Planeta Łowów, piętnaście lat
po powrocie It’chi z Feralnego Polowania
Założyłem
ręce na pierś i przyjrzałem się synom, którzy w ogrodzie ćwiczyli walkę. Thwei
i Thei byli silni, a Hult’ah, chociaż nieco słabszy fizycznie, nie ustępował im
dzięki wytrwałości i zręczności. Czułem się z nich bardzo dumny. Wiedziałem, że
przyniosą chwałę swojemu rodowi.
Gdzieś
coś wewnątrz mnie zmroziło się mocno. Za kilka lat Thwei przystąpi do rytuału
młodej krwi. W ogromnej części organizowaliśmy to na Ziemi. Westchnąłem.
Najchętniej wysłałbym synów wszędzie, tylko nie tam, gdzie znajdowali się
ludzie. Ludzie mogli być dla nich ogromnym problemem w przyszłości.
-
Skończyłam, Lordzie Hult’kain.
Odwróciłem
się i zamruczałem z niezadowoleniem.
-
Skończyłam, Lordzie Hult’kain.
Sir’ka
od razu poprawiła się, zamiast języka łowców używając tym razem ludzkiej,
niemal szczebiotliwej w jej ustach mowy. Yautjańskie słowa, wypowiadane przez
nią, traciły swój twardy wydźwięk i chrapliwą mowę, ale ludzkie wyrazy… nigdy
nie mogłem pozbyć się wrażenia, że ludzka mowa w jej wykonaniu brzmi jak
cudowny śpiew. Lubiłem tego słuchać zwłaszcza od momentu, gdy zaczynała już
mówić płynniej i z większą pewnością.
-
Powtórz całą dzisiejszą lekcję - poleciłem.
Skinęła
głową i posłusznie zaczęła recytację. Jej przyjemny głos rozniósł się miękko i
śpiewnie po moim gabinecie. Recytowała równo i płynnie. Gdy zaczynałem naukę
rok temu z nią, nie spodziewałem się wiele, ani po niej, ani po sobie. Lekcje
jednak mile mnie zaskoczyły - znajda była bardzo pojętna, a ja mimo wszystko
pamiętałem wystarczająco dużo.
Odwróciłem
się z powrotem do ogrodu. Głos Sir’ki był przyjemny, może nawet zbyt przyjemny.
Śpiewała o wiele czulej i bardziej miękko niż Eve. A może po prostu teraz, po
latach, tak to odbierałem?
Moi
synowie skończyli ćwiczenia. Thwei i Thei ruszyli do Puszczy, a Hult’ah, jako
najmłodszy, pozostał na placu. Zebrał broń bez narzekania i odłożył każdy
element na stojakach. Był cichy i bardzo rozważny, diametralnie inny niż
bracia. Wiedziałem jednak, że da sobie radę. Od czasów, gdy It’chi pokonał do
cna mojego brata, cichość i spokój ducha nie były uważane za wady.
- Nie
przestawaj - poleciłem jeszcze Sir’ka. - Hult’ah!
Młody
łowca odłożył ostatnią z broni i podszedł do mnie. Zza maski nie było widać
jego oczu, postukałem więc palcem w opancerzone czoło. Łowca posłusznie
ściągnął hełm i zerknął na mnie z pytającym spokojem.
Synowie
rodu Kiande znani byli z gorącej krwi. Byliśmy brutalni, gwałtowni i często
prowadziła naszą rękę złość i gniew, żądza polowań. Byliśmy też bardzo
przeklęci, tak mocno, że sam bałem się o tym przekleństwie mówić na głos. A
mimo tego, że Hult’ah ewidentnie był moim synem, jego krew była spokojna, a
spojrzenie - rozważne.
Westchnąłem
w duchu. Matka Matek widziała Hult’aha rok temu, gdy sprawdzała Thwei. Stwierdziła,
że ogień jest w nim silny, chociaż mocno ukryty. Próbowałem go wydobyć przez
cały ten czas, ale niewiele z tego wychodziło, Hult’ah wciąż był spokojny i
cichy. Silny na swój niezwykły sposób.
- Co
to? - pokazałem na policzek młodzieńca.
Sir’ka
z tyłu odchrząknęła jedynie.
-
Powiedziałem, żebyś nie przestawała! - warknąłem.
Wróciła
do recytacji, a jej śpiewny głos znów mnie ogarnął. Odwróciłem się znów do
Hult’aha. Wpatrywał się w Sir’kę, ale jego spojrzenie pozostało nieodgadnione.
Gdzieś w środku mnie coś się ścisnęło dziwnie, krzycząc, że tak nie powinno
być, że czas przestać.
-
Hult’ah.
-
Ćwiczyłem - odpowiedział, zwracając na mnie swój wzrok. - Thei uderzył mnie
włócznią, nie zdążyłem się uchylić. Byłem nieostrożny.
Złapałem
go za głowę i obróciłem jego twarz. Tuż pod okiem tkwiło płytkie, leniwie
krwawiące cięcie. Neonowo zielona krew rozmazana była niemal na cały policzek i
trochę czoła, mimo tego widziałem znajdujący się pod okiem siniec. Był już
czerwony aż do bólu - bójka wywiązała się zatem przed kilkoma godzinami, a
wiedziałem, że wtedy trójka na pewno nie ćwiczyła.
- Umyj
się i opatrz to - poleciłem. - Następnym razem trzymaj gardę wyżej. Całym
ramieniem, inaczej znów oberwiesz własną pięścią.
Skinął
tylko głową i zniknął. Te dzieciaki… zaczynało mnie to nużyć i irytować.
Ciekawiło mnie, czy It’chi ma podobnie ze swoimi synami. I córką.
-
Kiedy to skończysz? - zapytałem twardym tonem, podchodząc do stołu.
Sir’ka
przerwała, krzywiąc się ze zdziwienia i niezadowolenia. K’juhte, jej najstarszy
brat, był odbiciem swojego ojca, spokojem i nieprzeniknioną ciszą. Lar’ja
przypominał H’chak – był radosny i czasami lekkomyślny, ale rzadko zaczepny. Ze
wszystkich dzieci It’chi to jednak Sir’ka robiła najwięcej zamieszania wokół
siebie. I pierwsza zaczynała bójki.
-
Hult’ah nic do ciebie nie ma – zauważyłem. – A zawsze obrywa pierwszy. Kiedy
skończysz ich wszystkich podjudzać?
Wydęła
wargi. Mogła nie zdawać sobie sprawy ze swoich ludzkich gestów, ale doskonale
wiedziałem, co to oznacza – skarcona, okazywała swoje niezadowolenie.
Postukałem palcem w kartki.
- Do
jutra przeczytasz wszystko – poleciłem. – Wracaj do siebie.
Pokiwała
tylko głową i zebrała strony w stosik. Gdy wychodziła, zawahała się.
-
Czego jeszcze, znajdo? – mruknąłem, siadając za stołem.
-
Wolałabym walczyć z Thewi – przyznała. – Albo Thei. Ale Lar’ja i K’juhte
wiecznie… Dlatego Hult’ah tak obrywa.
-
Thewi czeka na dzień, gdy przejdziesz rytuał młodej krwi – wyznałem. – W ten
sam dzień wyzwie cię na pojedynek, znajdo.
Uśmiechnęła
się tylko i pokiwała głową, po czym zniknęła z gabinetu. Szybko jej kroki
zniknęły w szumie ciszy – kobieta była naprawdę dobra w skradaniu się.
Odetchnąłem. Każdy inny na myśl o tym, że czeka go pojedynek z Kiande, czułby
strach. Ona… widziałem to idealnie w jej oczach… ona bardzo tego chciała.
Parsknąłem
i oparłem się mocniej o krzesło za sobą. Kolejne lata naprawdę zapowiadały się
wyjątkowo ciekawie.
~ * ~
Było późno w nocy, gdy moi
synowie wrócili z Puszczy. Przekradli się cicho po dachu i wślizgnęli się do
swoich pokoi na piętrze. Byli niemal bezszelestni, ale ja wystarczająco długo
polowałem i doskonale ich znałem, by nie rozpoznać twardego chodu Thweiego,
nerwowych kroków Theiego i niepewnego marszu Hult’aha.
Odetchnąłem i oparłem się
wygodniej o krzesło. Spojrzałem krótko na mapę, ale wszystkie punkty świeciły
się na zielono, co oznaczało, że żaden ze statków nie ma awarii ani nie
potrzebuje wsparcia. Wszystkie prace na jutro w dokach zostały rozdzielone,
materiały zamówione i transakcje potwierdzone, co oznaczało, że na dziś nie
czekało mnie więcej pracy.
Mogłem skończyć na dziś i
odpocząć. To byłby jeden z niewielu dni, kiedy mógłbym się porządnie wyspać.
Jako przywódcy klanu nie przysługiwało mi za wiele wolnego czasu. Ten, który
miałem, zwykle przeznaczałem na trenowanie synów i zwykły odpoczynek.
Przetarłem oczy ręką i sięgnąłem
po nieduży tablet. Wiedziałem, że wcale nie muszę tego robić, a jednocześnie
czułem, że ta cholerna znajda po prostu się ucieszy, gdy przekażę jej nowe
rzeczy do czytania.
Przygotowywanie tekstów i danych
nie trwało długo, na tyle jednak się przeciągnęło, że na niebie pojawił się
ostatni, największy i najjaśniejszy księżyc. Odłożyłem tablet na stół i
wyszedłem do ogrodu. Pachniało wilgocią i było przyjemnie chłodno. Księżycowe
światło dobrze oświetlało całą okolicę.
Moi synowie na pewno już spali.
Rano czekało na nich sporo obowiązków, co nie oznaczało oczywiście, że części
nocy nie poświęcali na wypady do Puszczy. Wszyscy młodzi yautja to robili i
pamiętałem, że dokładnie to samo czyniłem w ich wieku.
Odetchnąłem, ściągnąłem z siebie
płaszcz i sam ruszyłem w ciemną, wilgotną i o tej porze pełną niebezpieczeństw
Puszczę.
~ * ~
Gdy wróciłem rankiem, moi
synowie ćwiczyli już na placu. Było naprawdę wcześnie, ale cała trójka
wiedziała, że jeśli nie wstaną przed pierwszym słońcem i nie zaczną pracy w
dokach lub ćwiczeń, mój gniew dosięgnie ich szybciej, niż byliby w stanie
żałować za swój nikły błąd.
Wycieczka po Puszczy pomogła mi uspokoić
nieco myśli. Strzepnąłem z siebie wilgoć i stanąłem na granicy placu, na którym
ćwiczyli moi synowie.
- Ojcze… - Thwei zauważył mnie jako
pierwszy.
- Hult’ah, pójdziesz ze mną – poleciłem.
Najmłodszy z moich synów zerknął
na braci, po czym wbił włócznię w ziemię i ruszył za mną. Oboje weszliśmy do mojego
gabinetu, gdzie z biurka zebrałem tablet, który przygotowywałem wieczorem.
- Zaniesiesz to do Guan – poleciłem,
podając Hult’ahowi tablet. – Do znajdy, jasne?
Hult’ah zerknął niepewnie na tablet,
ale szybko odebrał go ode mnie i wpiął w komputer na ramieniu.
- Potem przyjdziesz do doków, Ta’all
chce z tobą naprawić silniki. Jasne?
- Tak, ojcze – potwierdził Hult’ah.
Odwróciłem się do stołu, a Hult’ah
wyszedł. Nie uśmiechało mi się do końca go wysyłać, ale wiedziałem, że ani Thwei,
ani Thei nie zrobią tego, a jeśli nawet – przysporzy to więcej problemów, niż pożytku.
Widziałem spojrzenia Hult’aha, które
osiadały stanowczo za często na postaci Sir’ki. Jedna część mnie sprzeciwiała się
temu stanowczo, ale druga… coś innego we mnie, coś czego ostatnimi czasy wolałem
słuchać zdecydowanie mocniej, szeptało, że tak trzeba, że właśnie tak ma się to
wszystko potoczyć i żaden mój sprzeciw lub zgoda tego nie zmienią.
Odetchnąłem. Przez takie myśli czułem
się bardziej szalony niż Ui’stbi, a przecież to był już całkiem spory poziom szaleństwa.
~ * ~
Takiej nie widział jej nigdy
wcześniej i ten widok sprawiał, że coś niepokojącego, coś gorącego rodziło się
w jego wnętrzu. Sir’ka nie miała na sobie lekkiej zbroi, jaką zwykle ubierała
na wycieczki do miasta. W lekkim stroju z chustą na ramionach wydawała się o
wiele spokojniejsza, a jej czuły uśmiech nadawał jej wyjątkowej łagodności.
- Hult’ah? – zdziwiła się kobieta,
nie przestając się jednak uśmiechać. – Co tu robisz?
Młody łowca odetchnął i uniósł
nieco trzymany w rękach tablet.
- Ojciec kazał ci to przekazać –
wyrzucił z siebie.
- Oh! – Sir’ka zbiegła radośnie
po kilku schodkach i stanęła przed Hult’ahem. – Dziękuję.
Dziewczyna odebrała tablet od
Kiande i od razu zaczęła przeglądać dane, jednocześnie szepcząc coś pod nosem.
Jej chusta zsunęła się nieco z jej ramion, ukazując jej jasną skórę.Hult’ah
przechylił nieco głowę, przyglądając się dziewczynie. Jej jasna skóra i złote
włosy były takie niezwykłe dla młodego łowcy. Teraz nie musiał też martwić się
o to, by przypadkiem od niej nie oberwać kolejnym silnym kopnięciem lub
zaprawionym ogniem ciosem, z pełną bezczelnością wpatrywał się w nią całą.
- Wszystko w porządku, Hult’ah?
- Nie. Tak – wyrzucił z siebie
nieskładnie, unosząc spojrzenie na jej rozbawioną twarz. – Czemu pytasz?
- Gapisz się – odpowiedziała,
dziwacznie przy tym się śmiejąc. – Wydajesz się zagubiony.
- Nonsens – odpowiedział. – Wszystko
jest w idealnym porządku.
Sir’ka zaśmiała się raz jeszcze,
a coś dziwnego w środku Hult’aha zapłonęło niespokojnym gorącem.
- Pójdę już – wymruczał.
Sir’ka skinęła tylko głową, a Hult’ah,
jednocześnie zagubiony i dziwacznie szczęśliwy, ruszył do doków.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz