Znajda była bardzo pojętna.
Nauka języka ludzi szła jej sprawnie, kobieta była też wyjątkowo tym
zainteresowana. Początkowa niechęć do lekcji szybko zniknęła, tak samo zresztą,
jak jej strach przede mną.
Jej śpiewny głos wypełniał mój
gabinet, jednocześnie dziwacznie kojąc moje zmysły i sprawiając, że coś w
środku mnie tłukło się z wściekłością. Znajda powtarzała właśnie całą
dzisiejszą lekcję, ale jej głos nagle przerwał drażniący dźwięk alarmu.
Sir’ka przestała mówić, a ja
zerknąłem na mapę. Wszystkie punkty świeciły na zielono, zatem problem był
gdzieś bliżej. Otworzyłem komputer na ramieniu, a na hologramie pojawiła się
twarz Ta’alla.
- Lordzie Hult’kain.
- Co się stało? – zapytałem.
Głośny wybuch za plecami starego
łowcy uświadomił mnie, dlaczego system wydał informację o alarmie.
- Który dok? – zapytałem krótko.
- Czwarty – odpowiedział łowca.
– Sytuacja jest opanowana, lordzie Hult’kain. W miarę. Musimy tylko posprzątać.
- Będę tam za chwilę – westchnąłem.
Ta’all skinął głową, a jego
hologram zniknął.
- Zbieraj się, znajdo, wystarczy
na dzisiaj – zarządziłem, wyklikując dodatkowe rozkazy na komputerze.
- Lordzie Hult’kain?
Odwróciłem się do kobiety, nadal
mając przed sobą wyciągnięte ramię z komputerem.
- O co chodzi, znajdo? –
zapytałem nieco zniecierpliwiony.
- Ojciec prosił, czy nie mógłbyś
spojrzeć na dane z naszego statku – zapytała cicho. – Lord Hideth ma problem z
kalibracją systemów podawania paliwa.
Odetchnąłem. Sygnał na
komputerze migał nadal, zatem w dokach stało się naprawdę coś poważnego lub
wciąż nie opanowali sytuacji sprzed chwili. Tak czy siak, wolałem znaleźć się
tam jak najszybciej.
- Idź do warsztatów – poleciłem,
wskazując jej przez okna odpowiedni budynek. – Hult’ah zrobi dla ciebie te
kalibracje.
- Hult’ah?
- Zna się na statkach nie mniej,
niż ja – poinformowałem.
Sir’ka skinęła tylko głową, a ja
wyszedłem szybko z domu, kierując się ku dokom.
~ * ~
- Hult’ah?
Młody łowca zmarszczył brwi i
przerwał na chwilę swoją pracę. Nasłuchiwał, ale cichy szept się nie powtórzył.
- Znowu tu samo – mruknął do
siebie na wpół wyraźnie. – Doskonale, teraz zaczynasz ją słyszeć wszędzie,
idioto.
- Kogo słyszysz, Hult’ah?
Młody łowca uniósł się nagle,
ale nad jego głową wciąż znajdował się statek. Huknąwszy o metalową burtę
czołem, warknął i nieporadnie wysunął się spod statku.
- Sir’ka? – mruknął,
przypatrując się stojącej w progu kobiecie, jednocześnie dłonią pocierając
bolące od uderzenia czoło. – Co tu robisz?
Dziewczyna zerknęła niepewnie na
łowcę i w końcu uniosła trzymany w ręce tablet.
- Nasz statek ma awarię –
wyznała cicho. – Lord Hult’kain nie miał czasu na to spojrzeć i wysłał mnie do
ciebie. Mógłbyś?
Młody łowca zamrugał zaskoczony
oczyma, ale skinął głową i podniósł się, podchodząc do kobiety. Odebrał od niej
tablet i przejrzał dane, które Hideth zgrał na urządzenie.
- Tak, daj mi… daj mi chwilę
tylko – mruknął, przeglądając dane.
Sir’ka skinęła głową i
rozejrzała się po warsztacie. Pomieszczenie było ogromne i wysokie, ale większą
część przestrzeni zajmował duży statek. Pojazd nie miał jednak praktycznie
niczego, oprócz szkieletu i częściowo założonych osłon.
- Rozbierasz to na części? –
zapytała Sir’ka, dotykając burty statku.
- Raczej staram się złożyć do
kupy – odparł rozbawiony Hult’ah.
- Chyba kiepsko ci idzie.
- Idzie całkiem dobrze –
odpowiedział nieco urażony.
- Nie wygląda.
- Znasz się na statkach? –
podjudził ją.
- Nie.
- To siedź cicho – upomniał ją
rozbawionym tonem. – Daj mi chwilę na te dane.
Sir’ka przechyliła nieco głowę
na bok, ale posłusznie zamilkła, a Hult’ah zajął się danymi z tabletu. Kobieta
w tym czasie usiadła na jednym z warsztatowych stołków, z uwagą przyglądając
się młodemu łowcy.
- Przekaż to lordowi Hidethowi –
Hult’ah podał Sir’ce tablet. - Powinien
dać radę z naprawą silników.
- Dziękuję – odpowiedziała, nie
ruszając się jednak z miejsca.
- Coś jeszcze? – zapytał.
Kobieta pokręciła gwałtownie
głową i się podniosła.
- Lepiej… wrócę do domu –
zaproponowała.
Hult’ah skinął tylko głową i nie
ruszył się z miejsca nawet wtedy, gdy Sir’ka zniknęła mu już z oczu.
~ * ~
Planeta Łowów, siedemnaście
lat po powrocie It’chi z Feralnego Polowania
Thwei
parsknął, niezadowolonym pomrukiem ukazując, jak bardzo nie pasuje mu to, co
znajduje się przed nim. Młody łowca zebrał nieco śliny, charknął i splunął
gęstą cieczą tuż pod stopy małej znajdy. Skrzywiła się, napięła mięśnie,
pochyliła. Thwei liczył na to, że tym razem nikt nie wtrąci się do tego.
Zaatakowała
szybko, skacząc na niego niczym koty z Puszczy. Za każdym razem, gdy walczyli,
zaczynała pojedynek inaczej. Była sprytna, nieprzewidywalna i szalona. Gdyby
nie to, że była jedynie słabym, ludzkim pomiotem, kobietą do tego, może i nawet
by to go ujęło.
Warknął,
ręką sięgając do jej ciała. Była drobna i szybka, Thwei nie zdołał jej chwycić.
W jednej chwili tkwiła na jego torsie, a w drugiej, niczym jaszczury znad
bagien, prześlizgnęła się na ramię i plecy łowcy. Zachwiał się przez to.
Kobietka złapała go za szyję, ku jego zdziwieniu oplatając go nie rękoma, ale
nogami. Thwei pomyślał, że oszalała do cna, ale zaraz jej ciężar przechylił
się, środek ciężkości dwójki poleciał gdzieś w tył, a młody Kiande huknął jak
worek kamieni na twardy bruk.
Thwei
usłyszał rozbawione klikanie i radosne gwizdy. Podniósł się z nieprzyjemnym
charkotem. Przeklęta znajda! Była zwinna, szybka i ciężko było ją rozgryźć.
Teraz, znajdując się kilka metrów od niego, opierała się o ziemię wszystkimi
kończynami, chwiejąc lekko na boki. Gdyby, jak koty z puszczy, miała ogon,
pewnie machałaby nim teraz wściekle na boki.
To
głupie porównywanie jej do wszelkich zwierząt nie opuściło Thweiego od
pierwszego dnia, gdy ją zobaczył. Była wtedy mała, przestraszona i uczepiona
płaszcza It’chiego niczym małe baboo swojej matki. Patrzyła na młodego Kiande szarymi
oczyma, a gdy warknął ku niej, syknęła jak małe kocię, chowając się jednak za
nogą ojca. Teraz, niemal dwanaście lat później, zdecydowanie przestała się bać
czegokolwiek.
-
Chodź tu, przeklęta znajdo! – warknął Thwei.
Zamruczała
dziwnie, gardłowo. Ten pomruk brzmiał inaczej niż u łowców. Był przyjemniejszy,
bardziej miękki. Zdecydowanie przypominał pomruki młodych kociaków.
Thwei
ruszył ku niej, parsknęła zatem tylko jak łanie z Równiny, zerwała się i
pobiegła ku młodemu Kiande. Umysł podpowiadał mu, że dwa razy nie zaatakuje tak
samo. Jej nieprzewidywalność była jednak naprawdę zaskakująca – skoczyła na Thweiego
dokładnie w ten sam sposób, co wcześniej, uderzyła złączonymi rękoma w maskę tak
mocno, że aż zadudniło mu w głowie, wychyliła się razem z łowcą, a gdy huknął
po raz drugi na ziemię, zeskoczyła zgrabnie. Thwei ryknął wściekły.
Te jej
głupie podchody! Była zwinna, wiedziała o tym i doskonale potrafiła to
wykorzystać.
Gdy wstawał,
kobieta nie patrzyła już na niego. Spoglądała na główną ulicę, gdzie zaczynał
się robić dziwny ruch. Thwei zerknął tam, nie spuszczając jednak z oczu Sir’ki nawet
na moment.
-
Luar’ke… - jęknęła cicho blondynka.
W
jednym momencie stała przed Thweim, a w drugim biegła gdzieś jak szalona.
-
Znajda! - warknął Kiande, ruszając za
nią.
Od
pojedynków odwieść mogło ją niewiele rzeczy. Jedną z nich był ojciec trójki
braci Kiande, drugą jej ojciec. Trzecią niedawno okazała się Matka Matek.
Kiedyś Thwei myślał, że obecność króla też wlicza się do tego, jednak miesiąc
temu boleśnie przekonałem się, że nie, jednak nie.
Na
dłuższych dystansach i prostej drodze traciła na swojej przewadze. Wybrała
główną drogę poza mury Miasta, musiała zatem wracać prosto do domu. Może Matka
Matek szła właśnie do niej. Thwei nie wiedział tego. To Sir’ka wiedziała różne
rzeczy, zanim się one w ogóle stały. W biegu Kiande splunął – Ragta popełnił
błąd, naznaczając blondynkę swym błogosławieństwem. Jeśli Cetanu zrobił to
samo, do Żniwiarza młody łowca też zaczynał tracić szacunek.
-
Przeklęta znajdo! – warknął, rzucając się na nią.
Jęknęła,
gdy zwalił się na nią niemal całym ciężarem ciała. Dwójka przetoczyła się kilka
metrów, zatrzymując na szerokim drzewie. Małe, przestraszone rykiem Kiande baboo
zapiszczały i ukryły się tak wysoko wśród gałęzi, jak tylko dały radę. Sir’ka
spróbowała uciec, jednak Thwei zdołał tym razem ją złapać za gardło i
przycisnąć do drzewa.
-
Cholerna znajda – wysapał, pochylając się nad nią.
Uśmiechała
się, dysząc ciężko po biegu. W jej oczach nie uświadczył ani odrobiny strachu.
Ta szalona dziewczyna! Cokolwiek siedziało w jej głowie, pomieszało jej w
umyśle. W innym wypadku przecież nie rzucałaby wyzwania Kiande, czyż nie?
-
Brawo, Thwei – wyszeptała jedynie. – W końcu mnie złapałeś. Po… siedmiu latach?
Ścisnął
mocniej dłoń na jej szyi. Tak niewiele było potrzebne, żeby skręcić jej kark. Thwei
czekał, aż ciszę przerwie ten cudowny, cichy trzask.
- Może
nagrodę za to, hm?
Przestał
zaciskać palce. Nagrodę? Co ta szalona znajda znów wymyśliła? Była rozbawiona,
dziwnie szczęśliwa i absolutnie nie wydawała się przerażona, że o połowę od
niej wyższy, dwa razy cięższy łowca właśnie trzyma jej życie w swojej dłoni.
- Hm?
Thwei?
-
Skręcę ci kark – wymruczał niechętnym tonem, zbliżając się do niej. – I w końcu
będzie tu cicho i spokojnie, znajdo.
Zaśmiała
się. Z tej odległości, zaledwie kilku centymetrów od niej, widział idealnie te szare
oczy. Były rozbawione ponad miarę, płonął w nich szalony, niespokojny ogień.
Kobieta uniosła ręce. Nie zareagował. Oboje wiedzieli, że była za słaba, by
cokolwiek mi zrobić.
Thwei
zamarł, gdy jej palce opadły na mojej masce po obu stronach w czułym, delikatnym
geście. To nie było naturalne, ale jeszcze bardziej nieprawidłowe było to, co
Sir’ka zrobiła kilka sekund później. Gdy
zaskoczony jej ruchem poluźnił nieco uchwyt, wychyliła się niczym mgła do
przodu, a jej miękkie, malinowe wargi wylądowały na jego masce idealnie tam,
gdzie tuż pod metalem zaciskały się mocno wszystkie kły.
Nie
rozumiał niczego, co aktualnie się działo. Przez maskę nie czuł nic, ale o
dziwo jego kły zaczęły dziwacznie drżeć, jakby drażniły je ptasie pióra. Nie
spodobało mu się to. Thwei odsunął się od kobiety, wypuścił ją z uścisku i po
prostu odwrócił się od niej. Opadła miękko na nogi. Kiande nie wiedział, co
działo się z nią dalej. Kompletnie go to nie obchodziło.
-
Thwei?
Thei i
Hult’ah stali na drodze, widocznie gotowi do pojedynku. Kątem oka Thwei zauważył
stojących nieco dalej braci Guan. Sir’ka dobiegła do nich, przywitała się z
każdym z nich, tuląc mocno do ich ciał.
-
Miałeś ją. – Thei zatrzymał brata, kładąc rękę na jego ramieniu. – Co się
stało?
Najstarszy
z braci Kiande oddychał ciężko, było mu dziwnie nieznośnie i do tego tak
nienaturalnie gorąco. Cieszył się, że maska tkwiła na jego twarzy – bez niej
bracia mogli zauważyć jego niepewne spojrzenie.
-
Pieprzona. Znajda – wycharczał.
Nie
zabrzmiało to zbyt nienawistnie. Brzmiało to raczej dość… emocjonalnie, ale nie
do końca nienawistnie.
-
Thwei? – Hult’ah przechylił nieco głowę. – Co ona ci zrobiła?
Thwei
sam był tego ciekaw. Wstrząsnął głową, minął braci i wściekły ponad miarę
skierował się do domu.
~ * ~
Przez kolejny tydzień Thwei
unikał Sir’ki jak ognia, a gdy tylko pojawiała się w domu, młody łowca
natychmiast opuszczał plac i znikał w Puszczy lub kierował się do doków.
Hult’ah za każdym razem, gdy to widział, był ciekaw, co kobieta zrobiła
najstarszemu z braci Kiande, ale koniec końców uznawał, że jednak nie, nie chce
tego wiedzieć i stanowczo nie chce tego doświadczyć.
Thei często znikał z Thweim w
Puszczy. Hult’ah zwykle pracował w dokach razem z Ta’allem, gdy wracał do domu,
jego braci nie było, za to już w korytarzu rozlegał się śpiewny głos kobiety.
Hult’ah lubił słuchać tego
głosu. Często okrążał dom i siadał przy ścianie z tyłu, gdzie niedaleko
znajdowało się okno do gabinetu ojca i skąd doskonale słychać było Sir’kę.
Ten jej głos otumaniał go i
sprawiał, że nie był w stanie myśleć zbyt logicznie. Hult’ah wiedział, że takie
sterczenie pod oknem jest głupotą i na pewno nie byłoby nijak pochwalone przez
ojca. Czasami jednak nie potrafił inaczej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz