2. ciepło

 


Planeta Łowów, piętnaście lat po powrocie It’chi z Feralnego Polowania

Założyłem ręce na pierś i przyjrzałem się synom, którzy w ogrodzie ćwiczyli walkę. Thwei i Thei byli silni, a Hult’ah, chociaż nieco słabszy fizycznie, nie ustępował im dzięki wytrwałości i zręczności. Czułem się z nich bardzo dumny. Wiedziałem, że przyniosą chwałę swojemu rodowi.

Gdzieś coś wewnątrz mnie zmroziło się mocno. Za kilka lat Thwei przystąpi do rytuału młodej krwi. W ogromnej części organizowaliśmy to na Ziemi. Westchnąłem. Najchętniej wysłałbym synów wszędzie, tylko nie tam, gdzie znajdowali się ludzie. Ludzie mogli być dla nich ogromnym problemem w przyszłości.

- Skończyłam, Lordzie Hult’kain.

Odwróciłem się i zamruczałem z niezadowoleniem.

- Skończyłam, Lordzie Hult’kain.

Sir’ka od razu poprawiła się, zamiast języka łowców używając tym razem ludzkiej, niemal szczebiotliwej w jej ustach mowy. Yautjańskie słowa, wypowiadane przez nią, traciły swój twardy wydźwięk i chrapliwą mowę, ale ludzkie wyrazy… nigdy nie mogłem pozbyć się wrażenia, że ludzka mowa w jej wykonaniu brzmi jak cudowny śpiew. Lubiłem tego słuchać zwłaszcza od momentu, gdy zaczynała już mówić płynniej i z większą pewnością.

- Powtórz całą dzisiejszą lekcję - poleciłem.

Skinęła głową i posłusznie zaczęła recytację. Jej przyjemny głos rozniósł się miękko i śpiewnie po moim gabinecie. Recytowała równo i płynnie. Gdy zaczynałem naukę rok temu z nią, nie spodziewałem się wiele, ani po niej, ani po sobie. Lekcje jednak mile mnie zaskoczyły - znajda była bardzo pojętna, a ja mimo wszystko pamiętałem wystarczająco dużo.

Odwróciłem się z powrotem do ogrodu. Głos Sir’ki był przyjemny, może nawet zbyt przyjemny. Śpiewała o wiele czulej i bardziej miękko niż Eve. A może po prostu teraz, po latach, tak to odbierałem?

Moi synowie skończyli ćwiczenia. Thwei i Thei ruszyli do Puszczy, a Hult’ah, jako najmłodszy, pozostał na placu. Zebrał broń bez narzekania i odłożył każdy element na stojakach. Był cichy i bardzo rozważny, diametralnie inny niż bracia. Wiedziałem jednak, że da sobie radę. Od czasów, gdy It’chi pokonał do cna mojego brata, cichość i spokój ducha nie były uważane za wady.

- Nie przestawaj - poleciłem jeszcze Sir’ka. - Hult’ah!

Młody łowca odłożył ostatnią z broni i podszedł do mnie. Zza maski nie było widać jego oczu, postukałem więc palcem w opancerzone czoło. Łowca posłusznie ściągnął hełm i zerknął na mnie z pytającym spokojem.

Synowie rodu Kiande znani byli z gorącej krwi. Byliśmy brutalni, gwałtowni i często prowadziła naszą rękę złość i gniew, żądza polowań. Byliśmy też bardzo przeklęci, tak mocno, że sam bałem się o tym przekleństwie mówić na głos. A mimo tego, że Hult’ah ewidentnie był moim synem, jego krew była spokojna, a spojrzenie - rozważne.

Westchnąłem w duchu. Matka Matek widziała Hult’aha rok temu, gdy sprawdzała Thwei. Stwierdziła, że ogień jest w nim silny, chociaż mocno ukryty. Próbowałem go wydobyć przez cały ten czas, ale niewiele z tego wychodziło, Hult’ah wciąż był spokojny i cichy. Silny na swój niezwykły sposób.

- Co to? - pokazałem na policzek młodzieńca.

Sir’ka z tyłu odchrząknęła jedynie.

- Powiedziałem, żebyś nie przestawała! - warknąłem.

Wróciła do recytacji, a jej śpiewny głos znów mnie ogarnął. Odwróciłem się znów do Hult’aha. Wpatrywał się w Sir’kę, ale jego spojrzenie pozostało nieodgadnione. Gdzieś w środku mnie coś się ścisnęło dziwnie, krzycząc, że tak nie powinno być, że czas przestać.

- Hult’ah.

- Ćwiczyłem - odpowiedział, zwracając na mnie swój wzrok. - Thei uderzył mnie włócznią, nie zdążyłem się uchylić. Byłem nieostrożny.

Złapałem go za głowę i obróciłem jego twarz. Tuż pod okiem tkwiło płytkie, leniwie krwawiące cięcie. Neonowo zielona krew rozmazana była niemal na cały policzek i trochę czoła, mimo tego widziałem znajdujący się pod okiem siniec. Był już czerwony aż do bólu - bójka wywiązała się zatem przed kilkoma godzinami, a wiedziałem, że wtedy trójka na pewno nie ćwiczyła.

- Umyj się i opatrz to - poleciłem. - Następnym razem trzymaj gardę wyżej.  Całym ramieniem, inaczej znów oberwiesz własną pięścią.

Skinął tylko głową i zniknął. Te dzieciaki… zaczynało mnie to nużyć i irytować. Ciekawiło mnie, czy It’chi ma podobnie ze swoimi synami. I córką.

- Kiedy to skończysz? - zapytałem twardym tonem, podchodząc do stołu.

Sir’ka przerwała, krzywiąc się ze zdziwienia i niezadowolenia. K’juhte, jej najstarszy brat, był odbiciem swojego ojca, spokojem i nieprzeniknioną ciszą. Lar’ja przypominał H’chak – był radosny i czasami lekkomyślny, ale rzadko zaczepny. Ze wszystkich dzieci It’chi to jednak Sir’ka robiła najwięcej zamieszania wokół siebie. I pierwsza zaczynała bójki.

- Hult’ah nic do ciebie nie ma – zauważyłem. – A zawsze obrywa pierwszy. Kiedy skończysz ich wszystkich podjudzać?

Wydęła wargi. Mogła nie zdawać sobie sprawy ze swoich ludzkich gestów, ale doskonale wiedziałem, co to oznacza – skarcona, okazywała swoje niezadowolenie. Postukałem palcem w kartki.

- Do jutra przeczytasz wszystko – poleciłem. – Wracaj do siebie.

Pokiwała tylko głową i zebrała strony w stosik. Gdy wychodziła, zawahała się.

- Czego jeszcze, znajdo? – mruknąłem, siadając za stołem.

- Wolałabym walczyć z Thewi – przyznała. – Albo Thei. Ale Lar’ja i K’juhte wiecznie… Dlatego Hult’ah tak obrywa.

- Thewi czeka na dzień, gdy przejdziesz rytuał młodej krwi – wyznałem. – W ten sam dzień wyzwie cię na pojedynek, znajdo.

Uśmiechnęła się tylko i pokiwała głową, po czym zniknęła z gabinetu. Szybko jej kroki zniknęły w szumie ciszy – kobieta była naprawdę dobra w skradaniu się. Odetchnąłem. Każdy inny na myśl o tym, że czeka go pojedynek z Kiande, czułby strach. Ona… widziałem to idealnie w jej oczach… ona bardzo tego chciała.

Parsknąłem i oparłem się mocniej o krzesło za sobą. Kolejne lata naprawdę zapowiadały się wyjątkowo ciekawie.

 

~ * ~

 

Było późno w nocy, gdy moi synowie wrócili z Puszczy. Przekradli się cicho po dachu i wślizgnęli się do swoich pokoi na piętrze. Byli niemal bezszelestni, ale ja wystarczająco długo polowałem i doskonale ich znałem, by nie rozpoznać twardego chodu Thweiego, nerwowych kroków Theiego i niepewnego marszu Hult’aha.

Odetchnąłem i oparłem się wygodniej o krzesło. Spojrzałem krótko na mapę, ale wszystkie punkty świeciły się na zielono, co oznaczało, że żaden ze statków nie ma awarii ani nie potrzebuje wsparcia. Wszystkie prace na jutro w dokach zostały rozdzielone, materiały zamówione i transakcje potwierdzone, co oznaczało, że na dziś nie czekało mnie więcej pracy.

Mogłem skończyć na dziś i odpocząć. To byłby jeden z niewielu dni, kiedy mógłbym się porządnie wyspać. Jako przywódcy klanu nie przysługiwało mi za wiele wolnego czasu. Ten, który miałem, zwykle przeznaczałem na trenowanie synów i zwykły odpoczynek.

Przetarłem oczy ręką i sięgnąłem po nieduży tablet. Wiedziałem, że wcale nie muszę tego robić, a jednocześnie czułem, że ta cholerna znajda po prostu się ucieszy, gdy przekażę jej nowe rzeczy do czytania.

Przygotowywanie tekstów i danych nie trwało długo, na tyle jednak się przeciągnęło, że na niebie pojawił się ostatni, największy i najjaśniejszy księżyc. Odłożyłem tablet na stół i wyszedłem do ogrodu. Pachniało wilgocią i było przyjemnie chłodno. Księżycowe światło dobrze oświetlało całą okolicę.

Moi synowie na pewno już spali. Rano czekało na nich sporo obowiązków, co nie oznaczało oczywiście, że części nocy nie poświęcali na wypady do Puszczy. Wszyscy młodzi yautja to robili i pamiętałem, że dokładnie to samo czyniłem w ich wieku.

Odetchnąłem, ściągnąłem z siebie płaszcz i sam ruszyłem w ciemną, wilgotną i o tej porze pełną niebezpieczeństw Puszczę.

 

~ * ~

 

Gdy wróciłem rankiem, moi synowie ćwiczyli już na placu. Było naprawdę wcześnie, ale cała trójka wiedziała, że jeśli nie wstaną przed pierwszym słońcem i nie zaczną pracy w dokach lub ćwiczeń, mój gniew dosięgnie ich szybciej, niż byliby w stanie żałować za swój nikły błąd.

Wycieczka po Puszczy pomogła mi uspokoić nieco myśli. Strzepnąłem z siebie wilgoć i stanąłem na granicy placu, na którym ćwiczyli moi synowie.

- Ojcze… - Thwei zauważył mnie jako pierwszy.

- Hult’ah, pójdziesz ze mną – poleciłem.

Najmłodszy z moich synów zerknął na braci, po czym wbił włócznię w ziemię i ruszył za mną. Oboje weszliśmy do mojego gabinetu, gdzie z biurka zebrałem tablet, który przygotowywałem wieczorem.

- Zaniesiesz to do Guan – poleciłem, podając Hult’ahowi tablet. – Do znajdy, jasne?

Hult’ah zerknął niepewnie na tablet, ale szybko odebrał go ode mnie i wpiął w komputer na ramieniu.

- Potem przyjdziesz do doków, Ta’all chce z tobą naprawić silniki. Jasne?

- Tak, ojcze – potwierdził Hult’ah.

Odwróciłem się do stołu, a Hult’ah wyszedł. Nie uśmiechało mi się do końca go wysyłać, ale wiedziałem, że ani Thwei, ani Thei nie zrobią tego, a jeśli nawet – przysporzy to więcej problemów, niż pożytku.

Widziałem spojrzenia Hult’aha, które osiadały stanowczo za często na postaci Sir’ki. Jedna część mnie sprzeciwiała się temu stanowczo, ale druga… coś innego we mnie, coś czego ostatnimi czasy wolałem słuchać zdecydowanie mocniej, szeptało, że tak trzeba, że właśnie tak ma się to wszystko potoczyć i żaden mój sprzeciw lub zgoda tego nie zmienią.

Odetchnąłem. Przez takie myśli czułem się bardziej szalony niż Ui’stbi, a przecież to był już całkiem spory poziom szaleństwa.

 

~ * ~

 

Takiej nie widział jej nigdy wcześniej i ten widok sprawiał, że coś niepokojącego, coś gorącego rodziło się w jego wnętrzu. Sir’ka nie miała na sobie lekkiej zbroi, jaką zwykle ubierała na wycieczki do miasta. W lekkim stroju z chustą na ramionach wydawała się o wiele spokojniejsza, a jej czuły uśmiech nadawał jej wyjątkowej łagodności.

- Hult’ah? – zdziwiła się kobieta, nie przestając się jednak uśmiechać. – Co tu robisz?

Młody łowca odetchnął i uniósł nieco trzymany w rękach tablet.

- Ojciec kazał ci to przekazać – wyrzucił z siebie.

- Oh! – Sir’ka zbiegła radośnie po kilku schodkach i stanęła przed Hult’ahem. – Dziękuję.

Dziewczyna odebrała tablet od Kiande i od razu zaczęła przeglądać dane, jednocześnie szepcząc coś pod nosem. Jej chusta zsunęła się nieco z jej ramion, ukazując jej jasną skórę.Hult’ah przechylił nieco głowę, przyglądając się dziewczynie. Jej jasna skóra i złote włosy były takie niezwykłe dla młodego łowcy. Teraz nie musiał też martwić się o to, by przypadkiem od niej nie oberwać kolejnym silnym kopnięciem lub zaprawionym ogniem ciosem, z pełną bezczelnością wpatrywał się w nią całą.

- Wszystko w porządku, Hult’ah?

- Nie. Tak – wyrzucił z siebie nieskładnie, unosząc spojrzenie na jej rozbawioną twarz. – Czemu pytasz?

- Gapisz się – odpowiedziała, dziwacznie przy tym się śmiejąc. – Wydajesz się zagubiony.

- Nonsens – odpowiedział. – Wszystko jest w idealnym porządku.

Sir’ka zaśmiała się raz jeszcze, a coś dziwnego w środku Hult’aha zapłonęło niespokojnym gorącem.

- Pójdę już – wymruczał.

Sir’ka skinęła tylko głową, a Hult’ah, jednocześnie zagubiony i dziwacznie szczęśliwy, ruszył do doków.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz