7. stary łowca i egzekutor

 


Powoli przestawało mnie to dziwić, chociaż moja logika krzyczała mi raz po raz, że powinienem to przerwać. Wiedziałem jednak, że to nic nie da. Wolą Ragty, wolą Cetanu było właśnie to, co działo się teraz.

Gdy do mojego syna i Sir’ki podszedł It’chi, nie zareagowałem. Zaciekawiło mnie jednak to, co przywódca Guan robił w dokach. Zauważyłem jednak, skąd wychodził i zobaczyłem w dokach Hidetha nasz statek, który kilka lat temu sprzedaliśmy Guan.

It’chi wraz ze swoją córką zniknęli w tłumie, a Hult’ah nagle znalazł się obok mnie.

- Ojcze? – zapytał.

- Czemu statek od nas jest w doku Hidetha? – zapytałem.

- Nie wiem, ojcze – wyznał.

Zmrużyłem tylko oczy.

- Mamy pracę do zrobienia – poinformowałem. – Statek lorda Ze-Man’tui jest w naszym doku, trzeba się nim zająć.

Hult’ah skinął głową.

- Zanim zaczniemy, pójdziesz do Hidetha, upewnisz się, że statek, który kupił od nas It’chi, działa bez zarzutu – poleciłem jeszcze, odwracając się ku naszym dokom. – Jeśli będzie trzeba, pójdziesz też do Guan. Jasne?

- Tak, ojcze. – Hult’ah skinął głową.

Hult’ah skierował się do doku Hidetha, a ja tam, gdzie stał statek Ze’Man’tui. Maszyna była w paskudnym stanie. Oprócz tego, że była niesamowicie brudna, to na dodatek miała zniszczony jeden silnik, z którego wciąż kapał płyn chłodniczy pomieszany z olejami. Uważałem za cud to, że wszystko to razem ze starym łowcą nie spaliło się w kosmosie.

W doku był już zarówno Thwei, jak i Thei.

- Co on robił z tym statkiem? – zamruczał Thwei, przekrzywiając głowę na bok.

- Zapewne to, co zwykle – mruknąłem. – Walczył. Polowania dawno przestały go interesować. Zabierzcie się do roboty. Thei, Thwei! Ściągnijcie ten silnik! Zared, pomóż im z osłonami, a ty, Gar, z siecią. Ruszcie się, musimy to skończyć przed świtem!

 

~ * ~

 

Ui’stbi zerknął na drugi koniec laboratorium, ale ewidentnie Sir’ka nie potrzebowała ani jego, ani Zahteb-Pa pomocy. Dziewczyna siedziała po turecku na kamiennym stole, a wokół jej ciała przesuwały się wolno płomienie. Kule ognia syczały cicho, orbitując wokół ciała Sir’ki, poruszane jej myślą i pragnieniami.

- Jeśli dokładnie tym rzuca w Kiande, nie dziwię się, że chodzą niezadowoleni – zauważył Zahteb-Pa.

- Niezadowoleni to mało powiedziane. – Ui’stbi zaśmiał się.

Zahteb-Pa rozłożył tylko ręce na boki i stuknął palcem w swój komunikator.

- Matka Matek wzywała jednego z nas. – Młodszy z czarowników podniósł się z miejsca. – Przejdę się do niej.

Ui’stbi skinął głową i wrócił do swoich ksiąg. Nie było najmniejszej potrzeby, by pilnować Sir’ki, już ni. Dziewczyna z każdym dniem robiła się coraz silniejsza, a Ui’stbi był ciekawe, czy kiedyś nastąpi kres tego wzrostu jej mocy. Łowca zastanawiał się też, jak to wszystko ma się do planów Cetanu.

Gdy do laboratorium ktoś wszedł, czarownik od razu uniósł głowę, a po chwili skinął nią z usłużnością.

- Lordzie Ze-Man’tui, to zaszczyt – przywitał się. Czym mogę ci służyć?

Stary yautja wyprostował się – wejście przez wysokie drzwi do laboratorium Ui’stbi wymagały od niego lekkiego pochylenia się. Ze-Man’tui był potężnym łowcą, wyższym od Ui’stbi o niemal trzy głowy. Jego szerokie ramiona i ciężki, gruby płaszcz dodatkowo sprawiały, że stary łowca wydawał się jeszcze potężniejszy.

Wzrok Ze-Man’tui podążył najpierw ku Ui’stbi, a zaraz potem przesunął się na postać Sir’ki. Coś w spojrzeniu tytana zmieniło się, ale czarownik nie wiedział, co dokładnie to było.

- To ona? – Ze-Man’tui zmrużył oczy, a z jego gardła wydostał się nieprzyjemny pomruk.

- Owszem – potwierdził Ui’stbi, bezbłędnie odczytując myśli starego łowcy. – Człowiek wśród yautja.

Ze-Man’tui nie odezwał się, ale z jego gardła wydostał się nieprzyjemny pomruk. Nie zbliżył się do dziewczyny, stał przy drzwiach, uważnie obserwując krążące przy kobiecie ogniste kule. Ui’stbi widział, jak dłoń Ze-Man’tui zaciska się na broni, jak wszystkie mięśnie łowcy napinają się.

- Powinniście ją zabić – wycharczał w końcu starzec.

- Lordzie Ze-Man’tui? – zdziwił się Ui’stbi.

- Powinniście się jej pozbyć, gdy był jeszcze na to czas – ciągnął swoje stary łowca. – Teraz… jest już za późno.

Ze-Man’tui parsknął nieprzyjemnie i skierował się do wyjścia, a Ui’stbi podążył za nim.

- Lordzie Ze-Mantui…

- Chciałem ją zobaczyć – wyznał w progu senior. – Robi tu niemałe zamieszanie, tak?

- Odrobinę – przyznał czarownik. – Dlaczego mieliśmy ją zabić?

Ze-Man’tui odetchnął, a jego westchnięcie było pełne rozdrażnienia.

- Ciągnie się za nią śmierć – parsknął. – Ale ty to widzisz. Trzeba było ją zabić, Ui’stbi. Teraz, gdy jest już za późno, chętnie obejrzę, jak to wszystko się skończy. Muszę odwiedzić tego narwanego szczeniaka, Sain’ja, ale gdy skończę… wciąż robisz c’ntlip?

- Oczywiście, lordzie Ze-Man’tui – potwierdził rozbawionym tonem Ui’stbi. – Twój ulubiony smak czeka na ciebie.

- Będę wieczorem – zapewnił łowca, wychodząc z laboratorium.

Ui’stbi odetchnął, przechylił głowę na bok i roześmiał się nieco. Nie rozumiał ni w ząb, o co tym razem chodziło staremu łowcy, ale liczył, że niedługo dowie się wszystkiego.

 

~ * ~

 

- Wyglądasz na zmęczonego.

Spojrzałem w bok i zmrużyłem oczy. Jak zwykle nawet nie usłyszałem, gdy K’ytar podszedł do mnie.

- Jestem zmęczony – mruknąłem niechętnie, zwracając spojrzenie z powrotem na ogromny ekran przed sobą.

- Może czas odpocząć? – zaśmiał się K’ytar, siadając na jednym z warsztatów roboczych.

- Może – westchnąłem. – Od dawna jesteś na Prime?

- Od kilku godzin – wyznał. – Sain’ja mnie wezwał.

- Co tym razem? – zainteresowałem się.

K’ytar wzruszył ramionami i zaśmiał się tylko.

- Nic wielkiego – zauważył. – Wylatuję jednak niedługo. Może masz ochotę na polowanie?

- Polowanie? – zdziwiłem się.

- Twoi synowie nie są już szczeniętami, dadzą sobie sami radę przez kilka dni, nie?

- Kilka dni? – westchnąłem. – Co to za polowanie?

- Dostałem zlecenie na złą krew na Thurn – odpowiedział. – Znasz nieco lepiej tę część galaktyki, przydałaby mi się twoja pomoc.

- Nie poluję na yautja – pokręciłem głową.

- Więc dotrzymasz mi towarzystwa – zaproponował. – Thurn ma całkiem sporo fajnych trofeów do zgarnięcia.

Zerknąłem na chaos wokoło, jaki stworzył się po tym, gdy statek Ze-Man’tui wylądował w naszych dokach. Wszyscy yautja z Kiande zostali wezwani do prac. Zadań było dużo, ale wszystko przebiegało sprawnie.

- Kiedy ruszasz? – zapytałem, korygując na ekranie wyciek olejów z jednego z silników.

- Za dwa, trzy obroty – odpowiedział. – Mogę poczekać jeden dzień, jeśli to zrobi ci różnicę.

Westchnąłem tylko. K’ytar był jednym z moich najlepszych przyjaciół, łączyło nas wiele, wspólne polowania, młodzieńcze głupoty i wiedza o tajemnicach mojego klanu. Gdyby nie ta paląca naprawa statku, zgodziłbym się na lot bez problemu.

- Daj spokój. – K’ytar zaśmiał się. – Ogarniesz to w ciągu jednego dnia. Hult’kain, przyda ci się to pewnie bardziej niż mnie. Co ty na to?

Odetchnąłem po raz kolejny i zerknąłem na ekran. Pierwszy silnik, który był w najlepszym stanie, właśnie zaczął się palić. Z doków dobiegły mnie krzyki. K’ytar zerknął na wyjście i zaśmiał się tylko.

- Może w ciągu dwóch dni – poprawił się. – Chociaż jak dla mnie tę kupę złomu powinieneś już zmielić i zrobić coś nowego.

- Gdyby to nie był statek Ze-Man’tui pewnie bym to zrobił – odpowiedziałem ponuro.

- Ze-Man’tui? – zdziwił się K’ytar. – Cóż, to zmienia postać rzeczy.

Zamruczałem tylko z niechęcią i odciąłem całe zasilanie z pierwszego silnika. Krzyki z doków nieco ucichły, a ja tylko przytknąłem palce do czoła.

- Moja propozycja będzie cały czas ważna, Hult’kain. – K’ytar podniósł się i położył mi rękę na ramieniu. – Postaraj się nie przepracować.

Parsknąłem tylko i skinąłem głową.

- Przemyślę to, K’ytar – obiecałem.

 

~ * ~

 

Tikan zerknął nieco zaskoczony na Wierę.

- Nauczyć cię naszej mowy? – powtórzył jej prośbę. – Po co?

Wiera nie odpowiedziała. Siedziała na ściętym pniu w środku ogromnej puszczy naprzeciw tego ogromnego potwora z gwiazd, ale nie bała się. Nie jego. Tikan nigdy nie zrobił jej krzywdy, mimo swego wyglądy, swojej broni i swojej chęci polowań.

- Możesz? – zapytała cichutko.

- Mogę – potwierdził łowca, wbijając naostrzony nóż w drzewo. – Zastanawia mnie tylko, po co.

Kobieta nie odpowiedziała, ale jej płaczliwe i błagalne spojrzenie wiele mówiło Tikanowi. W końcu łowca zaśmiał się i skinął głową.

- W porządku – zgodził się. – Jeśli chcesz, mogę cię nauczyć podstaw.

- Tylko podstaw? – jęknęła cichutko.

- Jesteś człowiekiem – zauważył Tikan, wyjmując kolejne ostrze zza paska. – Nigdy nie będziesz mówić, jak my. Do tego jesteś kobietą. Śpiewacie niczym ptaki w puszczy, ale mówić… nie, nigdy nie będziesz umiała mówić jak yautja, Wiera. Nieważne, ile bym cię uczył.

Kobietka zrobiła niezadowoloną minę.

- Wcale nie śpiewam! – oburzyła się. – To ty nie umiesz normalnie mówić!

Tikan odchylił głowę do tyłu i zaśmiał się głośno, a ten ryk przeraził buszujące wśród koron drzew ptaki.

- Zaczniemy już, czy jeszcze będziesz się tak głupio zachowywał? – Wiera założyła ręce na pierś, wyjątkowo obrażonym wzrokiem obrzucając Tikana.

- Zaczniemy – potwierdził.

 

~ * ~

 

Naprawa statku Ze-Man’tui potrwała dwa pełne obroty. Przez cały ten czas ani ja, ani moi synowie nie spaliśmy, energię regenerując jedynie krótkimi drzemkami. Pracy było wiele, ale w końcu naprawy były na takim etapie, że mogłem je zostawić pod opieką Ta’alla.

Moi synowie spali już, Thwei i Thei w swoich pokojach na piętrze, a Hult’ah – w warsztatach, gdzie od jakiegoś czasu spędzał więcej czasu niż w domu i gdzie nawet rozwiesił swój hamak. Nie zabroniłem mu tego. Nasz Dwór nie był duży, wiedziałem, że każdy z moich synów szuka sobie zatem swojego miejsca.

Ja też czułem się niesamowicie zmęczony. W gabinecie było dość ciemno, noc władała czasem w pełni swych praw, a ja sprawdzałem właśnie ostatnie raporty z doków.

- Lordzie Hult’kain?

Uniosłem spojrzenie znad ekranu i zerknąłem na Sir’kę. Cholera. Przez to całe zamieszanie ze statkiem Ze-Man’tui zapomniałem poinformować ją, żeby nie przychodziła na lekcje.

- Nie powinnam dziś przychodzić, prawda? – zapytała tylko.

- Zapomniałem cię powiadomić – wyznałem. – To było kilka ciężkich dni, znajdo. Niedługo też wylatuję.

- Znowu na polowanie? – zapytała zaciekawiona.

- Nie tym razem – odpowiedziałem. – Wezwę cię na lekcje, gdy wrócę. Wróć do domu, hm?

Sir’ka pokiwała tylko głową i odwróciła się, ale nie wyszła od razu z pomieszczenia. Zmrużyłem tylko oczy na jej dziwne zachowanie.

- Znajdo?

Z ciemności dobiegł do mnie cichy, ale znajomy śmiech.

- Proszę, proszę. – Do mojego gabinetu wszedł K’ytar. – Ludzie widzą gorzej niż yautja. Zatem jak to zrobiłaś, co?

Widziałem, jak Sir’ka marszczy tylko swój nosek.

- Twoje serce bije głośno – wyznała.

- Intrygujące. – K’ytar minął znajdę. – Zmykaj, zanim uznam, że to będzie mi przeszkadzało w pracy.

Sir’ka posłusznie wkroczyła w mrok i po chwili nie byłem w stanie usłyszeć już jej kroków. K’ytar z kolei podszedł do mapy przy ścianie i zerknął na świecące punkty.

- Uczysz ją? – zapytał w końcu.

- Uczę. Języka ludzi.

- Nie tylko. – K’ytar zaśmiał się.

- Głównie – uciąłem niechętnym tonem.

- Yautja wciąż są podzieleni, jeśli chodzi o jej obecność na Prime – zauważył po chwili egzekutor, siadając na krześle przed moim biurkiem.

- Jak w wielu innych sprawach, K’ytar – odetchnąłem, ale gdy mój przyjaciel nie ruszył się nawet o milimetr, zapytałem: - O co chodzi?

- Jestem egzekutorem z woli Sain’ji, ale też z błogosławieństwa Cetanu – zauważył cicho. – Wiem, czego chce nasz król, bo mówi mi o tym wprost. Wiem też, czego chce Czarny Łowca, bo, wbrew pozorom, też bywa wyjątkowo gadatliwy.

- Do czego zmierzasz?

- Sain’ja kazał mi ją zabić, gdy była szczenięciem – wyznał K’ytar.

Na te słowa zrobiło mi się nieprzyjemnie zimno. Zaraz jednak zdałem sobie sprawę, że tak naprawdę rozkaz ten padł dawno temu, a Sir’ka wciąż żyła.

- Czemu więc…

- Spała wtedy razem z braćmi – ciągnął spokojnym tonem egzekutor. – Gdy tylko podszedłem do nich, otworzyła oczy. Nigdy wcześniej i nigdy później nie widziałem takiego spojrzenia.

- Nie zabiłeś jej przez to spojrzenie?

- Nie zabiłem jej, bo chociaż siedziałem z nią tam pół nocy, ani na moment Cetanu nie kazał mi uderzyć – wyznał K’ytar. – Wręcz przeciwnie… słyszałem jego głos gdzieś z głębi Puszczy. To, że się znalazła u Guan, było zaplanowane przez niego i wykonane w idealny sposób. Nawet jeśli Ragta dał jej swoje błogosławieństwo, to Cetanu sprowadził ją tutaj.

Odetchnąłem tylko, opierając się ciężko o swoje krzesło. Słowa K’ytara wcale mnie nie zaskoczyły. Potwierdziły jedynie wszystko to, co sam podejrzewałem.

- Nie wydajesz się zdziwiony – zaśmiał się egzekutor.

- Coraz ciężej mnie zaskoczyć – wyznałem.

K’ytar pokiwał głową.

- Skończyliście? – zapytał, głową wskazując na raporty z doków, które powoli przesuwały się po ekranie.

- W większości – odparłem. – Twoje polowanie… jeśli poczekasz do jutra, polecę z tobą.

K’ytar widocznie się ożywił.

- Doskonale! – zaśmiał się. – Poczekam na ciebie przed zachodem ostatniego słońca w dokach. Jeśli chcesz, możesz wziąć swoją podopieczną, Hult’kain.

- Nie chcesz tego i definitywnie ja tego nie chcę – mruknąłem, podnosząc się. – Będę w dokach przed zachodem.

K’ytar skinął głową, a ja skierowałem się do drzwi. Gdy odwróciłem się w progu, egzekutora nie było już w moim gabinecie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz