.
- Powinieneś trzymać to w domu –
warknął niechętnie.
- To moja córka – zauważyłem
spokojnie. – Zatem będzie chodzić tam, gdzie ja.
-
Twoja córka to ludzka przybłęda - wymruczał z niechęcią Hult’kain.
-
Właściwie to znajda - poprawiłem go ze spokojem. - Bo to ja ją znalazłem. Nie
przybłąkała się sama.
Hult’kain
warknął z niechęcią. Ewidentnie był wściekły i nawet nie miał zamiaru tego ukrywać.
W końcu jednak podszedł, odebrał ode mnie tablet i zerknął na dane, które zgrał
na urządzenie Hideth.
Sir;ka przyglądała mu się
uważnie, chociaż nie wychyliła się z mojego ramienia, ani nie zawołała raz
jeszcze tym swoim dziwnym, słodkim szeptem. Hult’kain przejrzał dane, poprawił
coś w zapiskach i oddał mi tablet.
- Hideth powinien sobie teraz z
tym poradzić – zapewnił mnie.
- Dziękuję – odpowiedziałem,
zabierając tablet. – Ile za to…
- Po prostu ją stąd zabierz –
syknął niechętnym tonem Hult’kain. – Siebie zresztą też.
Łowca odwrócił się i wiedziałem już, że rozmowa się zakończyła. Sir’ka przylgnęła do mojej szyi, zabrałem więc tablet i wróciłem do warsztatu Hidetha, a ciągnęły się za mną równie nienawistne, co zaskoczone spojrzenia Kiande.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz