- Sir’ka! Płomyczku, dobrze, że
już jesteś.
Dziewczyna zerknęła zdziwiona na
czarownika, a zaraz potem jej spojrzenie osiadło na drugim yautja, który
znajdował się w laboratorium Ui’stbi. Obcy łowca uniósł w górę swoją dłoń i
zamruczał radośnie.
- To Zahteb-Pa, mój uczeń –
przedstawił yautja Ui’stbi. – A to Sir’ka, ten mały płomyczek, o którym ci
mówiłem.
- Faktycznie jest okropnie mała
– zaśmiał się Zahteb-Pa.
Sir’ka zrobiła nieco
niezadowoloną minę, ale zachęcona gestem Ui’stbi usiadła na stołku przy długim,
metalowym stole.
- Zahteb-Pa właśnie wrócił z
polowania – wyjaśnił Ui’stbi, siadając naprzeciw Sir’ki. – Będzie mi pomagał
przez jakiś czas, chciałbym, żebyś słuchała go tak samo, jak mnie. Dobrze?
Sir’ka skinęła głową.
- Nie miałaś żadnych problemów
przez ostatnie dni? – zapytał czarownik.
- Nie – odpowiedziała Sir’ka. –
Ćwiczyłam też w nocy tak, jak kazałeś, lordzie Ui’stbi.
- Dobrze – ucieszył się yautja.
– Kiande też chodzili bez większych oparzeń, zatem lekcje Hult’kaina, moje i
ćwiczenia z braćmi zajmują ci wystarczająco dużo czasu. Dobrze, bardzo dobrze.
Sir’ka wydęła wargi, a Zahteb-Pa
zaśmiał się na ten widok.
- Cetanu zawsze miał dziwne
poczucie humoru.
- Owszem – potwierdził Ui’stbi.
- Co do tego ma Cetanu? –
zdziwiła się Sir’ka.
- Czarny Pan daje i odbiera –
zauważył Ui’stbi. – Tyczy się to wielu rzeczy. To nie jest jednak ważne teraz. Powinnaś
zabrać się za ćwiczenia, płomyczku.
Kobieta odetchnęła, ale
posłusznie skierowała się do jednego ze stołów, na których zwykle ćwiczyła
opanowywanie swojej pieczęci.
- Czy byłaś dziś już u
Hult’kaina? – zapytał Ui’stbi.
- Nie, lordzie Ui’stbi – odpowiedziała,
wskakując na stół. – Lord Hult’kain prosił, bym przyszła dziś później, po
twoich lekcjach.
Czarownik skinął głową i
podszedł do Sir’ki.
- No to zaczynaj – polecił. –
Zahteb-Pa będzie ci dziś asystował. W porządku?
Sir’ka skinęła głową i gdy przymknęła
oczy, jej ciało ogarnęły złoto-czerwone płomienie.
~ * ~
Ui’stbi zebrał część ziół i
wrzucił je do metalowego pojemnika. Gdy je rozcierał, jego pracownia
natychmiast wypełniła się słodkim zapachem.
- Jak długo potrafi być w tym
stanie? – zapytał Zahteb-Pa.
- Najprawdopodobniej długo –
wyznał Ui’stbi. – Chciałem to kiedyś sprawdzić, ale trwało to dłużej niż dzień
i noc. Dałem sobie po prostu spokój.
Zahteb-Pa skinął głową i
przechylił ją nieco na bok, wciąż obserwując z uwagą płonącą kobietę.
- Jest tak mocno związana z tym
ogniem – zauważył cicho Zahteb-Pa. – Wspominałeś Kiande. Nie jest jednak u
nich. Dlaczego?
- Pracujemy nad tym – zaśmiał
się Ui’stbi.
- My?
- Mówiłem już. – Czarownik
dorzucił roztarte zioła do ogromnego kotła. – Cetanu ją prowadzi.
Zahteb-Pa zamruczał tylko, ale
nim zdążył zapytać o cokolwiek innego, w progu pracowni stanął Hult’ah. Młody
łowca ogarnął szybko spojrzeniem całe laboratorium, aż w końcu jego wzrok
osiadł na płonącej Sir’ce.
- Hult’ah! Doskonale, jesteś już
– ucieszył się Ui’stbi.
- Wzywałeś, lordzie Ui’stbi? –
zapytał Hult’ah, powoli odwracając wzrok od Sir’ki. – Lordzie Zahteb-Pa.
Młodszy z czarowników zamachał
radośnie ku Kiande.
- Sir’ce wystarczy już ćwiczeń,
obudź ją Zah – polecił Ui’stbi. – A ty chodź tu, Hult’ah. Pomożesz mi wyciągnąć
c’ntlip dla twojego ojca.
Kiande skinął głową i podszedł do
czarownika. Tymczasem Zahteb-Pa podszedł do Sir’ki i stuknął ją dwoma palcami w
czoło. Otworzyła oczy, ogień zamigotał radośnie, a po chwili zniknął.
- Wystarczy – zarządził Zahteb-Pa.
– Twój ogień jest niespokojny. Co się dręczy, mały płomyku?
- Nic – odpowiedziała, ale jej głos
był wyjątkowo niepewny.
- Czyżby? – zaśmiał się Zahteb-Pa.
– Ogień to bardzo niebezpieczny żywioł. Niszczy wszystko, co jest na jego drodze,
ale jego siła wiąże się z tym, co czujesz ty. Emocje są jak najbardziej na miejscu,
musisz jednak nad tym panować. Wiesz o tym, prawda?
- Tak, lordzie Zahteb-Pa – potwierdziła.
– Lord Ui’stbi też zwraca mi na to uwagę.
- Jeśli cokolwiek cię dręczy, lepiej
rozwiązać to od razu – zauważył czarownik.
- To wcale… ja wcale…
Zahteb-Pa zamruczał rozbawiony, a
Sir’ka odetchnęła, odwracając spojrzenie. Na drugim końcu pracowni szczęknęły skrzynie
i szklane butelki. Sir’ka zauważyła też w końcu Hult’aha.
Momentalnie jej spojrzenie zmieniło
się. Zażenowanie, zirytowanie i dziwna hardość zniknęły i Zahteb-Pa idealnie to
widział. Pojawiło się za to coś innego… ciepłe zaintrygowanie, dziwaczny ogień,
który szeptał namiętnie i cicho, który chciał znaleźć się gdzieś indziej, przy kimś
innym. Zahteb-Pa zerknął za siebie, a po chwili parsknął krótkim śmiechem.
- Szaleniec – mruknął. – Chodź, Sir’ka.
Zobaczymy, czy Ui’stbi ma coś jeszcze dla ciebie do zrobienia na dzisiaj.
Dziewczyna zsunęła się zgrabnie ze
stołu i razem z yautja podeszła do czarownika. Ui’stbi wkładał właśnie kilka zakorkowanych
butelek do wypełnionej trocinami skrzyni, która tkwiła w rękach Hult’aha.
- Przekaż ojcu pozdrowienia – polecił
jeszcze Ui’stbi, przykrywając butelki warstwą jasnych trocin. – I weź ze sobą Sir’kę.
Skończyła u mnie na dziś, może iść na nauki do twego ojca.
Hult’ah nie odpowiedział od razu,
ale jego spojrzenie przeniosło się na dziewczynę. Jego wzrok wydawał się spokojny,
ale zarówno Ui’stbi, jak i Zahteb-Pa widzieli doskonale, co kryje się za tą pozorną
beznamiętnością.
Młody yautja w końcu skinął głową
i skierował się do wyjścia, a Sir’ka bez słowa podążyła za nim. Gdy dwójka wyszła,
Ui’stbi strzepnął kilka trocin z palców i zaśmiał się cicho.
- Coś cię dręczy? – zapytał
Ui’stbi, gdy Zahteb-Pa przez dłuższą chwilę trwał nieruchomo i w milczeniu.
- Ten ogień… - Zahteb-Pa
pokręcił tylko głową i zaśmiał się cicho. – Nigdy wcześniej nie widziałem
takiego ognia.
- Cóż, to zdecydowanie silna
pieczęć – przyznał Ui’stbi.
- Nie mówiłem o pieczęci,
mistrzu.
Ui’stbi uniósł wzrok i po chwili
zaśmiał się cicho.
- Też to poczułeś?
- Można było tego nie poczuć? –
Zahteb-Pa rozłożył ręce na boki. – Ten ogień płonie w nich obojgu tak mocno.
Mistrzu, gdy cały świat się rozpadnie, o ten ogień będzie grzał swoje ręce
Cetanu. Jeśli Cetanu da radę istnieć dłużej, niż ten ogień.
- Też tak myślę – wyznał
Ui’stbi. – Martwiłoby mnie to, gdyby wszystko nie szło zgodnie z wolą Czarnego
Łowcy. Nie martwy się zatem, Zah.
Zahteb-Pa parsknął śmiechem.
- Nie martwię się wolą Cetanu,
mistrzu. Ten szaleniec doskonale wie, co robi.
~ * ~
Hult’ah ułożył skrzynkę z alkoholem
na lewym ramieniu. Przytrzymywał ją jedną ręką, drugą, prawą mając wyciągniętą nieco
przed siebie. Komputer wyświetlał przed nim dane, które młody yautja przewijał palcami
prawej ręki tak, by móc stale czytać informacje.
Sir’ka szła obok niego, obserwując
otoczenie, a co jakiś czas zerkając na to, co robił Hult’ah. Łowca był od niej sporo
wyższy, w końcu był nie tylko yautja, ale też i Kiande – samce ognistego klanu zawsze
byli wysocy. By zerknąć na to, co czytał Hult’ah, Sir’ka musiała się nieźle wygiąć.
- Co robisz? – zapytał rozbawiony,
zerkając na Sir’kę.
- Nic! – odpowiedziała, odsuwając
się od niego o krok.
- Oczywiście – zaśmiał się, strzepując
prawe ramię; hologram z jego komputera zniknął. – To dane z kalibracji silników,
raczej nic, co by cię interesowało.
Sir’ka fuknęła tylko przez nos, co
jeszcze bardziej rozbawiło Hult’aha.
- Jeśli bardzo chcesz zobaczyć, mogę
ci to pokazać – zaproponował.
- Nie chcę – odpowiedziała obrażonym
tonem.
Hult’ah zamruczał rozbawiony.
- Zrobiłaś spore postępy z pieczęcią
– zauważył po chwili. – Lord Ui’stbi był ostatnio u ojca, opowiadali o tobie. Nie
zdarzały się ostatnio te twoje małe wypadki z niekontrolowanym ogniem, nie?
- Nie – odpowiedziała cicho.
- No popatrz, a jednak da się – zaśmiał
się. – Chyba że wizyty u Matki Matek przy okazji wiążą się z modlitwami do V’klta.
- Zaraz sam będziesz modlił się do
V’klta – syknęła.
Hult’ah zaśmiał się głośno. Sir’ka
zrobiła jedynie niezadowoloną minę. Bardzo nie podobało jej się to, jak swobodny
wydawał się przy niej Hult’ah, jak podjudzał ją i jak tak naprawdę nie potrafiła
mu odpowiednio na to odpowiedzieć ani gestem, ani słowem.
- Dobrze, że czujesz się z tym pewniej
– zauważył czulszym tonem, gdy wkroczyli pomiędzy pierwsze zabudowania. – Mogę zobaczyć?
- Zobaczyć? – zdziwiła się.
- Ten ogień – odpowiedział, stając
przed wejściem do swojego domu i układając skrzynię od Ui’stbi przy swoich nogach.
– Jest niesamowity, ale zwykle, gdy nim obrywam, nie bywa tak fajnie.
Sir’ka mruknęła coś niechętnie pod
nosem, ale Hult’ah nie wydawał się żartować. Stał wyczekująco, zatem kobieta odetchnęła
i uniosła swoje dłonie. Gdy złożyła je przed sobą, wypełniły się pięknym, czerwonym,
wesoło tańczącym ogniem.
Hult’ah odetchnął i uniósł też swoje
ręce. Gdy otoczył dłonie Sir’ki, ogień zamigotał radośnie. Sir’ka zerknęła na to
niepewnie, ale Hult’ah nie wydawał się ani przerażony, ani niezdecydowany.
~ * ~
Ui’stbi odetchnął i zamruczał sam
do siebie z zadowoleniem. Gdzieś wcale nie tak daleko ogień płonął dokładnie tak,
jak zaplanował to Cetanu. Ui’stbi zerknął na swojego ucznia. Zahteb-Pa stał przy
kominku z rękoma założonymi na pierś. Odkąd wrócił, wydawał się o wiele poważniejszy
i bardziej zniechęcony. Ui’stbi podejrzewał, dlaczego tak właśnie jest.
- Gdzie jest twój uczeń? –
zapytał Ui’stbi.
- Nie wiem – wyznał Zahteb-Pa, a
ton jego głosu spoważniał mocno. – Straciłem go z radarów przy Thurn.
- Powinieneś go odszukać.
- Jego sens życia odszedł,
mistrzu. Zgasła, nim zdołał ją odzyskać.
Ui’stbi zamarł, a potem uniósł
spojrzenie na swojego ucznia. Po chwili spuścił wzrok, a jego oczy były pełne
smutku i bólu.
- Nie wiedziałem o tym – wyznał
cicho.
- Wykrzyczał mi to w twarz –
przyznał suchym tonem Zahteb-Pa. – Zanim go zgubiłem, walczyliśmy krótko. Wtedy
się o tym dowiedziałem.
- Przykro mi, Zah.
- Mnie też – odpowiedział młody
czarownik. – Mnie też, mistrzu.
Ui’stbi odetchnął i zamachał na swojego
ucznia. Zahteb-Pa podszedł do niego, a gdy starszy czarownik wyciągnął z woreczka
kości, Zahteb-Pa odetchnął.
- Nie wiem, czy to konieczne, mistrzu
– zauważył ostrożnie.
- Kości są wyjątkowo dobre do takich
spraw – odparł starszy łowca.
- Są też niebezpieczne, wiesz o tym.
Cetanu rzadko przecież lubi wyjawiać los w jasnych słowach.
Ui’stbi machnął tylko ręką i wyrzucił
kości na stół. Zahteb-Pa przyjrzał się małym przedmiotom i to samo zrobił Ui’stbi.
- Oh – westchnął młodszy z yautja.
- Zdecydowanie – zaśmiał się Ui-stbi.
– Oh.
~ * ~
Odkąd znajda znalazła się na planecie,
co rusz miałem złe przeczucia. Czasami okazywało się, że nie bez przyczyny, a czasami
po prostu znikały gdzieś pomiędzy tysiącem innych spraw.
Teraz po niemal piętnastu latach
nauczyłem się, że te przeczucia, które dotyczyły małej znajdy, są podjudzane ogniem
i niespokojną złością we mnie samym.
W tym momencie czułem to doskonale.
Gdzieś w środku mnie rozpalił się wściekły ogień, a jedna jego cześć wołała, by
przestań, podczas gdy druga szeptała, że nic, co bym zrobił, niczego już nie zmieni.
Z dziwnie ściśniętym sercem skierowałem
się do ogrodów. Na placu ćwiczył Thwei i Thei, co oznaczało, że Hult’ah jeszcze
nie wrócił od Ui’stbi.
Zerknąłem w bok, gdzie z tej odległości
widziałem główne wejście do domu. Moje oczy rozszerzyły się zaskoczone.
Sir’ka. Hult’ah.
Kobietka stała przed moim synem,
trzymając przed sobą złożone ręce. Jej dłonie wypełnione były żywym, czerwono-złotym
ogniem. Wokół jej palców i tych płomieni swoje ręce zaciskał Hult’ah.
Nie wiem, co zmroziło mój umysł i
duszę bardziej: to, że mój syn wykonywał takie gesty wobec ludzkiej znajdy, czy
to, że ten jej ogień nie czynił mu żadnej krzywdy. Stałem tak kilka minut, sam nie
wiedząc, co mam z tym wszystkim zrobić.
- Hult’ah! – huknąłem w końcu.
Mój syn od razu opuścił ręce, ogień
z dłoni Sir’ki zniknął, a kobietka odsunęła się od młodego yautja. Gdy podszedłem,
wyglądała na wyjątkowo zażenowaną. Z kolei Hult’ah zachowywał się tak, jakby nic
złego się nie stało.
Bo czy stało się tak naprawdę?
- Długo ci to zajęło – syknąłem.
- Wybacz, ojcze.
- Zabierz to do kuchni, włóż do spiżarni
– poleciłem, wskazując na skrzynie. – Potem wracaj do ćwiczeń z braćmi.
Hult’ah skinął głową i zabrał skrzynię,
wchodząc z nią do wnętrza domu. Ja natomiast ogarnąłem złym spojrzeniem Sir’kę.
Kobietka odwróciła spłoszone spojrzenie.
- Do środka – poleciłem krótko.
Znajda od razu czmychnęła do środka,
a ja odetchnąłem tylko ciężko. Chciałem powstrzymać to, co działo się między tą
dwójką, ale im bardziej próbowałem, tym mocniej los ukazywał mi, że to kompletnie
nie ma sensu.
Kto zatem był bardziej szalony? Ja, że wciąż na to pozwalałem, nieudolnie próbując przerwać nieuniknione, czy bogowie, który dokładnie w taki sposób to wszystko zaplanowali?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz