Ogień tłukł się wściekle, rycząc
niczym burzowy wiatr. Hult’ah siedział przed kaplicą, plecami do wejścia,
wypatrując braci, ojca lub członków klanu Guan. Mijały minuty, a nikt się nie
pojawiał.
Wściekły ogień się uspokajał.
Gdy w końcu ucichł i nawet przestał niepokojąco szeptać, Hult’ah odwrócił się i
zerknął do wnętrza świątyni.
Pochodnie, które ustawione były
w rogach, spłonęły niemal doszczętnie. Paliły się jednak nasączone olejem
materiały, które leżały w bezładzie w czterech rogach mrocznego wnętrza. Z
ołtarza zniknęły wszystkie dary, a ze ścian – piękne skóry. Kamienie były osmalone,
ale gdy Hult’ah dotknął skał przy wejściu, zauważył, że są chłodne.
Sir’ka pociągnęła nosem i tym
zwróciła uwagę młodego łowcy. Hult’ah zerknął na nią od razu, po czym zauważył
cichym, spokojnym tonem:
- Lord It’chi jest z twoimi
braćmi na równinach. – Łowca kucnął powoli przed Sir’ką. – Mój ojciec ich
szuka. Niedługo tu będą.
Kobieta pokiwała głową i jeszcze
raz pociągnęła nosem, mocniej zaciskając palce na swoich ramionach.
- Mogę przynieść ci wody, jeśli
to pomoże.
Sir’ka pokręciła głową. Hult’ah
odetchnął i podniósł się, ale nie zdążył zrobić nawet kroku, gdy zatrzymał go
cichy, żałosny głos dziewczyny:
- Możesz… zostać ze mną?
Łowca zerknął zaciekawiony na
blondynkę, ale po chwili skinął głową i usadził się tuż obok niej pod kamiennym
ołtarzem. Spojrzała na niego nieco przerażona, jakby ewidentnie nie spodziewała
się, że łowca znajdzie się tak blisko niej.
- Nie boisz się tego? –
zapytała.
- Czego? Ognia? – Hult’ah
parsknął śmiechem. – Proszę cię! Jestem Kiande. Jakbyś nie zauważyła, to
świątynia boga ognia, którego wyznajemy. Zapomniałaś już?
Sir’ka pokręciła głową, a po
chwili nieco bardziej rozluźniona ułożyła głowę na własnych, mocno
podciągniętych kolanach.
- Inni się boją – wyszeptała.
- Więc są głupcami i są niegodni
bycia yautja – wyznał. – To błogosławieństwo Ragta. Gdy tylko nauczysz się z
niego korzystać, będziesz mogła tak wiele. Nie boję się. Zazdroszczę ci tego.
Sir’ka nie odezwała się, ale
Hult’ah ewidentnie nie potrzebował jej odpowiedzi. Oparł się wygodniej o ołtarz
i spojrzał na sklepienie. Nawet tam wysoko kamienie były czarne od przed chwilą
szalejących tu płomieni.
- Często tak masz? – zapytał
nagle. – Wiesz… ten czarny ogień tak nagle?
- Nie – wyznała cicho. – Czarny
ogień pojawia się bardzo rzadko.
- Och – westchnął. – Zwykle
obrywałem normalnym, dlatego pytam.
Sir’ka fuknęła tylko i odwróciła
głowę w dziwnie obrażonym, a jednocześnie zażenowanym geście. Hult’ah zerknął
na nią krótko, a zaraz potem się zaśmiał.
- Mogę to zobaczyć? – zapytał.
- Zobaczyć? Co zobaczyć? –
zdziwiła się.
- Ogień – odpowiedział,
odwracając się nieco ku niej. – Tylko… coś, co nie zostawi oparzeń na kolejny
tydzień, w porządku?
Sir’ka nie odpowiedziała,
zwłaszcza że słowa Hult’aha były dziwnie radosne, swobodne i sprawiały, że
robiło się jej dziwnie gorąco. Nie tego dziewczyna spodziewała się po łowcy, z
którym wywoływała bójki regularnie kilka razy w tygodniu.
- Chyba umiesz nad tym już
trochę panować, co nie? – zachęcił ją, siadając całkiem przodem ku niej.
Sir’ka w końcu skinęła głową i
wyciągnęła ręce, a pomiędzy jej palcami zapłonął radosny, złoto-czerwony ogień.
Płomienie drżały nieznaczenie, ale były nieduże, w porównaniu do czarnych,
wściekłych płomieni wydawały się wyjątkowo spokojne i radosne.
- Och! – Hult’ah westchnął, a
zaraz zaśmiał się radośnie. – Definitywnie właśnie czymś takim obrywałem od
ciebie.
- Możesz oberwać tym za chwilę,
jeśli chcesz – mruknęła niechętnie.
Hult’ah zaśmiał się znowu i
zerknął zaciekawiony na Sir’kę. Rzadko zdarzało się, że była tak blisko, a on
nie musiał obawiać się, że dostanie od niej znowu silnym ciosem lub magią
Ragty.
Pod naporem jego spojrzenia
Sir’ka się zmieszała. Coś w środku niej zmroziło się i rozgrzało jednocześnie,
a kobieta była pewna, że nie ma to nic wspólnego z ogniem, który podarował jej
Ragta.
- Hult’ah!
Młody łowca podniósł się
natychmiast i spojrzał na ojca. Hult’kain szedł obok It’chiego i wcale nie
wyglądał na zadowolonego.
~ * ~
- Iskierko…
- Tato!
Sir’ka zerwała się z miejsca i
dopadła do mojego ciała. Sekundę czy dwie później K’juhte oderwał ją ode mnie i
razem z Lar’ją mocno wtulili dziewczynę w siebie. Ich pytania były chaotyczne i
pełne drżących słów. Mijało tyle czasu, Sir’ka robiła się coraz silniejsza, ale
oni wciąż czuli się za nią niesamowicie odpowiedzialni.
Odetchnąłem z ulgą. Kobieta
wyglądała na niego nieobecną i przestraszoną, ale nic właściwie jej nie było.
- Dziękuję. – Skinąłem głową ku
Hult’kainowi.
- Czarny ogień nigdy nie należy
do Ragty – zauważył ponuro łowca. – Czy Ui’stbi o tym wie?
Zacisnąłem żuchwy, a po chwili
przyznałem szczerze:
- Nie wiem.
- Zatem upewnij się, żeby o tym
wiedział – poradził mi Hult’kain. – Idźcie już.
Skinąłem tylko krótko głową i
ułożyłem dłoń na ramieniu Sir’ki. Zerknęła na mnie niepewnie, ale zaraz stanęła
tuż obok mnie.
- Wróćmy do domu – poleciłem. –
Czy dasz radę iść sama?
Pokiwała cicho głową i w ścisłej
eskorcie braci ruszyła obok mnie. Wydawała się cicha i spokojna, zmęczona całą
sytuacją i niekontrolowanym spaleniem. Zerknąłem na nią z uwagą. Miałem
nadzieję, że Ui’stbi wróci niedługo z polowania i będę mógł z nim w spokoju
porozmawiać.
Gdy kobieta niepewnie zerknęła w
tył, podążyłem za jej spojrzeniem. Wzrok Sir’ki był dziwnie niepewny, a
jednocześnie zaciekawiony i wpatrywał się idealnie w najmłodszego z synów
Hult’kaina. Hult’ah stał przed ojcem, rozmawiając z nim cicho. Jego bracia
stali niedaleko, odwróceni do nas plecami.
- Wszystko w porządku, iskierko?
– zapytałem.
Spojrzała na mnie natychmiast, dziwnie
płochliwie i niepewnie.
- Nie wiem – wyznała. –
Przepraszam, ojcze.
- To nie twoja wina, iskierko –
zapewniłem ją. – Wrócimy do domu, odpoczniesz, a gdy wróci Ui’stbi,
porozmawiamy z nim razem.
~ * ~
- Miałeś tam nie wchodzić,
Hult’ah.
Głos Hult’kaina był tylko
pozornie spokojny i cichy. Jego synowie znali swojego rodzica na tyle dobrze,
że wiedzieli, co kryje się za tym pozornie stoickim tonem. Hult’kain był
wściekły i niewiele trzeba było, by jego złość skierowała się na jego synów.
- Hult’ah! – huknął łowca, gdy
młody Kiande milczał za długo.
- Lord Ui’stbi mówił, że nie
zostawiać jej po tym samej – zauważył cicho Hult’ah. – Kazałeś mi jej pilnować.
- Kazałem ci tam nie wchodzić –
warknął Hult’kain.
- Zatem… źle zrozumiałem twoje
słowa, ojcze.
Hult’kain zawarczał
nieprzyjemnym, niemal mrożącym krew w żyłach tonem. Hult’ah wpatrywał się przed
siebie, gdzieś w nieistniejący punkt, ani nie spuszczając spojrzenia, ani nie
unosząc go na ojca. Stojący obok Thwei i Thei też milczeli.
- Idź do siebie – polecił w
końcu przywódca Kiande. – Będziecie dziś mieć trening ze mną. Cała trójka.
- Ale… - zaczął Thwei.
- Ta bójka mogła ciebie i nas
słono kosztować, Thwei! – warknął Hult’kain. – Czy wiesz, co by się stało,
gdybyś ją zabił? Co gorsze, czy wiesz, co by się stało, gdyby zaczęła płonąć
tym ogniem przy tobie? Nie igraj z rzeczami, o których nie masz pojęcia.
Thwei zacisnął szczękę, ale
milczał. Za to Thei odetchnął i mruknął cicho:
- Nawet mnie przy tym wszystkim
nie było.
- A może powinieneś być! – huknął
wściekłym głosem Hult’kain. – Zatrzymałbyś i jednego i drugiego. Do siebie!
Już!
Trójka czmychnęła do domu, a
Hult’kain odetchnął ciężko. Powoli przestawał wiedzieć, co ma robić. Powoli to
wszystko zaczynało go przerastać.
Gdy łowca spojrzał na zdewastowaną
kaplicę, po jego plecach przeszedł ziemny dreszcz. Małe sanktuarium było
kamienne i ogień nie zniszczył murów, ale wszystko to, co znajdowało się w
środku, spłonęło doszczętnie. Mury były osmalone, ale gdy Hult’kain przejechał
po nich ręką, okazały się zimne, a proch dość łatwo schodził z szarych skał.
Hult’kain pomyślał, że trening i
dodatkowe sprzątanie będą wystarczającą karą dla jego synów. Łowca odetchnął
raz jeszcze. Bójki pomiędzy Kiande a Guan nie były niczym dziwnym, ale odkąd
Sir’ka podrosła, stała się odważniejsza i pewniejsza swojej siły, pojedynki
odbywały się niemal codziennie. Większość kończyła się właściwie niczym,
kilkoma zadrapaniami i rozległymi, ale niegroźnymi oparzeniami. Dziś mogło być
jednak inaczej.
Na wspomnienie o czarnym ogniu
po plecach Hult’kaina znowu przebiegł zimny dreszcz. Ta wściekła siła nie
pochodziła od Ragty i przywódca Kiande doskonale o tym wiedział.
Hult’kain nie rozumiał tego do
końca, ale czuł, że jeśli Cetanu też miesza się do losów ludzkiego szczenięcia,
już nic nigdy nie będzie normalne ani takie same.
~ * ~
Ui’stbi wyjaśnił Sir’ce, co ma
robić i wrócił do mnie, siadając na jednym z krzeseł w salonie. Przez okna
widzieliśmy Sir’kę oraz jej braci, którzy razem ćwiczyli na niewielkim placu za
domem. Czarownik odetchnął i wygodniej oparł się o siedzenie.
- Nie byłeś zdziwiony informacją
o czarnym ogniu – zauważyłem cicho.
- Nie – wyznał szczerze.
Polowanie, na którym był, było
dość krótkie, ale ewidentnie owocne dla niego i zapewne wyjątkowo
niebezpieczne. Łowca powrócił z ogromnym trofeum i paskudnym zadrapaniem na
ramieniu. Przez jasny materiał bandaży przebijała się neonowo zielona krew.
- Hult’kain mówił, że czarny
ogień nie należy do Ragty – zauważyłem ostrożnie.
- Nie należy – potwierdził. – To
ogień Cetanu. Czarny ogień należy do boga śmierci tak, jak pozostałe przeklęte
żywioły. Morowe powietrze, ziemia z popiołu i śmiertelna woda.
Zamrugałem zaskoczony oczyma.
Zdecydowanie nie takiej odpowiedzi się spodziewałem.
- Cetanu? – zapytałem drżącym
głosem.
- Twoja córka związana jest z
Czarnym Łowcą nie mniej niż z Ragtą – odpowiedział Ui’stbi. – Mówiłem ci to
już.
- Ui’stbi… - jęknąłem.
- Nie martw się, It’chi –
zapewnił mnie radosnym tonem. – Cetanu ma swój plan i nigdy się nie myli. Twoja
córka też nie ma się czego obawiać. Opanuje czarny ogień tak, jak opanuje dar
od Ragty.
Odetchnąłem tylko. Naprawdę
miałem nadzieję, że czarownik się nie myli, że moja córka da sobie radę i że to
szaleństwo z bogami skończy się niedługo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz