6. polowanie na Athlasie

 


Tikan mruknął coś cicho, a zew ten z czasem stał się coraz głośniejszy i nieprzyjemniejszy. Tikan był łowcą już od dawna, wiedział, że te odgłosy u większości istot powodują strach. Tym bardziej zdziwił się, gdy ta mała istotka, która się go uczepiła, nie wycofała się.

- Powinnaś zostać w domu – parsknął Tikan.

- Lubię do ciebie przychodzić.

Tikan mruknął coś rozbawiony i pochylił się nad widocznym na ziemi śladem. Ciężkie buty, twarde podeszwy, zbyt duża masa, jak na człowieka. Niósł coś, coś dużego. On i czterech mu podobnych.

- Nie jesteś moja, zapomniałaś już? – Tikan dotknął śladów i po chwili podniósł się wolno. – Nie mam zatem obowiązku cię chronić.

- Ale…

Łowca odwrócił się i z niezadowolonym pomrukiem zerknął na tę małą, wątłą, ale wyjątkowo odważną istotkę. Była śliczna, młodziutka i Tikan czuł, że jest o wiele ważniejsza, niż by przypuszczał.

- Zmykaj – polecił. – Znajdź sobie kogoś w końcu. Kogoś zaradniejszego, niż ty.

Tikan wiedział, że kobieta jest człowiekiem i że ma na imię Wiera. Mieszkała z dala od innych ze swej rasy, ze swoją jedyną członkinią rodziny. Stara kobieta zmarła niedawno, a to zabłąkane szczenię wolało włóczyć się za łowcą po lasach niż dołączyć do swoich, bliżej ich siedzib.

Yautja dość dobrze poznał kobietkę. Szybko nauczył się ludzkiej mowy, szybko poznał ich zwyczaje. Teraz bez problemu rozpoznawał też, jakie emocje kryją się za ich milczeniem i pozornie niezrozumiałymi dla yautja gestami.

Po słowach Tikana Wiera zrobiła wyjątkowo niezadowoloną minę. Była obrażona i zawstydzona, a na to drugie wskazywały jej gorące policzki. Tikan zaśmiał się i odetchnął.

- Ja wcale… - zaczęła Wiera. – Wcale nie chcę nikogo sobie szukać!

Tikan zerknął na nią z uwagą. Stała pewnie, wyprostowana, chociaż obok niej znajdowała się obca jej, groźna istota. Wiera była na swój sposób odważna. Tikan doskonale to widział. To i jeszcze kilka innych rzeczy.

Pochodził z klanu Ukob-A. Nie miał może tyle talentu do magii, co jego brat, Ui’stbi, ale i do niego czasami przemawiali bogowie. Teraz jednak nie musieli – sam Tikan widział, jak w kobiecie krąży ogień, płomień, który widział na swojej planecie, któremu cześć oddawali inni yautja.

- Chyba, że ten ktoś odnajdzie cię sam… - mruknął cicho Tikan.

- Hm? – zdziwiła się Wiera.

Tikan zaśmiał się i ułożył swoją dłoń na głowie kobiety.

- Wróć do domu, Wiera – polecił. – Zanim zapadnie noc.

Wiera westchnęła tylko.

- Przyjdziesz dzisiaj? – zapytała czule.

- Jeśli tylko Paya mi na to pozwoli.

Tikan opuścił swoją dłoń i odwrócił się. Wiera nie podążyła za nim, co go ucieszyło. W głębi lasów tam, gdzie swoją kamienno-metalową siedzibę mieli ubrani w stal ludzie, nie było dla niej bezpiecznie.

Dla Tikana zresztą też nie.

 

~ * ~

 

Planeta Łowów, dwadzieścia lat po powrocie It’chi z Feralnego Polowania

- Od jutra przez jakiś czas nie będzie lekcji, znajdo.

Sir’ka podniosła swoje spojrzenie i tęskny wzrok na mnie.

- Coś się stało? – zapytała cicho.

- Wylatujemy na polowanie na kilka dni – wyjaśniłem krótko. – Wezwę cię, gdy wrócimy.

- Polowanie?

Widziałem, że to zainteresowało ją ponad miarę. Ćwiczyła ciężko, widziałem to, ale wciąż była tylko człowiekiem, nie miała tyle siły co my, yautja. Chciała jednak polować, ten zew wołał ją głośno i wyraźnie. Czasami, jak na mój gust, zbyt wyraźnie.

- Powinnaś wracać do domu – poleciłem. – Mam dużo pracy, a robi się późno.

Sir’ka skinęła w końcu głową i podniosła się, po chwili znikając w mroku nocy.

 

~ * ~

 

Athlash był planetą o trzech bardzo zróżnicowanych biomach. Na północy i południu rozpościerały się lodowe pustkowia, a równik zajmowały kamienne pustynie. Pomiędzy nimi znajdował się niewielki pas lasów i łąk. W każdym z tych trzech biomów mieszkały zwierzęta tego samego gatunku, przystosowane jednak idealne do miejsca, w którym przyszło im żyć.

Wylądowaliśmy naszym statkiem wczoraj na granicy pustyni i łąki, na szerokiej, kamiennej półce. Stąd dość dobrze widziałem teren i właśnie stąd chciałem rozpocząć polowanie.

Thwei i Thei wyruszyli na swoje polowanie od razu. Hult’ah został ze mną, zabezpieczając statek według moich poleceń i zakładając wnyki wokół naszego obozu. Na swoje polowanie wybrał się rankiem i teraz właśnie obserwowałem, jak wraca z niego. Szedł powoli, a niemal całe jego ciało pokrywała krew, pył i brud.

- Co się stało? – mruknąłem, niezadowolonym spojrzeniem ogarniając postać Hult’aha.

- Skoczki – wymamrotał. – Byłem nieostrożny.

Prychnąłem tylko, zakładając ręce na tors. Nieostrożny? Hm. Hult’ah był cały podrapany, rany były nieduże, ale było ich całkiem sporo, przez co ramiona, tors i brzuch mojego syna wyglądały, jakby wytarzał się we własnej krwi. Maska, którą miał przy boku, też była podrapana, ale jego twarz pozostała czysta.

- Ewidentnie – mruknąłem. – Opatrz się. To wszystko, co złapałeś?

Hult’ah zerknął niechętnie na poszarpane ciało obserwatora.

- Tak, ojcze – odpowiedział.

- Wyrzuć to – poleciłem. – Nie nadaje się do niczego. Gdy skończysz się opatrywać, idź do braci, są na skałach za statkiem.

Hult’ah skinął głową, wrzucił truchło obserwatora na stos kości na granicy obozu i zniknął we wnętrzu statku. Obserwowałem go, zanim nie zniknął mi z oczu, dopiero potem odwróciłem się z powrotem ku kamiennej, ogromnej i pozornie pustej pustyni.

 

~ * ~

 

Gdy wylądowaliśmy niedaleko Dworu Kiande, na horyzoncie zachodziło ostatnie słońce. Robiło się ciemno i późno, widziałem po moich synach, że są zmęczeni. Nie odpuściłem im jednak – zanim wysłałem ich do snu, mieli rozpakować rzeczy ze statku, uporządkować pojazd i odstawić do doków.

Czekałem na powrót Hult’aha, obserwując jak Thei i Thwei układają zdobyte trofea w kaplicy Ragty. Za moimi plecami ktoś zawołał mnie po imieniu, odwróciłem się zatem i przechyliłem głowę na bok.

Po Rytuale Przejście większość yautja zbierała się w trzyosobowe grupy i pod opieką któregoś ze starszych łowców ruszaliśmy na polowania. Mnie przypadło towarzyszenie K’yatarowi oraz Thei-anowi. Ten pierwszy aktualnie służył w armii króla jako egzekutor, a tego drugiego miałem właśnie przed sobą.

- Tei-an? – zdziwiłem się. – Wyglądasz na zmęczonego. Co się stało?

- Lord Ze-Man’tui – mruknął tylko niezadowolonym tonem Tei-an.

Odetchnąłem jedynie. Tak naprawdę nie trzeba było mi już niczego więcej tłumaczyć. Ze-Man’tui był najstarszym z yautja, pradziadkiem Tei-ana i jednym z najsurowszych łowców jakich kiedykolwiek spotkałem. Tułał się po wszechświecie prawie pół tysiąca zim i nic nie wskazywało na to, że nagle miałby dołączyć do Cetanu.

- Ach. Zatem o to chodzi – mruknąłem. – Chcesz lecieć na polowanie?

- Nie tym razem. – Tei-an pokręcił głową. – Jeśli znów uzna, że przed nim uciekłem, wyrzuci mnie z klanu.

Parsknąłem tylko śmiechem na jego słowa.

- W czym mogę ci zatem pomóc? – zapytałem.

- Zostawił mi statek – mruknął Tei-an. – Mógłbyś?

Skinąłem tylko głową.

- Oczywiście – zapewniłem. – Zajmę się tym osobiście, Tei. Jeśli to konieczne, jeszcze dziś.

Tei-an westchnął tylko.

- Odstawiłem go już do waszych doków – mruknął. – Nie mam pojęcia, kiedy będzie chciał lecieć.

- Zajmę się tym bezzwłocznie – zapewniłem. – Chcesz iść ze mną, czy wracasz?

- Wracam. Marudził dzisiaj, bo szukałem cię w dokach, jak na jego gust stanowczo za długo.

- Wybacz. Poinformuję cię, gdy tylko skończymy ze statkiem.

Tei-an skinął głową, a potem skierował się do swojego małego ścigacza, którego zostawił przed dworem. Odetchnąłem i potarłem kark ręką. Byłem zmęczony po polowaniu, ale wiedziałem, że Tei-an będzie wdzięczny, jeśli zajmę się statkiem lorda Ze-Man’tui od razu.

- Ojcze? – Thwei wraz z Thei stanęli przede mną.

- Mamy pracę w dokach – zauważyłem. – Thei, przekaż Hult’ahowi, żeby tam został. Thwei, zabierz coś do jedzenia z domu, wecie potem jeden ścigacz i jedźcie za mną.

- Tak, ojcze – odparł Thwei.

Byli zmęczeni, nie mniej niż ja, ale nie sprzeciwili mi się. Każdy z nim zajął się swoim zadaniem, a ja skierowałem się do garaży. Było tu sporo miejsca i jeszcze więcej złomu, stały tu też trzy ścigacze. Wziąłem jeden z nich i skierowałem go do doków.

 

~ * ~

 

- Cóż, to dobra maszyna. – Hideth poklepał burtę statku. – Nawet bardzo dobra. Jak udało ci się ją kupić od Kiande?

- Zapytałem ich o statek – odpowiedział spokojnie It’chi. – Przedstawili mi kilka ofert, ten wydawał się dobry.

Hideth parsknął tylko śmiechem.

- To solidna robota – wyznał. – Wzmacniane burty, trzeciej generacji silniki, mocne działa. Mógłbyś tym zdobywać miasta, a nie tylko latać na polowania.

It’chi wzruszył ramionami.

- Ma już osiem zim – zauważył. – Nie było z nim problemów, ale sprawdzisz go dla mnie? Wolałbym nie zaskoczyć się niczym w połowie jakiejś wyprawy.

Hideth skinął głową.

- Zajrzyj do mnie za kilka dni – polecił. – Będzie gotowy.

- Dziękuję, Hideth.

Mechanik machnął ręką i zajął się statkiem, a It’chi wyszedł z jego doku. Tuż po wyjściu zerknął w bok, wzdychając po chwili – dokładnie tutaj zostawił Sir’kę. Dziewczyny nie było, co w obliczu tego, że znajdowali się na terenie Kiande, nie wróżyło nic dobrego.

Nim jednak It’chi rozpoczął poszukiwanie, zauważył kobietę. Stała kawałek dalej, przed jednym z yautja, rozmawiając cicho i spokojnie. Przywódca klanu Guan zmarszczył brwi. Ani cicho, ani spokojnie nie pasowało do Sir’ki.

Gdy It’chi przyjrzał się bardziej, zdołał rozpoznać młodego łowcę. Hult’ah, najmłodszy z synów Hult’kaina pokazywał coś Sir’ce na ekranie z własnego komputera naramiennego. Z tej odległości It’chi nie był w stanie rozpoznać, o co chodzi.

- Lordzie It’chi. – Hult’ah wygasił ekran, gdy tylko It’chi podszedł bliżej dwójki.

- Witaj, Hult’ah. – Przywódca klanu Guan uniósł do góry swoją dłoń. – Praca tak późno?

- Wróciliśmy z polowania – odpowiedział Hult’ah. – Odstawiałem statek.

It’chi skinął tylko głową. Na chwilę zapadła niezręczna cisza, szybko jednak przerwana przez dźwięk z komputera Hult’aha.

- Iskierko, idziemy – zarządził It’chi. – Hult’ah.

Młody łowca skinął głową i odwrócił się, uruchamiając komunikator. Z kolei It’chi zerknął na córkę. Sir’ka wciąż była spokojna i cicha, a jej spojrzenie wydawało się niepewne.

- W porządku? – zapytał It’chi.

- Tak – zapewniła. – Ja… Hult’ah opowiadał mi o polowaniu.

- Gdzie byli? – zainteresował się.

- Athlash – opowiedziała.

It’chi skinął tylko głową i w drodze do domu wysłuchał od córki całej opowieści o nie swoim i nie jej polowaniu.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz