- Luar’ke.
Matka Matek skinęła głową ku
łowcy. Hult’kain odpowiedział jej podobnym gestem, po czym wskazał jej jeden z
foteli. Przy kominku stały dwa. Luar’ke usiadła na jednym z nich, a na drugim,
tym, przy którym leżało grube, ciepłe futro, usiadł przywódca klanu Kiande.
- Hult’kain. Wyglądasz okropnie.
Łowca parsknął krótkim, gorzkim
śmiechem.
- Tak, dziękuję.
- Zawsze mogę ci kogoś przysłać
do pomocy – zaproponowała Luar’ke. – Możne nawet kogoś na stałe…
- Nie – przerwał jej od razu.
Matka Matek nie wydawała się nawet
zaskoczona jego decyzją. Przechyliła nieco głowę i przyjrzała się z uwagą
samcowi.
- Jesteś głową klanu, Hult’kain.
Dużego klanu – zauważyła spokojnym tonem. – Ogarnianie tego samemu może nie być
takie proste.
- Dam radę. Moi synowie nie są
już dziećmi, a ja nie jestem już głupim młodzieńcem.
- Nie musisz być sam z tym
wszystkim, Hult’kain.
Łowca milczał, nieco
nieprzytomnie wpatrując się w trzaskający w kominku ogień. Był zmęczony,
dziwnie rozdarty i właściwie nie do końca wiedział, co ma ze sobą zrobić. Bał
się jednak przyznać o tym komukolwiek.
- Hult’kain.
- Nie – powtórzył cichym tonem.
– D’to była… Dam radę sam.
Luar’ke milczała chwilę, ale w
końcu skinęła głową.
- Jeśli taka jest twoja wola.
- Lepiej niech będzie właśnie
tak.
Dwójka zamilkła. Dom i ogród
były ciche, a Matka Matek nie potrafiła ani dostrzec nigdzie synów Hult’kaina,
ani ich usłyszeć. Synowie przywódcy Kiande byli zwykle cisi, ale rzadko nie
ćwiczyli na placu. Dzisiaj ich tam nie zauważyła.
Luar’ke zerknęła na Hult’kaina.
Wpatrywał się w ogień, a z jego spojrzenia nie była w stanie odczytać nic.
Wiedziała, że dobrze mu się żyło z D’to, nawet jeśli samiczka nie była
spełnieniem jego marzeń i pragnień – ta rola należała do kogoś innego, kogoś,
na kogo Hult’kain nie mógł sobie pozwolić i kto został daleko, daleko od niego
na innej planecie wśród innych obyczajów.
- Tęsknisz za nią – zauważyła po
chwili cicho.
- Była dobrą matką – wyznał
sucho. – Dobrą partnerką.
- Nie mówiłam o D’to.
Hult’kain spojrzał na Matkę
Matek, a w jego spojrzeniu w końcu dostrzegła nieco uczuć. Żal, suchą,
rozgoryczoną złość i ogromną tęsknotę, której nie wolno mu było się poddawać.
Wszystko to zalśniło w jego oczach na krótki moment, po czym zniknęło,
ustępując miejsca pustce.
- Ona jeszcze może żyć. – Głos
Luar’ke był cichy i spokojny.
- Przestań – odpowiedział od
razu. – To by było okrutne, gdybym teraz… Nie. Jest szczęśliwa na Ziemi. Tak
będzie lepiej.
- Dla niej. – Luar’ke pokręciła
głową. – Co z tobą?
- Ja jestem yautja, jestem
Kiande. O takich rzeczach nie powinienem nawet myśleć.
- Ale myślisz.
- Niestety – westchnął.
Luar’ke odetchnęła, po czym
zamruczała cicho.
- Być może Kiande nie są tylko
brutalnym rodem do polowań, Hult’kain – zauważyła. – Może przeznaczone jest wam
więcej?
- Może, Luar’ke – odpowiedział
cicho. – Przede wszystkim to jesteśmy jednak przeklęci do cna. Lepiej nie
wspominajmy o tym więcej, dobrze?
Luar’ke skinęła głową i przez
cały wieczór siedzieli już jedynie w ciszy.
~ * ~
Planeta Łowów, sześć lat po
powrocie It’chi z Feralnego Polowania
- Sir’ka, pośpiesz się!
- Tak, ojcze!
Odetchnąłem, ale nie ruszyłem
się z miejsca. Dopiero gdy Sir’ka podbiegła do mnie, ukucnąłem przed nią i
otoczyłem jej ciało swoimi rękoma. Dziewczyna miała już siedem wiosen, ale
wciąż była drobna i delikatna. Wątpiłem, by kiedykolwiek to się zmieniło.
- Co się dzieje, iskierko?
Dziewczyna pociągnęła tylko
noskiem. Często to robiła, gdy była niepewna lub smutna. Teraz jednak
ewidentnie chodziło o coś innego – zauważyłem jej niezdrowo błyszczące oczy i to,
że jej temperatura wzrosła mocno, mocniej niż to było dla niej w zwyczaju.
- Ciepło mi – wyznała cichym
głosem.
Zamruczałem cicho z
niezadowolenia. Dzień był przyjemny, słoneczny, ale znad równin wiał lekki,
orzeźwiający wiatr. Nie było zatem upalnie, ani duszno, a mimo to Sir’ka
ewidentnie wyglądała na umęczoną gorącem.
- Nie byłaś w Puszczy, prawda?
Pokręciła głową. W głowie
zalęgło mi się tysiąc innych pytań, ale właściwie na wszystko znałem odpowiedź.
Sir’ka nie była w Puszczy, nic złego nie zjadła, na nic złego się nie nadziała
i nic złego jej nie ugryzło.
- Możemy wrócić do domu? –
zapytała słabo, otrząsając mnie z zamyślenia.
- Tak – odpowiedziałem od razu.
– Wrócimy od razu.
Podniosłem się i wyciągnąłem
dłoń, a Sir’ka od razu ją złapała. Słaby, a jednocześnie nienaturalnie gorący
uścisk nie spodobał mi się. Ruszyłem razem z małą ku domowi, ale jeszcze zanim
wyszedłem z targu, zatrzymałem się – Sir’ka kompletnie nie nadążała za mną, a
temperatura jej ciała rosła z każdą chwilą.
Nie czekałem na więcej. Wziąłem
Sir’kę na ręce i ruszyłem przez ulice, modląc się, by Ui’stbi był dokładnie
tam, gdzie zwykle bywał – w swojej ogromnej pracowni.
- Ui’stbi! Ui’stbi!
Plac we wnętrzu domu czarownika
był pusty, ale z szeroko otwartych drzwi do pracowni sączyła się biała, gęsta
mgła. Nim w panice wszedłem tam, Ui’stbi wyszedł z innej części budynku, niosąc
w rękach zakorkowane jeszcze butle.
- It’chi!
Ucieszył się, rozkładając swoje
ręce; jego spojrzenie przemknęło po mnie i zatrzymało się na nieruchomej
postaci Sir’ki. Zrobiło mi się zimno, gdy zauważyłem, że dziewczyna jest
nieprzytomna.
- Wyglądasz jak demon z ogniem w
rękach. Co się stało?
- Sir’ka… - jęknąłem.
Ui’stbi podszedł do nas i złapał
Sir’kę za szczękę. Jęknęła cicho, nieprzytomnie, ale nie otworzyła swoich oczu.
Jej temperatura ciała powoli zaczynała być za wysoka nawet dla mnie – czułem,
że jej skóra parzy mi ręce i tors.
- Wcześnie zaczęła – stwierdził
Ui’stbi, cofając rękę. – Ile ma zim? Osiem?
- Siedem – odpowiedziałem.
- Siedem – powtórzył. – Dobrze,
chodź ze mną. Jeśli zacznie płonąć tutaj, spali mi zioła i szlag trafi catnip w
tym sezonie.
Czarownik ruszył do środka
swojej pracowni, a mnie nie pozostało nic innego, jak podążyć za nim.
- Połóż ją tam – polecił, gdy
znaleźliśmy się w środku. – Hult’kain, zostaniesz jeszcze, prawda? Teraz już
naprawdę musisz zostać.
Czarownik roześmiał się
radośnie, a ja zerknąłem w róg pracowni, gdzie przy metalowym stole siedział
Hult’kain. Skinąłem ku niemu głową, a łowca odpowiedział mi tym samym. Nie
poświęciłem mu jednak więcej uwagi – wraz z Sir’ką skierowałem się ku
kamiennemu stołowi, który wskazał mi Ui’stbi. Ułożyłem na nim dziewczynę i
delikatnie przejechałem ręką po jej czole. Było rozgrzane tak mocno, że parzyło
moje palce.
- Lepiej chodź tutaj, It’chi –
zachęcił Ui’stbi.
Nie odpowiedziałem, nie
zareagowałem nawet na jego słowa. Drugą rękę ułożyłem na nierówno opadającej i
podnoszącej się piersi Sir’ki.
- Co jej jest? – zapytałem.
- Nic – zapewnił mnie Ui’stbi. –
To normalne.
- To nie jest normalne –
zaprzeczyłem.
- Jest. Twoja córka ma w sobie
błogosławieństwo boga ognia, Ragta. Jedno z najsilniejszych, jakie widziałem.
Nim jednak nauczy się z niego korzystać, zanim nawet je opanuje… cóż,
powiedzmy, że wydasz dużo na naprawy i nowy sprzęt, It’chi.
Zamrugałem tylko oczyma, nie
bardzo rozumiejąc, o czym mówi czarownik.
- Błogosławieństwo Ragta?
- Owszem – potwierdził
zadowolony czarownik. – Pieczęć, którą dał jej sam bóg płomieni, a która
pozwoli jej władać ogniem. Prawda, Hult’kain?
- Nie mam pojęcia, wiesz o tym –
parsknął niezadowolony Kiande.
Czarownik zaśmiał się radośnie.
- Nie było nosiciela pieczęci
Ragta od ponad pięciuset zim – zauważył. – Ale każdy poprzedni należał do
Kiande. Cóż, to by mogło oznaczać wiele rzeczy.
Hult’kain zamruczał cicho i
nieprzyjemnie, a ja odetchnąłem tylko i jeszcze raz pogładziłem włosy Sir’ki.
Powietrze ponad nią zaczęło nieprzyjemnie falować, a ja nie miałem pojęcia, co
mam robić.
- It’chi, odsuń się – poradził
Ui’stbi o wiele poważniejszym tonem. – Nic jej nie będzie, ale jeśli się nie
odsuniesz, zrobi ci krzywdę. Chodź tu.
Zacisnąłem żuchwy i posłusznie
odsunąłem się od stołu. Momentalnie Sir’ka zajęła się ogniem, czystym, gorącym
i potężnym. Jęknąłem, ale nim dopadłem do dziewczyny, przytrzymały mnie czyjeś
ręce.
- To minie samo – zapewnił mnie
Ui’stbi, przytrzymując jedno moje ramię. – Usiądź, napij się. Gdy skończy,
zabierzesz ją do domu.
Niechętnie podążyłem za Ui’stbi,
siadając przy stole naprzeciw Hult’kaina tak, że wciąż widziałem płonące ciało
Sir’ki. Robiło mi się nieprzyjemnie zimno i nawet nie wiedziałem, kiedy Ui’sbi
wcisnął w moją dłoń kubek z zimnym alkoholem.
- Gdzie twoi synowie? – zapytał
Ui’stbi, na raz wypijając zawartość całego kubka. – It’chi?
- U Ataira – odpowiedziałem. –
Ćwiczą.
- Będziesz musiał z nimi
porozmawiać – zauważył Ui’stbi.
- Porozmawiać? – zdziwiłem się.
- It’chi, Sir’ka będzie
potrzebowała teraz szczególnej uwagi – zauważył Ui’stbi. – Pieczęcią często
kierują emocje, a to ludzka kobieta. Twoi synowie muszą nauczyć się, jak na to
reagować, co robić, gdy stanie się właśnie to. – Czarownik wskazał na płonącą
Sir’kę. – Nie mogą ani spanikować, ani być przerażeni jej mocą i nią samą.
Skinąłem tylko głową i wypiłem
na raz całą zawartość swojego kubka. Chłodny alkohol przyjemnie zapalił w
gardło, po czym rozlał się ciepło-zimną falą po ciele.
- Spokojnie, to nie potrwa długo
– zapewnił mnie Ui’stbi, gdy wciąż wpatrywałem się w płonącą córkę. – Jest
jeszcze młoda, bardzo młoda, nie ma sił na długie spalenie. Będzie też po tym
zmęczona i zdezorientowana. Lepiej, żeby nie była sama. Jutro przyprowadzisz ją
do mnie, porozmawiam z nią.
Skinąłem tylko głową. Cała ta
sytuacja przerażała mnie, ale wiedziałem, że panika nie jest na miejscu.
Ui’stbi był spokojny, a ufałem mu jak mało komu.
Co mnie zdziwiło, równie
spokojny był Hult’kain. Wpatrywał się nieodgadnionym wzrokiem w Sir’kę, w ten
płonący z jej ciała ogień. Z jego spojrzenia nie byłem jednak w stanie odczytać
niczego.
- Przeszkodziłem wam –
zauważyłem cicho po chwili.
- Nic wielkiego! – zaśmiał się
czarownik. – Mieliśmy tylko małą pogawędkę. O ogniu, niespokojnych siłach i…
Z gardła Hult’kaina wydobył się
niespokojny charkot, a spojrzenie łowcy, tym razem wściekłe i ostrzegawcze
jednocześnie, przeniosło się na czarownika. Ui’stbi zaśmiał się głośno,
kompletnie nie zwracając uwagi na humor Kiande.
- I innych rzeczach – dokończył.
– Swoją drogą, skoro tu jest Sir’ka, to gdzie jest Hult’ah?
- Co to niby ma do rzeczy? –
Głos Hult’kaina był niechętny. – Jest w domu, zapewne ćwiczy z braćmi.
Ui’stbi zaśmiał się znowu.
- Cetanu będzie bardzo
zadowolony – wymruczał.
- Znowu bredzisz. – Hult’ah
wstał ze swojego miejsca, a jego ruchy zdradzały jego zdenerwowanie. – Wracam
do domu. Tobie radzę mniej wpatrywać się w wolę Cetanu, robi ci z mózgu siekę.
Ui’stbi zamruczał z
zadowoleniem, ale tym razem nie zatrzymał Hult’kaina. Kiande wyszedł, a ja
zwróciłem swój wzrok na Sir’kę.
Ogień wokół jej ciała przygasł
mocno. Odłożyłem szklankę z alkoholem i podszedłem do stołu. Od ciała Sir’ki
wciąż czuć było gorąco, ale płomienie wypalały się same w sobie. Po kilku
minutach zniknęły.
- Przyjdź z nią jutro – polecił
Ui’stbi. – Rano. Teraz weź ją do domu i daj jej odpocząć. Będzie bardzo
zmęczona tym wszystkim. Zapewne przerażona też.
Skinąłem tylko głową i ująłem ciało Sir’ki, układając sobie dziewczynę wygodniej na własnych ramionach. Nie obudziła się, a jej ciało było niesamowicie gorące. Zabrałem ją do domu i czuwałem przy niej przez długi czas.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz