7. spalenie

 


- Luar’ke.

Matka Matek skinęła głową ku łowcy. Hult’kain odpowiedział jej podobnym gestem, po czym wskazał jej jeden z foteli. Przy kominku stały dwa. Luar’ke usiadła na jednym z nich, a na drugim, tym, przy którym leżało grube, ciepłe futro, usiadł przywódca klanu Kiande.

- Hult’kain. Wyglądasz okropnie.

Łowca parsknął krótkim, gorzkim śmiechem.

- Tak, dziękuję.

- Zawsze mogę ci kogoś przysłać do pomocy – zaproponowała Luar’ke. – Możne nawet kogoś na stałe…

- Nie – przerwał jej od razu.

Matka Matek nie wydawała się nawet zaskoczona jego decyzją. Przechyliła nieco głowę i przyjrzała się z uwagą samcowi.

- Jesteś głową klanu, Hult’kain. Dużego klanu – zauważyła spokojnym tonem. – Ogarnianie tego samemu może nie być takie proste.

- Dam radę. Moi synowie nie są już dziećmi, a ja nie jestem już głupim młodzieńcem.

- Nie musisz być sam z tym wszystkim, Hult’kain.

Łowca milczał, nieco nieprzytomnie wpatrując się w trzaskający w kominku ogień. Był zmęczony, dziwnie rozdarty i właściwie nie do końca wiedział, co ma ze sobą zrobić. Bał się jednak przyznać o tym komukolwiek.

- Hult’kain.

- Nie – powtórzył cichym tonem. – D’to była… Dam radę sam.

Luar’ke milczała chwilę, ale w końcu skinęła głową.

- Jeśli taka jest twoja wola.

- Lepiej niech będzie właśnie tak.

Dwójka zamilkła. Dom i ogród były ciche, a Matka Matek nie potrafiła ani dostrzec nigdzie synów Hult’kaina, ani ich usłyszeć. Synowie przywódcy Kiande byli zwykle cisi, ale rzadko nie ćwiczyli na placu. Dzisiaj ich tam nie zauważyła.

Luar’ke zerknęła na Hult’kaina. Wpatrywał się w ogień, a z jego spojrzenia nie była w stanie odczytać nic. Wiedziała, że dobrze mu się żyło z D’to, nawet jeśli samiczka nie była spełnieniem jego marzeń i pragnień – ta rola należała do kogoś innego, kogoś, na kogo Hult’kain nie mógł sobie pozwolić i kto został daleko, daleko od niego na innej planecie wśród innych obyczajów.

- Tęsknisz za nią – zauważyła po chwili cicho.

- Była dobrą matką – wyznał sucho. – Dobrą partnerką.

- Nie mówiłam o D’to.

Hult’kain spojrzał na Matkę Matek, a w jego spojrzeniu w końcu dostrzegła nieco uczuć. Żal, suchą, rozgoryczoną złość i ogromną tęsknotę, której nie wolno mu było się poddawać. Wszystko to zalśniło w jego oczach na krótki moment, po czym zniknęło, ustępując miejsca pustce.

- Ona jeszcze może żyć. – Głos Luar’ke był cichy i spokojny.

- Przestań – odpowiedział od razu. – To by było okrutne, gdybym teraz… Nie. Jest szczęśliwa na Ziemi. Tak będzie lepiej.

- Dla niej. – Luar’ke pokręciła głową. – Co z tobą?

- Ja jestem yautja, jestem Kiande. O takich rzeczach nie powinienem nawet myśleć.

- Ale myślisz.

- Niestety – westchnął.

Luar’ke odetchnęła, po czym zamruczała cicho.

- Być może Kiande nie są tylko brutalnym rodem do polowań, Hult’kain – zauważyła. – Może przeznaczone jest wam więcej?

- Może, Luar’ke – odpowiedział cicho. – Przede wszystkim to jesteśmy jednak przeklęci do cna. Lepiej nie wspominajmy o tym więcej, dobrze?

Luar’ke skinęła głową i przez cały wieczór siedzieli już jedynie w ciszy.

 

~ * ~

 

Planeta Łowów, sześć lat po powrocie It’chi z Feralnego Polowania

- Sir’ka, pośpiesz się!

- Tak, ojcze!

Odetchnąłem, ale nie ruszyłem się z miejsca. Dopiero gdy Sir’ka podbiegła do mnie, ukucnąłem przed nią i otoczyłem jej ciało swoimi rękoma. Dziewczyna miała już siedem wiosen, ale wciąż była drobna i delikatna. Wątpiłem, by kiedykolwiek to się zmieniło.

- Co się dzieje, iskierko?

Dziewczyna pociągnęła tylko noskiem. Często to robiła, gdy była niepewna lub smutna. Teraz jednak ewidentnie chodziło o coś innego – zauważyłem jej niezdrowo błyszczące oczy i to, że jej temperatura wzrosła mocno, mocniej niż to było dla niej w zwyczaju.

- Ciepło mi – wyznała cichym głosem.

Zamruczałem cicho z niezadowolenia. Dzień był przyjemny, słoneczny, ale znad równin wiał lekki, orzeźwiający wiatr. Nie było zatem upalnie, ani duszno, a mimo to Sir’ka ewidentnie wyglądała na umęczoną gorącem.

- Nie byłaś w Puszczy, prawda?

Pokręciła głową. W głowie zalęgło mi się tysiąc innych pytań, ale właściwie na wszystko znałem odpowiedź. Sir’ka nie była w Puszczy, nic złego nie zjadła, na nic złego się nie nadziała i nic złego jej nie ugryzło.

- Możemy wrócić do domu? – zapytała słabo, otrząsając mnie z zamyślenia.

- Tak – odpowiedziałem od razu. – Wrócimy od razu.

Podniosłem się i wyciągnąłem dłoń, a Sir’ka od razu ją złapała. Słaby, a jednocześnie nienaturalnie gorący uścisk nie spodobał mi się. Ruszyłem razem z małą ku domowi, ale jeszcze zanim wyszedłem z targu, zatrzymałem się – Sir’ka kompletnie nie nadążała za mną, a temperatura jej ciała rosła z każdą chwilą.

Nie czekałem na więcej. Wziąłem Sir’kę na ręce i ruszyłem przez ulice, modląc się, by Ui’stbi był dokładnie tam, gdzie zwykle bywał – w swojej ogromnej pracowni.

- Ui’stbi! Ui’stbi!

Plac we wnętrzu domu czarownika był pusty, ale z szeroko otwartych drzwi do pracowni sączyła się biała, gęsta mgła. Nim w panice wszedłem tam, Ui’stbi wyszedł z innej części budynku, niosąc w rękach zakorkowane jeszcze butle.

- It’chi!

Ucieszył się, rozkładając swoje ręce; jego spojrzenie przemknęło po mnie i zatrzymało się na nieruchomej postaci Sir’ki. Zrobiło mi się zimno, gdy zauważyłem, że dziewczyna jest nieprzytomna.

- Wyglądasz jak demon z ogniem w rękach. Co się stało?

- Sir’ka… - jęknąłem.

Ui’stbi podszedł do nas i złapał Sir’kę za szczękę. Jęknęła cicho, nieprzytomnie, ale nie otworzyła swoich oczu. Jej temperatura ciała powoli zaczynała być za wysoka nawet dla mnie – czułem, że jej skóra parzy mi ręce i tors.

- Wcześnie zaczęła – stwierdził Ui’stbi, cofając rękę. – Ile ma zim? Osiem?

- Siedem – odpowiedziałem.

- Siedem – powtórzył. – Dobrze, chodź ze mną. Jeśli zacznie płonąć tutaj, spali mi zioła i szlag trafi catnip w tym sezonie.

Czarownik ruszył do środka swojej pracowni, a mnie nie pozostało nic innego, jak podążyć za nim.

- Połóż ją tam – polecił, gdy znaleźliśmy się w środku. – Hult’kain, zostaniesz jeszcze, prawda? Teraz już naprawdę musisz zostać.

Czarownik roześmiał się radośnie, a ja zerknąłem w róg pracowni, gdzie przy metalowym stole siedział Hult’kain. Skinąłem ku niemu głową, a łowca odpowiedział mi tym samym. Nie poświęciłem mu jednak więcej uwagi – wraz z Sir’ką skierowałem się ku kamiennemu stołowi, który wskazał mi Ui’stbi. Ułożyłem na nim dziewczynę i delikatnie przejechałem ręką po jej czole. Było rozgrzane tak mocno, że parzyło moje palce.

- Lepiej chodź tutaj, It’chi – zachęcił Ui’stbi.

Nie odpowiedziałem, nie zareagowałem nawet na jego słowa. Drugą rękę ułożyłem na nierówno opadającej i podnoszącej się piersi Sir’ki.

- Co jej jest? – zapytałem.

- Nic – zapewnił mnie Ui’stbi. – To normalne.

- To nie jest normalne – zaprzeczyłem.

- Jest. Twoja córka ma w sobie błogosławieństwo boga ognia, Ragta. Jedno z najsilniejszych, jakie widziałem. Nim jednak nauczy się z niego korzystać, zanim nawet je opanuje… cóż, powiedzmy, że wydasz dużo na naprawy i nowy sprzęt, It’chi.

Zamrugałem tylko oczyma, nie bardzo rozumiejąc, o czym mówi czarownik.

- Błogosławieństwo Ragta?

- Owszem – potwierdził zadowolony czarownik. – Pieczęć, którą dał jej sam bóg płomieni, a która pozwoli jej władać ogniem. Prawda, Hult’kain?

- Nie mam pojęcia, wiesz o tym – parsknął niezadowolony Kiande.

Czarownik zaśmiał się radośnie.

- Nie było nosiciela pieczęci Ragta od ponad pięciuset zim – zauważył. – Ale każdy poprzedni należał do Kiande. Cóż, to by mogło oznaczać wiele rzeczy.

Hult’kain zamruczał cicho i nieprzyjemnie, a ja odetchnąłem tylko i jeszcze raz pogładziłem włosy Sir’ki. Powietrze ponad nią zaczęło nieprzyjemnie falować, a ja nie miałem pojęcia, co mam robić.

- It’chi, odsuń się – poradził Ui’stbi o wiele poważniejszym tonem. – Nic jej nie będzie, ale jeśli się nie odsuniesz, zrobi ci krzywdę. Chodź tu.

Zacisnąłem żuchwy i posłusznie odsunąłem się od stołu. Momentalnie Sir’ka zajęła się ogniem, czystym, gorącym i potężnym. Jęknąłem, ale nim dopadłem do dziewczyny, przytrzymały mnie czyjeś ręce.

- To minie samo – zapewnił mnie Ui’stbi, przytrzymując jedno moje ramię. – Usiądź, napij się. Gdy skończy, zabierzesz ją do domu.

Niechętnie podążyłem za Ui’stbi, siadając przy stole naprzeciw Hult’kaina tak, że wciąż widziałem płonące ciało Sir’ki. Robiło mi się nieprzyjemnie zimno i nawet nie wiedziałem, kiedy Ui’sbi wcisnął w moją dłoń kubek z zimnym alkoholem.

- Gdzie twoi synowie? – zapytał Ui’stbi, na raz wypijając zawartość całego kubka. – It’chi?

- U Ataira – odpowiedziałem. – Ćwiczą.

- Będziesz musiał z nimi porozmawiać – zauważył Ui’stbi.

- Porozmawiać? – zdziwiłem się.

- It’chi, Sir’ka będzie potrzebowała teraz szczególnej uwagi – zauważył Ui’stbi. – Pieczęcią często kierują emocje, a to ludzka kobieta. Twoi synowie muszą nauczyć się, jak na to reagować, co robić, gdy stanie się właśnie to. – Czarownik wskazał na płonącą Sir’kę. – Nie mogą ani spanikować, ani być przerażeni jej mocą i nią samą.

Skinąłem tylko głową i wypiłem na raz całą zawartość swojego kubka. Chłodny alkohol przyjemnie zapalił w gardło, po czym rozlał się ciepło-zimną falą po ciele.

- Spokojnie, to nie potrwa długo – zapewnił mnie Ui’stbi, gdy wciąż wpatrywałem się w płonącą córkę. – Jest jeszcze młoda, bardzo młoda, nie ma sił na długie spalenie. Będzie też po tym zmęczona i zdezorientowana. Lepiej, żeby nie była sama. Jutro przyprowadzisz ją do mnie, porozmawiam z nią.

Skinąłem tylko głową. Cała ta sytuacja przerażała mnie, ale wiedziałem, że panika nie jest na miejscu. Ui’stbi był spokojny, a ufałem mu jak mało komu.

Co mnie zdziwiło, równie spokojny był Hult’kain. Wpatrywał się nieodgadnionym wzrokiem w Sir’kę, w ten płonący z jej ciała ogień. Z jego spojrzenia nie byłem jednak w stanie odczytać niczego.

- Przeszkodziłem wam – zauważyłem cicho po chwili.

- Nic wielkiego! – zaśmiał się czarownik. – Mieliśmy tylko małą pogawędkę. O ogniu, niespokojnych siłach i…

Z gardła Hult’kaina wydobył się niespokojny charkot, a spojrzenie łowcy, tym razem wściekłe i ostrzegawcze jednocześnie, przeniosło się na czarownika. Ui’stbi zaśmiał się głośno, kompletnie nie zwracając uwagi na humor Kiande.

- I innych rzeczach – dokończył. – Swoją drogą, skoro tu jest Sir’ka, to gdzie jest Hult’ah?

- Co to niby ma do rzeczy? – Głos Hult’kaina był niechętny. – Jest w domu, zapewne ćwiczy z braćmi.

Ui’stbi zaśmiał się znowu.

- Cetanu będzie bardzo zadowolony – wymruczał.

- Znowu bredzisz. – Hult’ah wstał ze swojego miejsca, a jego ruchy zdradzały jego zdenerwowanie. – Wracam do domu. Tobie radzę mniej wpatrywać się w wolę Cetanu, robi ci z mózgu siekę.

Ui’stbi zamruczał z zadowoleniem, ale tym razem nie zatrzymał Hult’kaina. Kiande wyszedł, a ja zwróciłem swój wzrok na Sir’kę.

Ogień wokół jej ciała przygasł mocno. Odłożyłem szklankę z alkoholem i podszedłem do stołu. Od ciała Sir’ki wciąż czuć było gorąco, ale płomienie wypalały się same w sobie. Po kilku minutach zniknęły.

- Przyjdź z nią jutro – polecił Ui’stbi. – Rano. Teraz weź ją do domu i daj jej odpocząć. Będzie bardzo zmęczona tym wszystkim. Zapewne przerażona też.

Skinąłem tylko głową i ująłem ciało Sir’ki, układając sobie dziewczynę wygodniej na własnych ramionach. Nie obudziła się, a jej ciało było niesamowicie gorące. Zabrałem ją do domu i czuwałem przy niej przez długi czas.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz