- Chcesz wrócić do domu? – Thei
zerknął na brata. – Czy iść do Puszczy?
Thwei zatrzymał się na rozstaju
dróg i zerknął najpierw na Theiego, a potem na swojego najmłodszego brata.
Hult’ah miał dopiero osiem zim i najpewniej nie dałby sobie rady tak, jak
starsi bracia w Puszczy pełnej niebezpieczeństw. Thwei pomyślał, że najmłodszy
z braci powinien wrócić do domu. Sam Thwei jednak miał ochotę na wycieczkę do
Puszczy, wiedział jednak, że gdy wrócą do domu, ojciec na pewno znajdzie im
jakieś zajęcie.
- Powinniśmy wrócić do domu –
zadecydował Thwei, chociaż jego głos wydawał się niechętny i zdystansowany.
- Ojciec na pewno da nam robotę
– mruknął Thei.
- Wrócimy do domu – powtórzył
spokojnym tonem Thwei.
Jego brat skinął głową –
wiedział, gdzie jest jego miejsce, jeśli Thwei coś zadecydował, nie miał
zamiaru mu się sprzeciwiać. Hult’ah również milczał. Thwei dziwił mu się
czasem, w końcu wiedział, jak łatwo jest podjudzić Kiande, a jednak jego
najmłodszy brat zawsze wydawał się spokojny, cichy i opanowany.
Ten spokój nie raz ratował go
już z opresji i dawał mu pewną przewagę na ćwiczeniach z braćmi. Gorącej krwi
Thwei i Thei częściej przez własną zapalczywość popełniali błędy, polegający
mniej na sile, a więcej na sprycie Hult’ah radził sobie dzięki temu doskonale z
silniejszymi i starszymi przeciwnikami.
Trójka młodych yautja ruszyła
dalej, kierując się do domu. Thwei i Thei rozmawiali o treningu, a Hult’ah w
milczeniu szedł za nimi. Thwei bardzo rzadko go pilnował, najmłodszy z braci
Kiande dobrze radził sobie sam. Unikał kłopotów, a z tymi, w które się
wpakował, radził sobie doskonale. Mimo wszystko Thwei zatrzymał się
momentalnie, gdy przestał słyszeć jego kroki.
Hult’ah stał na drodze,
wpatrując się cicho przed siebie. Thwei podążył za jego wzrokiem, a z jego
gardła wydostał się niechętny charkot. Na ten dźwięk Thei również się
zatrzymał, a gdy spojrzał tam, gdzie bracia, i z jego gardła wydostał się zły
pomruk.
- Guan. – Thei splunął pod
ziemię.
Thwei skrzywił się, ale nie
powiedział nic. Cała trójka obserwowała, jak na ogromnej łące wśród kwiatów
biega ludzkie szczenię. Sir’ka wyciągała ręce ku młodym an-adah’ra, ważkom,
które podlatywały i szybko odlatywały od niej skore do zabawy.
- Przeklęte ludzkie szczenię –
wycharczał Thwei.
Hult’ah jako jedyny nie odezwał
się, nie było też widać u niego złości, a z jego gardła nie unosił się żaden
dźwięk. Na ten fakt jednak ani Thwei, ani Thei nie zwrócili uwagi.
Thwei charknął jeszcze raz i
ruszył ku Sir’ce. Przechodził cicho, bardzo cicho pomiędzy trawą i krzewami,
ale dziewczyna usłyszała go, zanim nawet zbliżył się na odległość kilku metrów.
Sir’ka zerknęła najpierw zaciekawiona na łowcę, ale zaraz zjeżyła się i
skrzywiła.
Nie znała zbyt wielu łowców, ale
pamiętała Thweiego. Widziała go w czasie jednej z wizyt u Ui’stbi. Gdy zawarczał
na nią, uciekła. Teraz jednak podrosła i mniej bała się obcych łowców.
- Chodź tu, przeklęta znajdo! –
warknął Thwei. – Nie powinno cię tu być, zaraz naprawiły to wszystko.
Dziewczyna zamruczała cicho i
pochyliła się, ale nie uciekła, co nieco zdziwiło Thweiego. Nim jednak młody
łowca dotarł do Sir’ki, tuż przed nią pojawił się inny młodzieniec.
- Witaj, Thwei. – K’juhte uniósł
nieco swoją dłoń. – Czy jest jakiś problem?
- Ta znajda jest problemem –
warknął Thwei, zatrzymując się.
- Wydaje mi się, że nie wadzi
nikomu – zauważył spokojnie K’juhte. – Lepiej odejdźcie stąd. Cała trójka. My
też chcemy wrócić do domu.
Za plecami K’juhte, tuż przed
Sir’ką, stanął Lar’ja. Obok Thweiego z kolei stanął Thei. Młodzi Kiande zaczęli
warczeć nieprzyjemnie, a Lar’ja pochylił się do walki.
- Thwei, po prostu wróćmy do…
K’juhte nie dokończył. Na
Theiego skoczył Lar’ja, z wściekłym pomrukiem zwalając go z nóg. Thwei na ten
ruch warknął i rzucił się na Lar’ję. Czwórka z wściekłymi pomrukami zaczęła
walkę, której z jednej strony przyglądał się Hult’ah, a z drugiej – Sir’ka.
Młodzi yautja byli niewprawieni
w walce, za to mieli sporo energii i złości w sobie. Ich ciosy były pełne
niekontrolowanej siły, trafiały przez to czasem w pustkę, a czasem w
przeciwnika. Bójka nie miała w sobie nic z honorowego pojedynku, ale właściwie
nikogo z całej grupki młodych to nie obchodziło.
Sir’ka zerknęła na walczących
braci i sama spojrzała na Hult’aha. W oczach młodego łowcy nie widziała
niczego, ani złości, która cechowała jego braci, ani pogardy, którą miała
większość innych młodych. Mimo tego pochyliła się i przygotowała do skoku.
- Wystarczy!
Walczący zatrzymali się. Thei
przyparł do ziemi Lar’ję, ale K’juhte zdołał złapać Thweiego w mocny uścisk.
Teraz czwórka wycofała się, wściekła, mrucząca ze złością i wpatrująca się w
wysokiego łowcę, który pojawił się niedaleko, na drodze.
H’de był doskonale znany każdemu
zarówno w Mieście, jak i klanach, które mieściły się poza murami. Potężny łowca
był dowódcą wojsk, pierwszym obrońcą i jednym z doradców królewskich. Tuż obok
niego stał T’de, jego brat, który z kolei był królewskim naukowcem. Obaj łowcy z
klanu Ha’ja ubrani byli w błyszczące zbroje i długie, zdobione płaszcze.
- Jesteście za młodzi nawet na
to, by dobrze wyprowadzić ciosy – zauważył niezadowolonym głosem H’de. –
Powinniście ćwiczyć.
- Intensywnie – dodał
rozbawionym tonem T’de. – K’juhte, Lar’ja. Idziemy do waszego ojca. Biegnijcie go powiadomić. Sir’ka, ty
pójdziesz lepiej z nami. Przyciągasz kłopoty bardziej, niż to przewidywał
Ui’stbi.
Lar’ja i K’juhte zerknęli
jeszcze na Kiande, ale posłusznie zebrali się i pobiegli w stronę domu. Sir’ka
natomiast stanęła przy T’de. Doskonale znała łowcę – to on zajmował się jej
badaniami tuż po jej przebyciu i to do niego w razie problemów ze zdrowiem
kierował się It’chi.
- Wróćcie do domu. – H’de
machnął ręką ku młodym Kiande. – A ja przemyślę to, czy nie powiedzieć o tej
bójce waszemu ojcu.
Thwei mruknął coś cicho, ale
posłusznie skierował się w stronę swojego domu. Thei podążył za nim, tak samo
zresztą, jak Hult’ah.
- Co się stało? – T’de ruszył
przed siebie, jego pytanie jednak ewidentnie skierowane było do Sir’ki.
- Przyciąga kłopoty, to się
dzieje – parsknął H’de. – Jak zwykle zresztą.
- Ja wcale… - Sir’ka wydęła
swoje policzki, patrząc to w prawo, gdzie znajdował się T’de, to w lewo, gdzie
obok niej szedł H’de. – To oni zaczęli.
- To nie ma znaczenia, Sir’ka –
uprzedził ją T’de. – Nie jest ważne, kto z was zaczął. Skończyliście to bójką.
Bardzo niepotrzebną bójką.
- Jesteś z Guan – poparł brata
H’de. – Twoim ojcem jest It’chi. Pomyśleć, że to by oznaczało, że jesteś
nauczona rozwagi, ludzkie szczenię.
Sir’ka mruknęła coś cicho, ale
nie powiedziała nic więcej. Potężni łowcy szli szybko, a drobna Sir’ka musiała
niemal biec, by za nimi nadążyć. Nie opuszczała jednak ich boku ani na moment,
trzymając się idealnie między jednym, a drugim łowcą.
- Twój ojciec złożył podanie o
twoje szkolenie i przygotowanie do rytuału przejścia – zauważył po chwili H’de.
– Wiesz o tym?
Sir’ka zerknęła na górującego
nad nim łowcę-żołnierza i skinęła głową.
- Tak, lordzie H’de.
- Myślisz, że dasz sobie radę,
ludzkie szczenię?
- Tak – odpowiedziała pewniej. –
Nie zawiodę ojca, lordzie H’de.
Potężny łowca nie odpowiedział,
ale T’de zamruczał z zadowoleniem. Do domu It’chiego dotarli po krótkiej
chwili.
- Brawo, eskorta dziś wyjątkowo
się udała – zaśmiał się T’de. – Nie przyciągnęła większej ilości kłopotów.
H’de parsknął śmiechem, a Sir’ka
jęknęła tylko.
- Kiedy ja wcale nie… - zaczęła.
– Lordzie, T’de, ja wcale nie przyciągam kłopotów.
- Przyciągasz – zaprzeczył
łowca. – Jesteś jednym, wielkim kłopotem. Dokładnie tak, jak zapowiedział
Ui’stbi.
- Znajdź braci – polecił H’de. –
Idź ćwiczyć. Nie marnuj czasu, potrzebujesz o wiele więcej, niż pozostałe
szczenięta, by przejść rytuał.
Sir’ka westchnęła tylko, ale
posłusznie ruszyła do wnętrza domu. H’de i T’de odprowadzili ją spojrzeniem.
- Czujesz to, prawda? – T’de
odetchnął głęboko.
- Owszem – odpowiedział H’de. –
To coś w niej, co sprowadza kłopoty, robi się coraz większe. Braknie mi wojska
do obrony Miasta, jeśli tak dalej pójdzie.
T’de zaśmiał się.
- To będą naprawdę ciekawe lata,
bracie – wyznał.
- A i owszem.
~ * ~
H’de i T’de usadzili się w
salonie. Sir’ka przyniosła na dużej tacy owoce i pieczone mięso, a także wodę i
butelkę z c'ntlip. Szybko jednak zostawiła nas samych, znikając w ogrodzie.
Widziałem jej dziwnie płochliwe spojrzenie, jakie kierowała zarówno do H’de,
jak i T’de.
- Co tym razem narobiła? –
zapytałem.
T’de zaśmiał się jedynie, a H’de
odetchnął głęboko.
- Twoje szczenięta wdały się w
bójkę z Kiande – wyznał żołnierz. – Na łąkach przed Miastem.
Spojrzałem zaskoczony na H’de.
- Co zrobili? – zapytałem.
- No proszę, dziwi cię to? –
zaśmiał się T’de. – Są Guan z krwi i kości. Bójki z Kiande nie powinny być
niczym niezwykłym, czyż nie?
Westchnąłem tylko.
- Myślałem, że K’juhte jest
rozsądniejszy, a Lar’ja posłuszniejszy bratu.
- Może by byli – odparł T’de. –
Z tego co wiem jednak, masz troje szczeniąt.
- Ludzkie szczenię sprowadza kłopoty
– mruknął H’de.
- Sir’ka? – zdziwiłem się, a
zaraz westchnąłem ciężko i oparłem się wygodniej o fotel. – No tak, Sir’ka.
T’de zaśmiał się jedynie.
- Twoje podanie dotarło do rady
– zauważył. – Wysłali nas, byśmy sprawdzili, czy w ogóle są jakiekolwiek
podstawy do tego, by taka prośba była wysłuchana.
- Zrozumiane. – Skinąłem głową.
– Jak chcecie ją sprawdzić?
- Nie zostaliśmy wysłani po nią,
It’chi – zauważył H’de.
Zamruczałem zaskoczony.
- Zatem?
- Dziś nie będziemy w stanie w
żaden sposób sprawdzić, czy ona nada się lub nie do walki – wyjaśnił T’de. – To
sprawdzi rytuał przejścia tak, jak nakazały nasze zwyczaje. Jesteśmy tu, by
porozmawiać z tobą.
- Król wysłał nas, by sprawdzić,
czy czasami nie jesteś szalony – dodał H’de. – Ale jesteś, czyż nie? Inaczej
byś jej tu nie sprowadził.
Zamrugałem zaskoczony oczyma, a
po chwili westchnąłem.
- No tak, tego mógłbym się nawet
spodziewać – wyznałem.
T’de zaśmiał się jedynie. Znałem
go dość długo, jego i jego brata i zawsze miałem o nich dobre mniemanie. Byli
dobrymi łowcami, wprawionymi w polowaniach, pochodzili też z szanowanego klanu.
Ich pozycje w Mieście też wiele o nich mówiły.
H’de zawsze był surowy i solidny
we wszystkim, co robił. Pod jego ręką wojsko stało się silne. T’de z kolei
wybrał inną drogę, pełną eksperymentów i nauki, której niewielu było w stanie
zrozumieć. Był też o wiele swobodniejszy niż H’de i ewidentnie lubił Sir’kę.
- Ojcze… przyszedł lord Ui’stbi.
Spojrzałem natychmiast na
K’juhte, który pojawił się w salonie.
- Powiedział, że nie będzie wam
przeszkadzał. Jest z Sir’ką.
- Dobrze. – Skinąłem głową. – Zrób
wszystko, co wam powie. Zostań z siostrą.
- Tak, ojcze.
K’juhte zniknął z salonu.
- Ui’stbi tu jest? – zdziwił się
H’de.
- Owszem – odpowiedziałem. –
Szkoli Sir’kę.
- Hm. Jakby było mało kłopotów,
jeszcze szaleństwo czarownika na nią przejdzie – westchnął H’de.
- Myślę, że niewiele gorszego
może jej zrobić – wyznałem.
T’de zaśmiał się znowu. Był w
doskonałym humorze i ewidentnie nie miał zamiaru tego ukrywać. Z ogrodu doszły
do nas radosne krzyki, zarówno Sir’ki, jak i nawoływania Ui’stbi. Po chwili
dołączyły do tego głosy moich synów.
- Poprzemy twoje podanie, It’chi
– zarządził po chwili H’de.
- Tak, jak poprze to Ui’stbi i
Matka Matek – dodał T’de.
Skinąłem głową w podzięce.
- Wiesz jednak, jakie może mieć
to konsekwencje? – H’de uniósł nieco dłoń. – Co może się stać z twoim klanem,
jeśli ludzkie szczenię zawiedzie?
- Wiem – odpowiedziałem. – To
moja córka, H’de. Nie śmiałaby mnie zawieść w żaden sposób.
- Oby. – H’de wyprostował się. –
Bo inaczej cały twój klan czeka banicja. Wyszkól ją zatem dobrze, od jej
umiejętności będzie zależało bardzo wiele teraz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz