Thei splunął pod nogi Sir’ki, a
dziewczyna od razu skrzywiła się mocno.
- Może powinnaś wyznawać V’klta?
– wycharczał nieprzyjemnym tonem łowca. – Ostudziłby ten twój przeklęty ogień,
znajdo.
Nim Thwei lub Hult’ah zdążyli
zareagować, ogromna, dymiąca wściekle kula ognia uderzyła w Theiego i odrzuciła
go w tył. Młody łowca huknął boleśnie o mur i z jękiem zwinął się pod nim.
Hult’ah zerknął na Sir’kę. Widok
był równie piękny, co przerażający. Ręce kobiety pełne było niespokojnego, ciemnego
ognia, a jej oczy wydawały się wyjątkowo wściekłe. Thwei też to widział.
Pochylił się, zacisnął szczękę i zamruczał niezadowolony.
- Płomyczku? Nie uważasz, że
Miasto to kiepski teren do ćwiczeń, hm?
Ogień w rękach Sir’ki
momentalnie przygasł. Do kobiety podszedł Ui’stbi i stuknął ją dwoma palcami w
czoło.
- Koniecznie poćwiczymy,
ewidentnie rozpiera cię energia – stwierdził. – Idź na skały, już.
Dziewczyna mruknęła coś
niewyraźnie, ale posłusznie skierowała się do wylotu uliczki. Ui’stbi
odprowadził ją wzrokiem, po czym zerknął najpierw na zbierającego się spod muru
Theiego, a potem na pozostałych braci Kiande.
- Drażnienie jej skończy się dla
was źle – stwierdził spokojnym tonem czarownik. – Przynajmniej dla dwóch z was.
Jeden może ją drażnić, ile tylko chce.
Stojący obok siebie bracia zerknęli
dziwnie na Ui’stbi, ale czarownik nie powiedział nic więcej. Zamiatając
powietrze długim, zielonym płaszczem, wyszedł, pozostawiając Kiande samych
sobie.
Thwei mruknął coś niechętnie i
potarł prawy bark lewą ręką. Hult’ah z kolei podszedł do Theiego i kucnął przy
nim.
- Może nie powinieneś jej
irytować? – zaproponował. – Bo wiesz… ewidentnie nie jesteś tym jedynym od
drażnienia. Hm? Thwei?
- Pierdol się, Hult’ah.
Najmłodszy z Kiande zaśmiał się
i podał bratu dłoń. Thei prychnął, ale przyjął pomoc i stanął na nogi,
pocierając własną pierś palcami. Skóra była zaczerwieniona, ale oparzenia były
powierzchowne.
- Przeklęta znajda – mruknął
Thei.
- W porządku, Thei? – Thwei
podszedł do brata.
- Powiedzmy – mruknął młody
łowca. – Zaczęła mieć więcej siły, niż powinna.
Thwei prychnął, ale nie odezwał
się więcej.
- Puszcza? – zaproponował w
końcu.
Jego bracia ochoczo skinęli
głowami i po chwili cała trójka ruszyła w swoją stronę.
~ * ~
Widok Din’jaara, mojego mistrza,
nieco mnie zaskoczył. Łowca był znany z tego, że znikał nawet na kilkanaście
lat na polowania daleko od naszej
galaktyki w miejsca, gdzie niewielu naszych zaglądało. Gdy wracał, niezwykle
rzadko odwiedzał swoich uczniów. Szkolił mnie, Ataira i Hidetha, ale do żadnego
z nas wyjątkowo się nie przywiązał.
Droga Hidetha była dla niego
niezrozumiała. To, że uratowałem mechanika z paszczy obcych, przyjął z chłodną
obojętnością, a decyzję Hidetha co do pozostania w dokach – z niechęcią. Szkoła
treningowa Ataira nieco bardziej go zadowalała, ale gdy wracał na Prime, zwykle
swoje kroki kierował do mnie. Nie wiedziałem, czy liczył na to, że to ja stanę
się jego najlepszym uczniem, czy po prostu nie przepadał ani za Atairem, ani za
Hidethem.
- Mistrzu? – zapytałem
ostrożnie, prostując się.
- Dobrze widzieć cię w zdrowiu,
It’chi – odpowiedział mi swoim zwykłym, chłodnym tonem.
- Ciebie również, mistrzu –
skinąłem głową ku niemu, po czym wskazałem na wejście do salonu. – Co cię
sprowadza?
Din’jaar wszedł do pokoju i
usadził się na jednym z foteli bez mojego kolejnego zaproszenia. Wydawał się
zdenerwowany i czymś poruszony, nawet jeśli starał się do przede mną ukrywać.
Usiadłem w drugim fotelu i sięgnąłem po butelkę z c’ntlip. Szklankę z alkoholem
mój mistrz przyjął bez większego komentarza.
- Nie było mnie tu długo –
wyznał w końcu. – Przykro mi z powodu H’chak.
- Mnie również – odpowiedziałem.
– Nie po to jednak przyszedłeś, prawda?
Din’jaar się skrzywił. Zwykle
starałem się być bezpośredni, co nie raz mój mistrz uznawał za wyraz totalnej
bezczelności.
- Nie – syknął. – Sprowadziłeś
człowieka.
- Owszem – potwierdziłem
spokojnym tonem.
- To była odważna i głupia
decyzja, It’chi.
- Zapewne.
Din’jaar warknął. Odetchnąłem
jedynie ze spokojem. Zatem o tę sprawę mu chodziło. Ciekawiło mnie, czy wieści
dotarły do niego w czasie jego odległych polowań, czy może dowiedział się o tym
dopiero tutaj, na Prime.
- Mogłeś narazić siebie na
banicję, głupcze! – warknął Din’jaar.
- A ciebie na dyshonor, tak? –
zapytałem spokojnie.
- Pshahw! – Din’jaar parsknął
niechętnie, nieco spokojniejszy. – Zawsze byłeś tym najspokojniejszym.
Myślałem, że też najrozważniejszym. Okazało się, że z waszej trójki sprawiasz
mi najwięcej kłopotów.
Zaśmiałem się krótko. O tak,
zdecydowanie Din’jaar nie martwił się za wiele o nasz los. Nigdy wcześniej i
nigdy też później nie miał uczniów. Nasza trójka była jedyna. Wziął nas pod
opiekę tylko dlatego, że jego brat, młodszy o kilka zim Han’jaar, doskonale
radził sobie z nowymi uczniami i szkolenia przyniosły mu zaszczyt wśród innych
łowców. Spod jego opieki wyszedł między innymi K’ytar, wielki egzekutor, a
także Hult’kain.
Din’jaar prychnął tylko na widok
mojego rozbawienia. Skarcić jednak mnie więcej nie zdołał – nasza uwagę
zwróciła Sir’ka, która wpadła niczym burza do domu.
- Wróciłam! – zawołała radośnie.
Kobieta wbiegła niemal do
salonu, ale zaraz zatrzymała się, widząc obcego sobie łowcę. Kobieta
wyprostowała się i skłoniła lekko.
- Witaj, Sir’ka – przywitałem
się z nią. – Wejdź. To Din’jaar, mój mistrz polowania. Martwi się, że nasz
dyshonor spadnie też na niego.
- Dyshonor? – Kobieta
przechyliła głowę na bok.
- Nie było cię dłużej niż zwykle
– zauważyłem, omijając jej pytanie. – Co się stało?
Kobieta milczała, a jej
niepewne, zażenowane spojrzenie omiatało ściany, podłogę i nawet Din’jaara,
zręcznie jednak omijając moje spojrzenie. Zamruczałem niechętnie.
- Sir’ka.
- Ui’stbi uznał, że mam za dużo
energii po tym jak rzuciłam Theim o ścianę – wyrzuciła z siebie niemal jednym
tchem.
Zamrugałem kilka razy oczyma, a
po chwili westchnąłem ciężko, przykładając ręce do czoła.
- Porozmawiamy o tym później,
Sir’ka – zapewniłem ją. – Idź do braci, są w ogrodzie.
- Tak, ojcze – odpowiedziała
cicho.
Kobieta niczym duch wymknęła się
z salonu. Odetchnąłem raz jeszcze i spojrzałem na Din’jaara, gotowy na kolejną,
pełną wyrzutów rozmowę. Zdziwiłem się jednak, gdyż spojrzenie mojego mistrza
nie wydawało się już tak niechętne.
- Ui’stbi ją szkoli? – Din’jaar
spojrzał na mnie.
- Tak. Ze względu na pieczęć
Ragty.
- Jest obdarzona pieczęcią
Ragty? – Łowca wciągnął głośno powietrze do płuc.
- Od szczenięcia – przyznałem.
Mój mistrz polowania zmarszczył
brwi, po czym zauważył:
- Pobiła się z Kiande.
- Niestety robi to stanowczo za
często – mruknąłem z niechęcią.
- Z Kiande? – powtórzył
Din’jaar.
- Czemu niby nagle bójki między
Kiande a Guan cię dziwią?
Łowca nie odpowiedział. Po
chwili odstawił szklankę z niedopitym alkoholem i podniósł się ze swojego
miejsca.
- Chcę zobaczyć jej ćwiczenia –
zarządził.
- Jak sobie życzysz, mistrzu –
odpowiedziałem, podnosząc się ze swojego miejsca i wskazując starszemu łowcy
wyjście do ogrodu.
~ * ~
- Wszystko jest nie tak, nie
widzisz?!
Legion przechylił głowę na bok i
usiadł na ołtarzu, zakładając ręce na pierś. Kaplicę Ragta przy domu Kiande
wysprzątano dokładnie, ustawiono też nowe pochodnie (tym razem metalowe) i
złożono nowe dary. Na ścianach pyszniły się grube skóry ogromnych zwierząt, a
nad ołtarzem tkwiła czaszka potężnego pełzacza.
- Dlaczego uważasz, że wszystko
jest nie tak? – zapytał spokojnie Legion.
Ragta warknął, nie przerywając
swojego niespokojnego marszu. Przechodził przed ołtarzem z prawej strony na
lewą i z powrotem. Jego niespokojne kroki dudniły echem w kamiennej budowli.
- A jest?! – syknął bóg ognia. –
Miała uratować Kiande, a wylądowała u Guan! Codziennie jest między nimi coraz
gorzej. Do tego… robi się silna, za silna. Jeśli tak dalej pójdzie, Kiande będą
pośmiewiskiem wszystkich.
Legion uśmiechnął się tylko i
odetchnął.
- Wszystko jest idealnie –
zapewnił. – Są tylko dziećmi, oczywiście, że pstro im w głowie. Nie martw się.
Już niedługo Sir’ka trafi pod opiekę Kiande. Mogę?
Legion wskazał na zostawione w
kamiennych misach owoce, a Ragta prychnął tylko, machnąwszy ku niemu ręką.
Legion wybrał z misy kilka owoców i wgryzł się w miękki, soczysty miąższ.
- Nie mam pojęcia, co sobie
myślałem, pozwalając ci na to szaleństwo – jęknął Ragta. – Nie powinienem
obdarzać jej pieczęcią.
- Zaufaj mi jeszcze przez chwilę
– poprosił Legion. – Klątwa pęknie, gdy się wypełni.
- Wypełni? – Ragta zatrzymał się
w miejscu. – Co masz na myśli?
Legion zerknął na niego i
wepchnął sobie do ust kilka drobnych owoców.
- Ty nie myślisz chyba, że… -
zaczął niepewnie bóg ognia. – Cetanu! Ty nie chcesz, żeby ona i oni…
- Dokładnie tego chcę – zapewnił
Legion.
Ragta pokręcił głową.
- Mówiłeś, że ich uratujesz od
tej klątwy.
- Robię to – odparł lekko
mężczyzna. – Uspokój się, Ragta, wszystko jest w porządku. Sir’ka rośnie w siłę
tak, jak powinna. Niedługo trafi do Kiande. Niedługo oni wszyscy znajdą swoją
drogę.
~ * ~
Din’jaar stał w milczeniu pod
długim zadaszeniem, z którego idealnie widać było plac poza domem. Sir’ka
ćwiczyła tam z braćmi. Stałem niedaleko mojego mistrza, w razie potrzeby
poprawiając błędy moich dzieci.
Sir’ka miała już niemal
czternaście zim. Była silna, zręczna i zaskakiwała mnie na nowo każdego dnia.
Na pierwszy rzut oka wydawała się słaba i krucha, ale to złudne wrażenie
znikało szybko, gdy przychodziło do pojedynku – kobieta dobrze walczyła i teraz
po długich i wyczerpujących treningach nie potrzebowała nawet ognia, by
dorównywać w walce K’juhte i Lar’ji.
Trójka ćwiczyła, jak zwykle
krzycząc, śmiejąc się i dokazując. Byli głośni, niesamowicie głośni, ale
właściwie nie miałem powodu, by ich uciszać.
- Ten ogień… Czy Ui’stbi wie,
jak niebezpieczny jest ten ogień?
Zerknąłem na swojego mistrza i
po chwili skinąłem głową.
- Wie – potwierdziłem. – Dlatego
ją szkoli.
Din’jaar nie odezwał się więcej.
Po jego spojrzeniu widziałem jednak, że jest jednocześnie zaskoczony, co
zachwycony umiejętnościami Sir’ki. Nie powiem, żeby to mnie nie połechtało
gdzieś w środku – w końcu sam ćwiczyłem dziewczynę w walce i posługiwaniu się
bronią, Ui’stbiemu pozostawiając jedynie opanowywanie pieczęci i tego szalonego
ognia Ragty.
- To wciąż jest szaleństwo. –
Din’jaar pokręcił głową, tym razem jednak jego głos nie był pełen wyrzutów. –
Chcesz jej pozwolić przejść rytuał?
- Tak – potwierdziłem.
- To może cię skończyć –
westchnął Din’jaar. – Ciebie, twój klan, twoich synów i na koniec ją.
- To moja córka – odpowiedziałem
pewnie. – Nie zawiedzie mnie.
Mój mistrz prychnął tylko
krótko.
- Oby.
Zaśmiałem się tylko cicho, co
Din’jaart skwitował niechętnym pomrukiem.
- Dobrze ją wyszkoliłeś – wyznał
w końcu łowca. – Nawet jeśli twoja decyzja była szalona, być może miałeś rację.
- Być może – odparłem spokojnym,
radosnym tonem.
Din’jaar westchnął raz jeszcze.
- Nie pamięta niczego z Ziemi,
czyż nie? – zapytał.
- Nie. Zabrałem ją, gdy była
jeszcze szczenięciem, nieświadomym niczego, co wokół niej się działo.
- Zatem nie pamięta nawet, skąd
się wywodzi. – Mój mistrz pokręcił głową. – Jest obca na obcej planecie.
- Jesteśmy tu z nią –
zaprzeczyłem. – Czyżbyś się o nią martwił, mistrzu?
- Głupota – prychnął krótko. –
To tylko ludzkie szczenię.
Skinąłem tylko głową, mrucząc
jednak z rozbawieniem. Din’jaar miał czasami swoje dziwaczne zwyczaje i
nietypowe zachowania. Obsesyjnie dbał o swój honor, ale był wyjątkowo ciekawski
i nie raz fascynowały go dziwne rzeczy. Właśnie dlatego polował tak daleko od Prime
– w odległych galaktykach spotykał rzeczy, o których nawet mu się nie śniło.
Być może Sir’ka też go
zainteresowała, a być może ciekawił go tylko jej dar. Tego nie wiedziałem.
Wątpiłem też, by mój mistrz tak po prostu mi o tym opowiedział.
- Lepiej, żeby nie zapominała, skąd
się wywodzi – mruknął Din’jaar.
- Mistrzu? – zdziwiłem się.
- Jest człowiekiem – zauważył łowca.
– To wobec nas jest jej największym atutem i najgorszą wadą. Nie jest yautja i nigdy
nie będzie yautja. Niech lepiej o tym nie zapomina, It’chi.
Przechyliłem nieco głowę na bok,
ale Din’jaar nie był chętny do kolejnych wyjaśnień. Mój mistrz odwrócił się i wyszedł,
sam odprowadzając się do wyjścia bez słowa.
Spojrzałem na moje dzieci. K’juhte
i Lar’ja próbowali złapać Sir’kę, ale kobieta bardzo zręcznie im się wymykała. Zamruczałem
cicho sam do siebie. Wychowywałem ją jak szczenię yautja, nie zapominałem jednak,
że jest krucha i słabsza niż nasze szczenięta. Gdy podrosła, granica między jej
ludzkimi wadami a możliwościami yautja zacierała się. Teraz silna i pewna siebie
nie wyróżniała się wiele od innych młodych łowców.
Odetchnąłem. Mój mistrz był specyficzny
i rzadko o nas dbał. Wymagał, karcił, ale wbrew pozorom wskazywał nam też drogę.
Nawet jeśli nie zgadzałem się z nim w wielu rzeczach, w sprawie Sir’ki mogło okazać się, że Din’jaar miał całkowitą rację.
Koniec części pierwszej
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz