- Lordzie Hult’ah…
Odwróciłem się od mapy, patrząc
na Sir’kę. Od kilkunastu minut milczała, przeglądając dane, które dla niej
zostawiłem. Była zaciekawiona nie tylko językiem swojej rasy, ale też kulturą,
obyczajami i historią. W zderzeniu z tym, co dotychczas znała, wiele rzeczy
wydawało jej się jednak niezrozumiałe.
- Jak one w tym walczą? –
zapytała, pokazując mi jeden z obrazków.
Podszedłem do stołu i stuknąłem
hologram w miejsce, które wskazywała. Grafika skopiowała się po mojej stronie,
a ja zamruczałem krótko z rozbawienia. Obraz przedstawiał kobietę w długiej
sukni. Ogrom materiałów układał się w ogromny klosz, który, jak zakładałem, nie
pomagał wcale w zwykłym poruszaniu się, nie mówiąc już o wspominanej przez
Sir’kę walce.
- Nie walczą – odpowiedziałem. –
Kobiety na Ziemi nie są wojowniczkami. Ludzie zwykle nie są wojownikami. Mały
procent walczy.
Sir’ka przekrzywiła głowę na
bok. Widziałem po niej idealnie, że kompletnie nie rozumie tego, co
powiedziałem. Jasne, zrozumiała słowa i pojęła ich znaczenie. Nie rozumiała
jednak tego, jak można nie walczyć.
Walka była dla niej czymś
naturalnym i wyjątkowo potrzebnym. Nigdy się przed nią nie wzbraniała –
wiedziałem o tym doskonale, świadczyły o tym plotki, które chodziły po mieście
oraz widok moich synów, którzy z nowymi oparzeniami wracali do domu.
- Większość kobiet siedzi w
domach – wyjaśniłem. – Wychowują szczenięta, gotują, zajmują się domostwem.
Czasami pracują na utrzymanie rodzin. Wasza kultura nie opiera się na walce.
Nie w większości regionów.
Sir’ka zerknęła na mnie
wyczekująco.
- Nasze samiczki też zwykle nie
walczą – ciągnąłem. – Większość działa na planecie. To nasz pion polityczny, odpowiadają
za system sądownictwa i zajmują się domami. Naprawdę niewiele z nich walczy.
- Pani Matka walczy – zauważyła.
- Dlatego jest Matką Matek –
odparłem, zakładając ręce na pierś. – Walczy, ale to nie znaczy, że nie potrafi
robić tego, co inne samice. Zajmuje się porzuconymi lub osieroconymi
szczeniętami i doskonale gotuje, odpowiada za spokój na naszej planecie i sama
wiesz, że ma nie mniejszą władzę, niż nasz król.
Sir’ka skinęła tylko głową.
- Ma też ogromną wiedzę –
zauważyłem. – Dlatego nami przewodzi. W naszej kulturze samice odgrywają rolę o
wiele większą, niż samce. U ludzi jest odwrotnie.
Stuknąłem w hologram, a zdjęcia
złożyły się i ukryły w tablecie. Sir’ka zerknęła zaciekawiona na przedmiot, a
ja machnąłem na to ręką.
- Możesz go wziąć i poczytać
jeszcze w domu – zachęciłem. – Jutro skończymy lekcje.
- Na dziś tyle? – zapytała.
W jej głosie wyczułem nutę
rozgoryczenia. Ta dziewczyna… wiedziałem, jak butna jest, jak bardzo nie w smak
było jej przychodzić tutaj. Szybko jednak jej swoista ciekawość wygrała i nauki
chłonęła, wciąż głodna nowej wiedzy i informacji.
- Chcesz jeszcze czegoś się
dowiedzieć, znajdo? – podjudziłem ją. – Jest późno, a ja jestem głodny.
Sir’ka zrobiła nieco
niezadowoloną minę. Jej humory i te dziwne grymasy już dawno przestały mnie
irytować i teraz rozbawiały mnie coraz mocniej. Lubiłem ją podjudzać, zwłaszcza że zwykle nie trzeba było wiele, by znajda swoje emocje wyrażała ku światu.
- Jeśli zostaniesz i coś
ugotujesz, to może opowiem ci coś jeszcze – zaproponowałem, a gdy Sir’ka
zrobiła nieco głupią minę, dodałem: - Chyba że nie umiesz gotować, znajdo.
- Umiem – zaprzeczył hardo.
- O, naprawdę? – zapytałem,
prostując się. – Dobrze, zobaczmy. Chodź, znajdo.
Skierowałem się do kuchni, a
Sir’ka podążyła zaciekawiona za mną. Usiadłem u szczytu stołu i wskazałem jej
miejsce do gotowania.
- Proszę, skoro umiesz gotować –
zaśmiałem się.
Kobieta zerknęła niepewnie na
kuchnię. Była nieco zdezorientowana, ale raczej tym, że nie znała naszej kuchni
niż tym, że nie potrafiła gotować.
- Owoce są tam – zaproponowałem.
– Umiesz robić mus owocowy, czyż nie?
- Mus owocowy? – zdziwiła się.
- Owszem – potwierdziłem.
Sir’ka skinęła po chwili głową i
zabrała się do pracy. Wiedziałem, że uczyła się u Matki Matek tak samo, jak
uczyła się u mnie i u Ui’stbi. Była pojętna i bardzo inteligentna, chociaż
miała swoje dziwne humory i przyzwyczajenia. Tak czy siak, Matka Matek musiała
faktycznie uczyć ją gotowania, gdyż do powierzonego jej zadania zabrała się z
widocznym zapałem i niemałymi umiejętnościami.
- Co ci zatem opowiedzieć? –
zapytałem spokojnym tonem po chwili.
Znajda lubiła opowieści. Uczyła
się chętnie nowych rzeczy, ale tak naprawdę to wszelkiego rodzaju historie ją
fascynowały. Szybko zorientowałem się, że dzięki takim opowieściom będę w
stanie nauczyć ją o wiele więcej i szybciej.
- Czy dużo razy lord był na
Ziemi?
- Nie – wyznałem. – Kilka razy.
Bardzo dawno temu.
- Nie lubi lord tego miejsca?
Odetchnąłem, zaciskając szczękę.
Ta historia zdecydowanie nie była odpowiednią dla dziewczyny. Nie była
odpowiednia dla nikogo. Moja ostatnia wizyta na Ziemi była najlepszym i
najgorszym czasem w moim życiu. Nie chciałem jednak o tym opowiadać. Jeszcze nie.
- Zapytaj o coś innego –
poleciłem cicho.
Sir’ka zerknęła na mnie
zaciekawiona, ale szybko skinęła głową.
- Ojciec mówił, że jest lord
najmłodszym yautja, który upolował pełzacza.
Parsknąłem tylko śmiechem.
- Nonsens – mruknąłem. – Może w
tym stuleciu.
- Ile lord miał zim? – zapytała.
- Dwadzieścia trzy –
odpowiedziałem.
W oczach Sir’ki zalśnił zachwyt.
- To było jeszcze przed
rytuałem? – zdziwiła się.
- Nasz ojciec był bardzo
wymagający – wyznałem. – Uważał, że więcej nauczy nas praktyka, niż ćwiczenia.
Ścierałem się z pełzaczami, zanim ukończyłem siedemnaście zim.
Sir’ka pytała o wiele rzeczy,
miała multum pytań zarówno na temat polowań, jak i na temat ludzkich
zwyczajów. Jedna moja odpowiedź rodziła u niej dziesięć kolejnych pytań, nie
dziw był zatem, że czas płynął szybko.
W końcu Sir’ka postawiła przede
mną miskę z parującym jeszcze musem owocowym. Pachniało to naprawdę dobrze.
Przypominało też o rzeczach, które były bardzo dawno temu.
D’to robiła taki mus. To była
też jedna z niewielu rzeczy, którą moi synowie otrzymywali jako nagrodę oraz
wyraz czułości.
Zanurzyłem palec w musie i
oblizałem go. Sir’ka przysiadła przy stole, obserwując każdy mój ruch.
- Niech ci będzie, że umiesz
gotować – zamruczałem rozbawiony. – Myślę jednak, że wystarczy ci na dziś nauk.
- Ale…
- Znajdo, jest późno – wskazałem
na okna.
Sir’ka odwróciła się i
westchnęła. Za oknami robiło się już naprawdę ciemno. Słońca schowały się już
jakiś czas temu za horyzontem, na niebo powoli wstępował dopiero pierwszy,
najsłabszy księżyc.
- Czy to są owoce?
Zerknąłem na wejście do kuchni.
W progu stał Hult’ah, przecierając nos własnym ramieniem. Jego spojrzenie
szybko ogarnęło zarówno mnie, jak i Sir’kę, aż w końcu wylądowało na misce
pełnej owocowego musu.
- Byłeś w dokach, czy na halach?
– zapytałem.
- Doki – odpowiedział cicho. –
Skończyłem naprawiać silnik statku w doku piątym.
- Działa? – dopytywałem.
Hult’ah skinął głową.
- Dobrze – westchnąłem. –
Siadaj. Jak zjesz, odprowadzisz znajdę do domu. Lepiej, żeby sama nie włóczyła
się po nocy, It’chi nie byłby zadowolony, gdyby coś ją zjadło po drodze.
Sir’ka zamruczała coś
niezadowolona, ja tymczasem wyszedłem z kuchni. W ogrodzie paliły się już
latarnie, ale ani Thwei, ani Thei nie wrócili jeszcze do domu. Noc była
chłodna, ale przyjemna.
Z kuchni dobiegły do mnie ciche
głosy Hult’aha i Sir’ki. Ta dwójka… los splatał ich ścieżki raz za razem.
Widziałem to, widziałem to cholernie dobrze. Chciałem to z jednej strony
przerwać, ale z drugiej… z drugiej wciąż przecież poddawałem się przeznaczeniu,
pozwalając na wszystko to, co zaplanowali bogowie.
Odetchnąłem, przykładając palce
do czoła. Bogowie chcieli tego, prawda? Nie byłem już tego pewny. Już niczego
tak naprawdę nie byłem pewny.
~ * ~
- A jeśli faktycznie coś cię
zje? – Hult’ah zapytał zadziornym tonem. – Ojciec będzie marudził mi do końca
tygodnia. Nie mówiąc o tych biednych zwierzętach, które nie najedzą się twoim
małym ciałkiem.
Sir’ka jęknęła tylko, a Hult’ah
zamruczał rozbawiony. Mimo że kobieta czasami bardzo chciała, nie
potrafiła gniewać się na młodego Kiande. Hult’ah ewidentnie miał w sobie coś,
co sprawiało, że jej ogień od Ragty uspokajał się. Nie byłoby to nawet takie
złe, gdyby nie to, że na miejscu boskiego płomienia rodził się wtedy całkiem
inny żar, którego dziewczyna już tak łatwo opanować nie mogła.
- Nic mi nie będzie – mruknęła.
– To prosta droga…
- Odprowadzę cię – przerwał jej
pewnym tonem. – Lord H’de twierdzi, że sprowadzasz kłopoty, lepiej nie zostawiać
cię nigdzie samej.
- Hult’ah…
- Taaaak?
Sir’ka jęknęła znowu, ale nie
odezwała się więcej. Dwójka dotarła do domu Guan i Sir’ka zatrzymała się przed
wejściem.
- Chyba już wystarczy, hm? –
mruknęła, widząc, że Hult’ah wcale nie zawraca.
- Chyba tak – odpowiedział. –
Lordzie It’chi.
- Hult’ah. – Przywódca klanu
Guan stanął przy swojej córce i ułożył jej dłoń na ramieniu. – Coś się stało?
- Nie, lordzie It’chi –
zaprzeczył szybko Hult’ah. – Mój ojciec nalegał, by nie wracała sama po nocy.
Sprowadza kłopoty.
Sir’ka posłała mu wściekłe
spojrzenie, na które jednak młody Kiande nie zareagował w żaden sposób. It’chi
odetchnął tylko i skinął głową.
- Dziękuję – wymruczał.
- Dobrej nocy, lordzie It’chi. –
Hult’ah skłonił się lekko przed starszym łowcą. – Sir’ka.
Dziewczyna fuknęła tylko
niezadowolona przez nos. Nie ruszyła się jednak z miejsca, podobnie jak It’chi.
Dwójka obserwowała odchodzącego Kiande i dopiero gdy ten zniknął za drzewami,
It’chi zerknął na córkę.
- Cóż, ma trochę racji – zaśmiał
się yautja.
- Ja wcale… ojcze…
- Głodna? – zapytał It’chi. –
Twoi bracia czekali na ciebie z kolacją. Wiesz, że lepiej nie trzymać Lar’ję
głodnego zbyt długo. No, leć do nich.
Sir’ka skinęła głową i zniknęła
we wnętrzu domu, a It’chi odetchnął ciężko
~ * ~
Krótkie parsknięcie odwróciło
uwagę Hult’aha od ekranu. W progu salonu stał Thwei, z dziwną miną i
niespokojnym spojrzeniem.
- Hult’ah?
- Ta? – mruknął młodszy z braci,
wracając do tabletu.
- Czujesz to?
Hult’ah zerknął jeszcze raz na
brata. Thwei wydawał się dziwnie oderwany od rzeczywistości, niepewny,
zagubiony i ewidentnie nieswój.
- To? – zdziwił się.
- Owoce – mruknął Thwei,
przecierając szczękę ramieniem. – Gotowane.
Najmłodszy z braci Kiande
parsknął tylko krótko śmiechem, na co najstarszy brat spojrzał na niego z
nieukrywanym zirytowaniem.
- W kuchni jest mus –
odpowiedział Hult’ah.
- Mus? – powtórzył Thwei.
- Owocowy.
Thwei parsknął jeszcze raz i
zerknął niespokojnie ku kuchni. Hult’ah doskonale wiedział, o czym myślał.
Jeszcze godzinę temu sam myślał o tym samym.
- Żaden z nas nie potrafi robić
musu, Hult’ah.
- Dlatego żaden z nas go nie
robi – odpowiedział najmłodszy z Kiande.
- Hult’ah… - Głos Thweiego
zaczynał się robić nieprzyjemnie niespokojny.
- Po prostu go zjedz – poradził
Hult’ah. – Będzie ci smakował.
Thwei spojrzał na brata z uwagą,
po czym przeniósł wzrok na kuchnię, a następnie na gabinet ojca, gdzie zwykle
uczyła się Sir’ka.
- Znajda… - wycharczał złym
tonem Thwei.
Hult’ah zaśmiał się tylko i
machnąłem ręką, całą swoją uwagę skupiając już na trzymanym w ręku ekranie.
- A mogłeś to po prostu zjeść –
parsknął śmiechem. – Jest naprawdę dobry.
Thwei prychnął i skierował się
do swojego pokoju, widocznie o wiele bardziej zirytowany i niepewny niczego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz