5. owoce

 


- Lordzie Hult’ah…

Odwróciłem się od mapy, patrząc na Sir’kę. Od kilkunastu minut milczała, przeglądając dane, które dla niej zostawiłem. Była zaciekawiona nie tylko językiem swojej rasy, ale też kulturą, obyczajami i historią. W zderzeniu z tym, co dotychczas znała, wiele rzeczy wydawało jej się jednak niezrozumiałe.

- Jak one w tym walczą? – zapytała, pokazując mi jeden z obrazków.

Podszedłem do stołu i stuknąłem hologram w miejsce, które wskazywała. Grafika skopiowała się po mojej stronie, a ja zamruczałem krótko z rozbawienia. Obraz przedstawiał kobietę w długiej sukni. Ogrom materiałów układał się w ogromny klosz, który, jak zakładałem, nie pomagał wcale w zwykłym poruszaniu się, nie mówiąc już o wspominanej przez Sir’kę walce.

- Nie walczą – odpowiedziałem. – Kobiety na Ziemi nie są wojowniczkami. Ludzie zwykle nie są wojownikami. Mały procent walczy.

Sir’ka przekrzywiła głowę na bok. Widziałem po niej idealnie, że kompletnie nie rozumie tego, co powiedziałem. Jasne, zrozumiała słowa i pojęła ich znaczenie. Nie rozumiała jednak tego, jak można nie walczyć.

Walka była dla niej czymś naturalnym i wyjątkowo potrzebnym. Nigdy się przed nią nie wzbraniała – wiedziałem o tym doskonale, świadczyły o tym plotki, które chodziły po mieście oraz widok moich synów, którzy z nowymi oparzeniami wracali do domu.

- Większość kobiet siedzi w domach – wyjaśniłem. – Wychowują szczenięta, gotują, zajmują się domostwem. Czasami pracują na utrzymanie rodzin. Wasza kultura nie opiera się na walce. Nie w większości regionów.

Sir’ka zerknęła na mnie wyczekująco.

- Nasze samiczki też zwykle nie walczą – ciągnąłem. – Większość działa na planecie. To nasz pion polityczny, odpowiadają za system sądownictwa i zajmują się domami. Naprawdę niewiele z nich walczy.

- Pani Matka walczy – zauważyła.

- Dlatego jest Matką Matek – odparłem, zakładając ręce na pierś. – Walczy, ale to nie znaczy, że nie potrafi robić tego, co inne samice. Zajmuje się porzuconymi lub osieroconymi szczeniętami i doskonale gotuje, odpowiada za spokój na naszej planecie i sama wiesz, że ma nie mniejszą władzę, niż nasz król.

Sir’ka skinęła tylko głową.

- Ma też ogromną wiedzę – zauważyłem. – Dlatego nami przewodzi. W naszej kulturze samice odgrywają rolę o wiele większą, niż samce. U ludzi jest odwrotnie.

Stuknąłem w hologram, a zdjęcia złożyły się i ukryły w tablecie. Sir’ka zerknęła zaciekawiona na przedmiot, a ja machnąłem na to ręką.

- Możesz go wziąć i poczytać jeszcze w domu – zachęciłem. – Jutro skończymy lekcje.

- Na dziś tyle? – zapytała.

W jej głosie wyczułem nutę rozgoryczenia. Ta dziewczyna… wiedziałem, jak butna jest, jak bardzo nie w smak było jej przychodzić tutaj. Szybko jednak jej swoista ciekawość wygrała i nauki chłonęła, wciąż głodna nowej wiedzy i informacji.

- Chcesz jeszcze czegoś się dowiedzieć, znajdo? – podjudziłem ją. – Jest późno, a ja jestem głodny.

Sir’ka zrobiła nieco niezadowoloną minę. Jej humory i te dziwne grymasy już dawno przestały mnie irytować i teraz rozbawiały mnie coraz mocniej. Lubiłem ją podjudzać, zwłaszcza że zwykle nie trzeba było wiele, by znajda swoje emocje wyrażała ku światu.

- Jeśli zostaniesz i coś ugotujesz, to może opowiem ci coś jeszcze – zaproponowałem, a gdy Sir’ka zrobiła nieco głupią minę, dodałem: - Chyba że nie umiesz gotować, znajdo.

- Umiem – zaprzeczył hardo.

- O, naprawdę? – zapytałem, prostując się. – Dobrze, zobaczmy. Chodź, znajdo.

Skierowałem się do kuchni, a Sir’ka podążyła zaciekawiona za mną. Usiadłem u szczytu stołu i wskazałem jej miejsce do gotowania.

- Proszę, skoro umiesz gotować – zaśmiałem się.

Kobieta zerknęła niepewnie na kuchnię. Była nieco zdezorientowana, ale raczej tym, że nie znała naszej kuchni niż tym, że nie potrafiła gotować.

- Owoce są tam – zaproponowałem. – Umiesz robić mus owocowy, czyż nie?

- Mus owocowy? – zdziwiła się.

- Owszem – potwierdziłem.

Sir’ka skinęła po chwili głową i zabrała się do pracy. Wiedziałem, że uczyła się u Matki Matek tak samo, jak uczyła się u mnie i u Ui’stbi. Była pojętna i bardzo inteligentna, chociaż miała swoje dziwne humory i przyzwyczajenia. Tak czy siak, Matka Matek musiała faktycznie uczyć ją gotowania, gdyż do powierzonego jej zadania zabrała się z widocznym zapałem i niemałymi umiejętnościami.

- Co ci zatem opowiedzieć? – zapytałem spokojnym tonem po chwili.

Znajda lubiła opowieści. Uczyła się chętnie nowych rzeczy, ale tak naprawdę to wszelkiego rodzaju historie ją fascynowały. Szybko zorientowałem się, że dzięki takim opowieściom będę w stanie nauczyć ją o wiele więcej i szybciej.

- Czy dużo razy lord był na Ziemi?

- Nie – wyznałem. – Kilka razy. Bardzo dawno temu.

- Nie lubi lord tego miejsca?

Odetchnąłem, zaciskając szczękę. Ta historia zdecydowanie nie była odpowiednią dla dziewczyny. Nie była odpowiednia dla nikogo. Moja ostatnia wizyta na Ziemi była najlepszym i najgorszym czasem w moim życiu. Nie chciałem jednak o tym opowiadać. Jeszcze nie.

- Zapytaj o coś innego – poleciłem cicho.

Sir’ka zerknęła na mnie zaciekawiona, ale szybko skinęła głową.

- Ojciec mówił, że jest lord najmłodszym yautja, który upolował pełzacza.

Parsknąłem tylko śmiechem.

- Nonsens – mruknąłem. – Może w tym stuleciu.

- Ile lord miał zim? – zapytała.

- Dwadzieścia trzy – odpowiedziałem.

W oczach Sir’ki zalśnił zachwyt.

- To było jeszcze przed rytuałem? – zdziwiła się.

- Nasz ojciec był bardzo wymagający – wyznałem. – Uważał, że więcej nauczy nas praktyka, niż ćwiczenia. Ścierałem się z pełzaczami, zanim ukończyłem siedemnaście zim.

Sir’ka pytała o wiele rzeczy, miała multum pytań zarówno na temat polowań, jak i na temat ludzkich zwyczajów. Jedna moja odpowiedź rodziła u niej dziesięć kolejnych pytań, nie dziw był zatem, że czas płynął szybko.

W końcu Sir’ka postawiła przede mną miskę z parującym jeszcze musem owocowym. Pachniało to naprawdę dobrze. Przypominało też o rzeczach, które były bardzo dawno temu.

D’to robiła taki mus. To była też jedna z niewielu rzeczy, którą moi synowie otrzymywali jako nagrodę oraz wyraz czułości.

Zanurzyłem palec w musie i oblizałem go. Sir’ka przysiadła przy stole, obserwując każdy mój ruch.

- Niech ci będzie, że umiesz gotować – zamruczałem rozbawiony. – Myślę jednak, że wystarczy ci na dziś nauk.

- Ale…

- Znajdo, jest późno – wskazałem na okna.

Sir’ka odwróciła się i westchnęła. Za oknami robiło się już naprawdę ciemno. Słońca schowały się już jakiś czas temu za horyzontem, na niebo powoli wstępował dopiero pierwszy, najsłabszy księżyc.

- Czy to są owoce?

Zerknąłem na wejście do kuchni. W progu stał Hult’ah, przecierając nos własnym ramieniem. Jego spojrzenie szybko ogarnęło zarówno mnie, jak i Sir’kę, aż w końcu wylądowało na misce pełnej owocowego musu.

- Byłeś w dokach, czy na halach? – zapytałem.

- Doki – odpowiedział cicho. – Skończyłem naprawiać silnik statku w doku piątym.

- Działa? – dopytywałem.

Hult’ah skinął głową.

- Dobrze – westchnąłem. – Siadaj. Jak zjesz, odprowadzisz znajdę do domu. Lepiej, żeby sama nie włóczyła się po nocy, It’chi nie byłby zadowolony, gdyby coś ją zjadło po drodze.

Sir’ka zamruczała coś niezadowolona, ja tymczasem wyszedłem z kuchni. W ogrodzie paliły się już latarnie, ale ani Thwei, ani Thei nie wrócili jeszcze do domu. Noc była chłodna, ale przyjemna.

Z kuchni dobiegły do mnie ciche głosy Hult’aha i Sir’ki. Ta dwójka… los splatał ich ścieżki raz za razem. Widziałem to, widziałem to cholernie dobrze. Chciałem to z jednej strony przerwać, ale z drugiej… z drugiej wciąż przecież poddawałem się przeznaczeniu, pozwalając na wszystko to, co zaplanowali bogowie.

Odetchnąłem, przykładając palce do czoła. Bogowie chcieli tego, prawda? Nie byłem już tego pewny. Już niczego tak naprawdę nie byłem pewny.

 

~ * ~

 

- A jeśli faktycznie coś cię zje? – Hult’ah zapytał zadziornym tonem. – Ojciec będzie marudził mi do końca tygodnia. Nie mówiąc o tych biednych zwierzętach, które nie najedzą się twoim małym ciałkiem.

Sir’ka jęknęła tylko, a Hult’ah zamruczał rozbawiony. Mimo że kobieta czasami bardzo chciała, nie potrafiła gniewać się na młodego Kiande. Hult’ah ewidentnie miał w sobie coś, co sprawiało, że jej ogień od Ragty uspokajał się. Nie byłoby to nawet takie złe, gdyby nie to, że na miejscu boskiego płomienia rodził się wtedy całkiem inny żar, którego dziewczyna już tak łatwo opanować nie mogła.

- Nic mi nie będzie – mruknęła. – To prosta droga…

- Odprowadzę cię – przerwał jej pewnym tonem. – Lord H’de twierdzi, że sprowadzasz kłopoty, lepiej nie zostawiać cię nigdzie samej.

- Hult’ah…

- Taaaak?

Sir’ka jęknęła znowu, ale nie odezwała się więcej. Dwójka dotarła do domu Guan i Sir’ka zatrzymała się przed wejściem.

- Chyba już wystarczy, hm? – mruknęła, widząc, że Hult’ah wcale nie zawraca.

- Chyba tak – odpowiedział. – Lordzie It’chi.

- Hult’ah. – Przywódca klanu Guan stanął przy swojej córce i ułożył jej dłoń na ramieniu. – Coś się stało?

- Nie, lordzie It’chi – zaprzeczył szybko Hult’ah. – Mój ojciec nalegał, by nie wracała sama po nocy. Sprowadza kłopoty.

Sir’ka posłała mu wściekłe spojrzenie, na które jednak młody Kiande nie zareagował w żaden sposób. It’chi odetchnął tylko i skinął głową.

- Dziękuję – wymruczał.

- Dobrej nocy, lordzie It’chi. – Hult’ah skłonił się lekko przed starszym łowcą. – Sir’ka.

Dziewczyna fuknęła tylko niezadowolona przez nos. Nie ruszyła się jednak z miejsca, podobnie jak It’chi. Dwójka obserwowała odchodzącego Kiande i dopiero gdy ten zniknął za drzewami, It’chi zerknął na córkę.

- Cóż, ma trochę racji – zaśmiał się yautja.

- Ja wcale… ojcze…

- Głodna? – zapytał It’chi. – Twoi bracia czekali na ciebie z kolacją. Wiesz, że lepiej nie trzymać Lar’ję głodnego zbyt długo. No, leć do nich.

Sir’ka skinęła głową i zniknęła we wnętrzu domu, a It’chi odetchnął ciężko

 

~ * ~

 

Krótkie parsknięcie odwróciło uwagę Hult’aha od ekranu. W progu salonu stał Thwei, z dziwną miną i niespokojnym spojrzeniem.

- Hult’ah?

- Ta? – mruknął młodszy z braci, wracając do tabletu.

- Czujesz to?

Hult’ah zerknął jeszcze raz na brata. Thwei wydawał się dziwnie oderwany od rzeczywistości, niepewny, zagubiony i ewidentnie nieswój.

- To? – zdziwił się.

- Owoce – mruknął Thwei, przecierając szczękę ramieniem. – Gotowane.

Najmłodszy z braci Kiande parsknął tylko krótko śmiechem, na co najstarszy brat spojrzał na niego z nieukrywanym zirytowaniem.

- W kuchni jest mus – odpowiedział Hult’ah.

- Mus? – powtórzył Thwei.

- Owocowy.

Thwei parsknął jeszcze raz i zerknął niespokojnie ku kuchni. Hult’ah doskonale wiedział, o czym myślał. Jeszcze godzinę temu sam myślał o tym samym.

- Żaden z nas nie potrafi robić musu, Hult’ah.

- Dlatego żaden z nas go nie robi – odpowiedział najmłodszy z Kiande.

- Hult’ah… - Głos Thweiego zaczynał się robić nieprzyjemnie niespokojny.

- Po prostu go zjedz – poradził Hult’ah. – Będzie ci smakował.

Thwei spojrzał na brata z uwagą, po czym przeniósł wzrok na kuchnię, a następnie na gabinet ojca, gdzie zwykle uczyła się Sir’ka.

- Znajda… - wycharczał złym tonem Thwei.

Hult’ah zaśmiał się tylko i machnąłem ręką, całą swoją uwagę skupiając już na trzymanym w ręku ekranie.

- A mogłeś to po prostu zjeść – parsknął śmiechem. – Jest naprawdę dobry.

Thwei prychnął i skierował się do swojego pokoju, widocznie o wiele bardziej zirytowany i niepewny niczego.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz